Głupia ja. Jeśli sami coś tworzycie, to pozwólcie, że dam Wam cenną radę: utrzymujcie porządek w swoich plikach i folderach oraz dbajcie o organizację pracy. Gdyby nie to, że poniższy rozdział miałam w kilku częściach rozsianych po kilku dyskach - bez ładu i składu i w kilku wersjach - jego publikacja nastąpiłaby dużo szybciej.
Ale udało się. Oby Wasza cierpliwość została nagrodzona ;)
Początkowo chciałam rozdzielić całość na dwa rozdziały, ale po namyśle stwierdziłam, że zamkniemy Boże Narodzenie w jedną część. Zatem przed nami kawał tekstu, zdaje się, że najdłuższego do tej pory.
Zatem zapomnijmy na chwilę o czerwcowych upałach i przenieśmy się w czas Bożego Narodzenia do Bayville.
Mieszkańcy Instytutu Charlesa Xaviera byli dla siebie jak rodzina: trochę za duża, trochę zbyt patologiczna, ale każdy był tutaj równy i równie ważny. Kłócili się, droczyli, trzaskali ze złością drzwiami, ale jednocześnie wspierali w myśl starej zasady: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Gdy jednak nadchodziły Święta Bożego Narodzenia, prawie wszyscy rozjeżdżali się do swoich prawdziwych rodzin.
Chyba ta konkluzja była najtrudniejszą do przełknięcia dla Rogue. Lubiła to zamieszanie przedświąteczne, gdy nagle Rihanna i Beyonce ustępowały miejsca Wham! czy Mariah Carey, a porządki stawały się ciut przyjemniejsze i nawet śnieg i mróz mniej przeszkadzały. Z przyjemnością wybierała prezenty dla najbliższych i przystrajała rezydencję. Z niecierpliwością też czekała na uroczystą kolację, którą jak co roku profesor organizował tuż przed Bożym Narodzeniem, bo później wszyscy wylatywali na Święta do domów. No właśnie – do domów, do swoich prawdziwych rodzin.
I choć z lekkością mówiła o tym, że wreszcie odpocznie od całej zgrai ludzi i w ciszy pokontempluje Święta podczas grania na konsoli, to tak naprawdę próbowała przekonać samą siebie, że to będzie przyjemny czas.
A w tym roku miało być jeszcze trudniej.
Lance zdążył już wrócić do swojego domu, a raczej do tego, co pozostało po ataku Sentinels. Kitty wielokrotnie prosiła go, a wręcz błagała, by chociaż został przez Święta, ale ten pozostał nieugięty. Prócz tego, że się wyprowadził z MedLabu, zapowiedział, że na razie chce pozostać sam i odpocząć od zgiełku, jaki normalnie panuje w Instytucie. Dla Rogue był to jasny przekaz: Alvers nie chce się widzieć ze swoją dziewczyną, ale do Kitty najwyraźniej nie docierały tak mało subtelne sygnały i tłumaczyła go zarówno przed innymi, jak i – Rogue mogła być pewna – samą sobą. Blob i Toad wciąż się nie znaleźli, nie mówiąc już o Wandzie i Pietro, czyli Lance chciał po prostu spędzić samotne Święta. To nie mogło być tak proste, ale Rogue doszła do wniosku, że nie będzie dzielić się swoimi spostrzeżeniami z Kitty, a przynajmniej nie tuż przed Bożym Narodzeniem.
Gambit nadal mieszkał w Instytucie. Wciąż wodził spojrzeniem za Rogue za każdym razem, gdy ta znajdowała się w tym samym pomieszczeniu. Miał wręcz talent do tego, by znienacka na nią wpadać, czy pojawiać się tam, gdzie ona. Ku uciesze spragnionych sensacji widzów, wpadał jej w słowo i z wrodzoną nonszalancją odpowiadał na jej pełne nerwów odzywki.
Logan jeszcze nie wrócił. Żadnych telefonów, żadnego SMS-a (choć Rogue szczerze zastanawiała się, czy Logan w ogóle wie, jak pisać SMS-y, gdyż, jak to Tabby kiedyś stwierdziła, wiekowo jest zbliżony do mezozoicznych skamielin), nawet głupiej kartki nie wysłał. Profesor wydawał się być spokojny, a to był dla Rogue najlepszy gwarant tego, że jej – nie bała się tego słowa – przyjacielowi nic złego się nie dzieje. Zresztą, on by pewnie przeżył nawet wybuch bomby atomowej [fun fact: w jednym z komiksów Wolverine naprawdę przeżywa wybuch bomby atomowej], co wcale nie implikowało, że był w stanie psychicznie wytrzymać z kupą dzieciaków z Instytutu. Należał mu się odpoczynek.
CZYTASZ
Oswój mnie
FanfictionCzy dziewczyna, która jest skazana na samotność, ma prawo do miłości? Czy to jej moc jest problemem, czy może ona sama wytyczyła granice, których boi się przekroczyć? Co się stanie, gdy do jej uporządkowanego świata wkroczy ktoś, kto nie respektuje...