Rozdział C

2.2K 72 134
                                    


– Co tu robisz, Ginny? – zapytał zdziwiony Harry, widząc wchodzącą na szczyt wieży dziewczynę.

– Mogłabym zapytać o to samo – odparła, oddychając głośno po wspinaczce na szczyt.

Pomimo początku lata, w środku nocy na Wieży Astronomicznej wcale nie było zbyt ciepło. Słońce już dawno zdążyło zniknąć za horyzontem, a silny wiatr przeszywający na wskroś i łopoczący pelerynami skutecznie obniżał odczuwalną temperaturę. Niewyraźne sylwetki dwóch postaci ledwo majaczyły na tle potężnych murów jednej z najwyższych baszt zamku.

– Nieważne. To chyba najlepsza chwila, bym wreszcie wyrzucił z siebie to, co mi leży na wątrobie. Nikt tu już nie przychodzi po tym co niedawno się stało. A potrzebuję azylu, by w spokoju coś ci przekazać.

Znowu nastała cisza. Wiatr dął jeszcze bardziej i pierwsze krople delikatnego deszczu spadły na marmurową posadzkę. Światło księżyca tylko gdzieniegdzie przedzierało się przez ciężkie chmury, a od strony Zakazanego Lasu rozległ się przeciągły skowyt jakiegoś zwierzęcia, które to właśnie udawało się na żer.

– Ginny, ja... muszę wreszcie to powiedzieć.

Weasleyówna stała nieruchomo z założonymi rękami. Jej oblicze wciąż spowite było przez cień, lecz skóra na czole i policzkach jeszcze bardziej się napięła. Nie odzywała się, tylko czekała na dalszy ciąg hiobowych wieści.

– Nie możemy być razem.

Wypuściła głośno powietrze.

– No wiem, Harry. Mówiłeś mi to już niedawno. Pierdu pierdu, Voldemort i te sprawy. Nie martw się, zaczekam ile trzeba.

– Nie... to inaczej – chłopak zmieszał się jeszcze bardziej – Koniec z nami na amen.

Ponownie zrobiło się cicho, nawet wiatr zdawał się umilknąć.

– To nie jest tak, że nie czuję już nic do ciebie – kontynuował – Cały czas bardzo... lubię cię. Kocham cię... jak siostrę.

– Więc wszystko jasne... Teraz jesteś szczęśliwy, tak? Kim jest ta lafirynda, co? – wyrzuciła z siebie szybko gryfonka – A może to sprawka Malfoya? Tyle z nim przebywasz... Rzucił na ciebie urok?

– Nie, nie. Widzisz, sprawa ma się nieco inaczej – brunet odwrócił się podszedł do krawędzi wieży i spojrzał melancholijnie w dal, a rudowłosa zrobiła to samo – Draco to jest właśnie szczęście me.

Gryfon nadal wpatrywał się w ciemną przestrzeń rozpościerającą się tuż pod jego stopami. Stojąca obok przyjaciółka zaczęła powoli odsuwać się od niego, jednocześnie starając się nie spowodować się żadnego odgłosu.

– A więc to tak, mój drogi? – zaczęła nagle, stając za jego plecami – Skoro nie możesz być mój – zrobiła pauzę, biorąc głęboki oddech – to nie będziesz niczyj!

W tym momencie drzwi prowadzące do wnętrza wieży nagle otworzyły się i stanął w nich wzbudzające skrajne odczucia ślizgon.

– Draco, co ty tu – zdążył powiedzieć tylko Potter, który wraz z dźwiękiem otwieranych wrót odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie miał czasu, by zareagować i uchronić się przed uniesioną nogą należącą do Ginny, która to płynnym, wyćwiczonym ruchem gracza quidditcha właśnie zamierzała się i wykonała solidne kopnięcie, celując w sam środek brzucha chłopaka. Ten tylko spojrzał na nią pytająco, przeniósł swój wzrok na przybysza i runął tyłem w przepaść, nie wydając z siebie żadnego dźwięku.

– Co ty zrobiłaś, kurwa?! – po paru sekundach wydobyło się z gardła nowo przybyłego.

– Zamknij się, pederasto – odparła spokojnie dziewczyna – Spedaliłeś mi chłopaka i masz jeszcze czelność spojrzeć mi w oczy? – dodała i uniosła różdżkę – Zaraz dołączysz do swojego kochasia.

Malfoy, z nienawiścią w oczach wycelował swoją różdżkę w kierunku dziewczyny. Przymknął oczy i skupił się, by wypowiedzieć jedno zaklęcie...

***

KONIEC

Szczęście me | Harry PotterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz