Część 11. Dobry żart, prawie się nabrałem

306 30 49
                                    

- Suzie? - Zapytał Andy, podchodząc bliżej mnie - Dlaczego coś przede mną ukrywasz?

- Ugh... No to jest to, co zawsze - Wywróciłam oczami  - Zrobiłam trzy testy ciążowe i każdy był negatywny, a znowu wymiotowałam rano.

- Oj, kochanie - Westchnął - Może trzeba już przestać się starać? I tak nie wyjdzie - Pogłaskał moje ramię, a ja gwałtownie od niego odskoczyłam.

- Ty pieprzony egoisto! - Krzyknęłam ze łzami w oczach - Nie możemy przestać! Dalej musimy się starać! - Złapałam się za głowę.

- No ale... - Zaczął, ale po chwili zamilknął.

- Tak myślałam - Parsknęłam i wyszłam z pokoju. Trzasnęłam drzwiam, a następnie zeszłam na dół po schodach. Ten idiota nawet za mną nie poszedł! I to jest ta kurwa miłość, jaką mi przysięgał przed ołtarzem?

Na dole spotkałam Harvey'a, więc nic nie mówiąc wzięłam go za rękę i wyprowadziłam z hotelu.

- Co jest? - Zapytał - Kłótnia z Andy'm?

- Bingo - Warknęłam.

- Boże, Suzie - Westchnął - Reagujesz zbyt pochopnie.

- Tak?! - Krzyknęłam i odwróciłam się - On powiedział, że lepiej będzie już nie starać się o dziecko! - Wrzeszczałam. Byłam załamana, no bo jaka kobieta, chcąca dziecko by nie była? - I jeszcze w dodat... - Urwałam, bo Cantwell nagle wpił się w moje usta. Nie oddałam pocałunku, byłam zbyt zszokowana.

- Co jest, kurwa?! - Usłyszałam krzyk i odskoczyłam od Harvey'a. Spojrzałam w kierunku tej osoby i zamarłam.

- Jackie! - Pisnęłam - T-to... nie tak jak myślisz! - Złapałam się za głowę.

- A jak?! - Podniósł głos - Zdradzasz mojego przyjaciela, kurwo!

- Nie przeginaj, Duff - Wtrącił się różowowłosy.

- Nie wierzę w to, co właśnie zobaczyłem - Powiedział i złapał się za głowę.

- Nie mów Andy'emu, błagam - Zrobiłam błagalną minę.

- Muszę - Mruknął - Albo nie! Ty mu o tym powiesz! - Złapał mnie za ramię i zaczął mnie szarpać spowrotem do hotelu.

- Zostaw ją, pedale! - Wrzasnął Harvey i odciągnął go ode mnie - Ogarnij się, kobiet się nie szarpie!

- A co ty o tym wiesz?! - Oburzył się Jack - Jesteś prawiczkiem, nikt nigdy nawet nie robił Ci loda! - Zaśmiał się Irlandczyk, jednak po chwili dostał z całej siły z pięści w nos.

- Odezwał się zasrany gej! Bo co, bo ty się z kimś pieprzyłeś?! - Brunet zamachnął się, ale różowowłosy zrobił unik.

- Żebyś wiedział, że Brook robił mi... -

- Dosyć! - Wrzasnęłam - Nie chcę wiedzieć, co Ci robił!

- Loda - Dokończył Duff z szerokim uśmiechem.

- Idiota - Westchnęłam.

- Nie ważne, idziesz teraz do Andy'ego i koniec - Oznajmił. Nie miałam już żadnych argumentów, wię posłuchałam go i po chwili szlam już po schodach.
Weszłam do pokoju, w którym blondyn siedział i oglądał telewizję.

- Już Ci przeszło? - Zapytał roześmiany.

- Ona ma Ci coś do powiedzenia - Powiedział poważnie Jack.

- Co jest? Ktoś umarł? - Zaniepokoił się Fowler i wstał, następnie podchodząc do mnie.

- Całowałam się z Harvey'em - Szepnęłam

- Co zrobiłaś?! - Zapytał, zaczynając się śmiać - Dobry żart, prawie się nabrałem.

- Fowler, przykro mi, ale... - Zaczął Jack, jednak drzwi nagle się otworzyły i wparował przez nie różowowłosy.

- Ale się nabrałeś! - Wybuchnął śmiechem Cantwell - Gdybyś widział swoją minę! - Złapał Jack'a za ramiona i coś szepnął mu do ucha.

- Dobry żart nam wyszedł - Wymusił śmiech Duff - Prawda, Suzie?

- Fenomenalny - Wystawiłam kciuka w górę - Zmusili mnie do tego - Westchnęłam.

- Aha... - Zmarszczył brwi - To było conajmniej dziwne.

***

Następnego dnia, niestety wracaliśmy już do domu. Jedyny plus był taki, że Jack zdecydował się lecieć z nami.

Andy siedział w samolocie pomiędzy mną, a jakąś małą dziewczynką, która była naprawdę uroczą, małą blondyneczką, a w rękach trzymała misia.

- Ma pan chusteczkę? - Zapytała.

- Nie mam, niestety - Uśmiechnął się przyjaźnie.

- Szkoda - Zrobiła smutną minkę, a następnie pociągnęła noskiem.

- Ale, jakbyś chciała, to mam gumę do żucia - Zaproponowałam.

- Słodkości! - Ucieszyła się, a następnie wzięła do buzi truskawkową mambę.

W sumie na tym skończyła się nasza rozmowa. W samolocie było całkiem cicho, większość osób spała. Dopiero po około dwudziestu godzinach lotu, stewardessa oznajmiła, że musimy zapiąć pasy, bo będą turbulencje i faktycznie, maszyną zaczęło trząść.

- Cholera, zginiemy! - Wrzasnął Fowler tak głośno, że usłyszało go chyba pół samolotu, a następnie wyrwał dziewczynce misia i schował w niego twarz, dalej krzycząc. Zszokowane dziecko nie wiedziało co się dzieje, więc zaczęło płakać.

- Ja ich nie znam! - Wydarłam się. Za mną siedział Jack, a obok niej Brook, za to obok Wyatt'a miejsce było wolne, więc tam się przesiadłam.

- Debile - Westchnął Brooklyn.

- I kto to mówi? - Zaśmiał się Jack.

- Zamknij się, idioto - Warknął blondyn, a ja zaczęłam się śmiać.

Reszta lotu minęła spokojnie. Andy wdał się w ciekawą rozmowę z matką dziewczynki, która zaczęła na niego krzyczeć, że jest złodziejem i takie tam. Leciało sporo przekleństw, co według mnie było okropne, bo jeżeli mówi tak samo przy dziecku, to biedna może się od niej uczyć. Wolałam się nie wtrącać, bo jeszcze by mnie zabiła. Tryskało od niej jadem na kilometr. Wredna kobieta.

Na lotnisku trochę się wszyscy zgubiliśmy. Nie mogłam znaleźć żadnego z chłopców. Błąkałam się, dopóki nie zauważyłam różowej czuprynki Harvey'a. Potem razem szukaliśmy reszty, którą na szczęście znaleźliśmy. Następnie mieliśmy jeszcze problemy z bagażami, ale też wszystko się rozwiązało.

Wróciliśmy do domu, a ja już na progu zobaczyłam trzy listy...

***

Długo mnie nie było, wiem, zjebałam.

Odejdź, to zbyt wieleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz