Najgłupsza decyzja w życiu Rogue

375 18 29
                                    

Myślałam, że uda mi się wrzucić ten rozdział dużo wcześniej.
W sumie to mogłoby być hasłem przewodnim tego profilu xD 
I powiem Wam, że już-już go publikowałam, ale MagdalenaNowicka5 (nie poplątałam nicka?) napisała bardzo ważny komentarz, po którym jeszcze raz przyjrzałam się tej części i konieczne były poprawki. Faktycznie, w pierwotnej wersji napięcie zeszło zbyt szybko. Cały dramatyzm ulatywał jak z przebitej opony. Mam cichą nadzieję, że tutaj tego nie odczujecie. Zapraszam do czytania!


Osiem miesięcy. Osiem długich miesięcy bez żadnej wiadomości. Nie miał pojęcia, jak ona przyjmie sygnał od niego. Czy w ogóle odpowie? Czy może, co zupełnie zrozumiałe, zignoruje go zupełnie?

Osiem długich miesięcy milczenia. Myślał o niej. Bał się nazwać to tęsknotą, ale jej obraz nawiedzał go bardzo często. Niebezpiecznie często.

Jeśli mógłby się zwrócić do kogokolwiek, to tylko do niej. Ciężko powiedzieć dlaczego. Albo ciężko było przyznać. Sam nie wiedział. Bał się nazywać rzeczy po imieniu, zawsze uciekał w subtelne metafory, gry słów i wymijające odpowiedzi. Teraz też nie chciał przyznawać przed samym sobą, co tak naprawdę siedzi w jego głowie. Ważne jest tu i teraz – powtarzał sobie.

Chłodna październikowa noc przyniosła zachmurzone niebo i delikatne podmuchy wiatru. Zbierało się na deszcz. Remy stał na balkonie restauracji i obserwował nowojorskie ulice. Mimo stosunkowo późnej pory, ruch wciąż był intensywny, masa ludzi przewalała się przez szeroki chodnik. Zerknął na granatowe niebo. Zza chmur nie widać było żadnych gwiazd. Czuł subtelny wietrzyk smagający kosmyki włosów. Zerknął na zegarek. Powinna tu wkrótce dotrzeć. Mimowolnie poprawił kołnierzyk koszuli i upił łyk wina. Przyjdzie? Nie potrafił postawić się na jej miejscu. Nie chciał. Wiedział, że schrzanił sprawę. Powinien zostać przy niej.

Spojrzał za siebie, gdzie drzwi balkonowe otwierały się na salę restauracji. Dzisiaj nie było tu tłumów, zaledwie kilka par szepczących do siebie przy blasku świec. Lubił to miejsce. Spokojne, dyskretne, z dobrym jedzeniem i domyślną obsługą. Zawsze przychodził tu na drugą randkę, o ile nie udało mu się zaliczyć już przy pierwszym spotkaniu. Cyniczne, ale taki już był. Aż do teraz nie znalazł kobiety, która by go tak szybko nie znudziła. Bał się tego. Już sam fakt, że zaprosił ją tutaj, był dla niego nowością. Bardzo krępującą nowością, trzeba przyznać. Przymierzał się do tego kilkakrotnie. Jak ostatni tchórz wycofywał się w ostatniej chwili. Nie potrafił. Nie chciał. Nie, chciał. Ale bał się. On, Remy LeBeau, książę złodziei, bał się. Nonsens! Miał cichą nadzieję, że jednak nie przyjdzie. Że nie będzie musiał się tłumaczyć, odpowiadać na kłopotliwe pytania. Wiedział, że teraz, w takiej sytuacji, nie będzie mógł uciekać się do swoich standardowych środków. Będzie musiał być szczery. A przynajmniej bardziej niż zwykle. Na co będzie mógł sobie pozwolić? Co może jej powiedzieć? Wytyczył sobie granice na długo przed tym, kiedy zaczął myśleć nad skontaktowaniem się z nią. Teraz jednak, gdy w każdej chwili mogła się zjawić, miał wrażenie, że może powiedzieć wszystko.

Spojrzał na zegarek. Powinna być tu lada chwila. Oparł się plecami o balustradę, uważnie lustrując przy tym wejście na salę. Co kilka chwil pojawiała się w niej kolejna osoba, żadna jednak nie była nią. Obserwował uważnie, tak jakby miała się tu wśliznąć niczym złodziej. Minuty mijały. Na początku czuł ekscytację. Gdy jednak czas, kiedy powinna się pojawić, minął, poczuł zwątpienie, bezsilność, a potem jedynie sarknął coś pod nosem i odwrócił się plecami do sali. Oparł łokcie o balustradę balkonu i popijał cierpkie, czerwone wino. Mógł to przewidzieć. Niby czemu miała się pojawić? Zostawił ją, gdy go potrzebowała. Co z tego, że musiał to zrobić? Mogła mieć to gdzieś. Zresztą, nie odezwał się do niej przez grubo ponad pół roku. Niby czego oczekiwał?

Oswój mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz