Wysiadłem w jednej z biedniejszych dzielnic, gdzie spędziliśmy z Chanyeolem całe nasze dzieciństwo. Każdy z tych podupadających, obskurnych budynków znałem aż za dobrze. Skręciłem w prawo i przeszedłem przez zardzewiałą bramę. Dalej kierując się po zniszczonych, betonowych schodach wszedłem na wzgórze i stanąłem przed jednym ze starych domków. Uderzyłem kilka razy w cienkie drzwi, z których odpadła farba i po chwili zostały mi otworzone.
Naprzeciwko mnie stał mój stary przyjaciel, ubrany w za dużą, czarną bluzę z kapturem i spodnie z dziurami na kolanach. Miał gołe stopy, a wilgotne włosy przykleiły mu się do czoła. Domyśliłem się, że musiał brać prysznic, co było dobrym znakiem, biorąc pod uwagę, że większość czasu spędza na ulicy niż w domu. Przyjaciel zaprosił mnie do środka i od razu uderzył mnie smród alkoholu. Zatkałem nos i szybko ruszyłem za nim przez salon, omijając kanapę, na której spał nieprzytomny ojciec Parka i po chwili znaleźliśmy się w jego pokoju.
Na środku leżała mata do spania a obok małego biurka pod oknem, stała drewniana szafa. Było tam rześko, zapewne dlatego, że Chanyeol potrafił całymi dniami wietrzyć pokój, wyziębiając się tylko po to by, nie czuć zapachu alkoholu. Usiedliśmy pod ścianą i przyjaciel wyjął z kieszeni bluzy pojedynczego papierosa. Odpalił go zapałkami i gdy zaciągnął się mocno, podzielił się, ze mną również. Nie paliłem nałogowo, tak jak to robił Chan, ale po ostatnich wydarzeniach stwierdziłem, że dobrze mi to zrobi. Gdy w ciszy dokańczaliśmy papierosa, ja przyglądałem się, jak sine dłonie mojego przyjaciela trzęsą się coraz bardziej. Zamknąłem oczy i po wzięciu głębokiego oddechu, odezwałem się pierwszy.
- Znowu brałeś. - powiedziałem bez barwy, ponieważ nie byłem już zły, jak za pierwszym razem. Przynajmniej nie na niego, a na siebie, bo nie potrafiłem go powstrzymać.
- Chennie, naprawdę tego potrzebowałem. - spojrzał na mnie z desperacją w oczach, które były przekrwione.
- Co jest tą pilną sprawą, która koniecznie musiałeś mi powiedzieć? - zapytałem, wstając z miejsca i ruszyłem do plecaka Chana, który zawsze nosił ze sobą.
- Nie bądź zły, obiecuję, że to tylko raz. Ale błagam pożycz mi trzy stówy do niedzieli. Przysięgam, że oddam ci do grosza. - chłopak ruszył w moją stronę, ale potknął się o własne nogi. Dopiero wtedy zauważyłem, że był grubo na haju i to dziwne, że udało mu się to ukryć przez dłuższą chwilę.
- Wiesz, że nie mam tyle pieniędzy. Nic nawet dzisiaj nie jadłem. Skąd ja ci wezmę teraz trzy stówy? - zacząłem grzebać w jego rzeczach, szukając tego, co doprowadziło go to takiego stanu.
- Nic tam nie znajdziesz. To była mała dawka, nie zabije mnie. - zaśmiał się, podnosząc powoli i siadając na środku materaca.
- Co jak ci ich nie dam? - zapytałem, chociaż w głowie znałem już odpowiedź.
- Zabiją mnie. Mieli za to zarobić dwa razy więcej.
Zacisnąłem zęby ze złości, bo znowu się spóźniłem. Wstałem z podłogi i bez słów odpuściłem jego dom. Ruszyłem ponurą ulicą w dół i nawet nie zauważyłem, że biegnę, a z moich oczu płyną łzy. Wkurwiała mnie ta bezsilność. Wkurwiała mnie bieda i mój pusty żołądek. Wkurwiało mnie to, że nie mogłem mu pomóc.
Ukryłem się za śmietnikiem przy najbliższym sklepie i gdy opuściła go starsza kobieta, wybiegłem, wyrywając jej torebkę. Nienawidziłem się za to, co robię, ale nie miałem innej możliwości. Znów ukryłem się za koszem i wyjąłem z portfela staruszki kilka banknotów. Chciałem zostawić torebkę na rogu ulicy, ponieważ żadne ani klucze, ani dokumenty mnie nie interesowały, gdy zorientowałem się, że ktoś stoi obok.
Byłem spanikowany, gdy ujrzałem te samą kobietę. Co jednak bardziej mnie zszokowało to to, że nie patrzyła na mnie ze złością i nienawiścią, po tym, co właśnie jej zrobiłem a ze współczuciem. Wyjęła mi portfel z dłoni, ponieważ ja kucałem zamurowany i wyciągnęła z nich więcej banknotów, wkładając mi je w dłoń. Następnie podniosła swoją torebkę i wyjęła z niej jabłko, podając mi je.
Nie wiedziałem co zrobić. Czułem taki wstyd i zażenowanie, że miałem ochotę umrzeć. Kobieta jednak położyła swoją małą dłoń na moim brudnym ramieniu i odwróciła się, swoimi ostatnimi słowami, sprawiając, że kolejny raz tego dnia zacząłem płakać. W pośpiechu zjadłem jabłko i ocierając twarz, ruszyłem z powrotem do domu przyjaciela. Nie wszedłem tym razem do środka. Przekazałem mu pieniądze i zacząłem wracać do domu, cały czas mając w głowie, to jedno zdanie."Przyjdź do sklepu mojej córki, gdy będziesz potrzebować pomocy. Coś zawsze się dla ciebie tam znajdzie." Długo nie czekałem na przystanku i gdy podjechał odpowiedni autobus, wsiadłem do środka, zajmując miejsce na samym końcu.
Jechałem może z dziesięć minut do trochę lepszej dzielnicy Seulu. Wraz z rodzicami przeprowadziliśmy się tam kilka lat temu i było to dobre miejsce, aby ukryć patologiczne wnętrze mojej rodziny. Za brzozowymi drzwiami skrywało się piekło, którego nienawidziłem. Dlatego częściej wolałem spać u Chana z jego zapitym ojcem niż moimi "rodzicami".
Gdy tylko przekroczyłem próg domu, usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła, a w moją stronę poleciała szklanka, która na szczęście ominęła głowę i rozbiła się o drzwi. Z szoku zamarłem w miejscu i odebrało mi oddech na parę sekund. Ruszyłem się, dopiero gdy kolejna rzecz poleciała w moją stronę, tym razem była to metalowa łyżka. Zakryłem głowę i padając na czworaka, zacząłem kierować się do pokoju, aby ukryć się przed moją szaloną matką.
- Wyłaź niewdzięczny gówniarzu! Już ja cię kurwa nauczę dyscypliny! - słyszałem krzyki mojej matki i przyspieszyłem, gdy z kuchni wyleciał inny przedmiot. Tym razem doniczka z kwiatem.
Już myślałem, że dopisze mi szczęście i uda mi się zamknąć w pokoju, gdy poczułem silne szarpnięcie za włosy i zostałem pociągnięty do tyłu tak mocno, że upadłem na plecy. Moja matka zaczęła okładać mnie dłońmi po całym ciele, nie patrząc, że uderza mnie w twarz, ramiona czy klatkę piersiową. Jedno z uderzeń było na tyle przeszywające, że zadławiłem się śliną, kiedy mój żołądek przekręcił się z bólu. Byłem pewny, że następnego dnia zostanie po nim wielki siniak.
Kobieta niczym oszalała krzyczała, jak bardzo mnie nienawidzi, jak chciałaby, bym zniknął i przestał przyprawiać jej problemów. Ciągnęła mnie teraz za włosy, aby kilka razy uderzyć moją głową o podłogę na korytarzu. Docierało do mnie tylko co drugie, trzecie słowo, bo całą energię wykorzystywałem na zachowanie przytomności. Kiedy nareszcie poszła mi krew z nosa, a warga była wystarczająco rozcięta, kobieta odpuściła, odchodząc ode mnie, rzucając mi wiązankę wyzwisk na odchodne.
Zgiąłem się w pół, czując kłucie w żebrach i zaskomlałem jak pies, z trudnością łapiąc oddech. Wiedziałem, że to się stanie, gdy kurator poinformuje moich rodziców o kolejnej sprawie sądowej. Dla nich to i tak nie miało większego znaczenia, był to tylko kolejny powód, aby spuścić mi wpierdol. Resztkami sił wczołgałem się do pokoju i skulony w kulkę straciłem przytomność.
CZYTASZ
Not Far Away [XiuChen]
FanfictionMinseok chce do końca wierzyć, że cuda istnieją i wszystko jeszcze zmieni się na lepsze. Jongdae zaś desperacko pragnie znaleźć swoje miejsce, w którym wreszcie przestałby być niechcianym gościem. Chanyeol zaczyna gubić samego siebie, doznając, jak...