Schodziłam na śniadanie i co dziwne miałam dobry humor. Przy stole nie było jeszcze Jane, pewnie odsypia wczorajszą noc. Moi dziadkowie rozmawiali dosyć głośno, usłyszałam ich rozmowę zanim weszłam do kuchni.
- Jest w szpitalu, wczoraj zabrała go karetka. - Powiedziała babcia. Słychać było, że jest bardzo przejęta i zmartwiona.
- Ale co się stało? Jeszcze wczoraj było w porządku.
- Tego nie wiem, jak z nią rozmawiałam była roztrzęsiona, płakała. Módlmy się, żeby Thomas bardzo szybko wrócił do zdrowia. - Gdy usłyszałam o kim rozmawiają, musiałam się wtrącić.
- Co z tatą? Dlaczego jest w szpitalu?- Do moich oczu zaczęły napływać łzy, a mózg podsuwał mi najgorsze scenariusze.
- Scarlett, skarbie, musisz się uspokoić. Prawie nic nie wiemy i nie mamy pewności czy stało się coś aż tak poważnego. - Dziadek zaczął mnie uspokajać, ale ja nie potrafiłam się nie denerwować, zwłaszcza gdy jestem tak daleko od taty i nie wiem w jakim on jest stanie.
- Chcę wracać, bardzo się martwię.
- Rozumiemy. Jane odwiezie Cię na lotnisko, tylko nie martw się na zapas. - Podeszłam do nich i przytuliłam ich najmocniej jak potrafiłam.
Wbiegłam ponownie na górę w celu spakowania się. Przechodząc obok pokoju kuzynki zobaczyłam, że już wstała. Weszłam do swojej sypialni i wyciągnęłam spod łóżka walizkę. Nienawidziłam siebie za to, że wzięłam ze sobą tyle ubrań.
Po około trzydziestu minutach byłam gotowa, zeszłam z bagażem na dół, a tam czekali na mnie dziadkowie i Jane.
- Bardzo mi przykro, że to wszystko tak się potoczyło. Chciałabym zostać, ale naprawdę martwię się o tatę.
- Nie musisz się tłumaczyć skarbie, my też bardzo się martwimy. Zadzwoń jak będziesz już w domu.
Podeszłam do babci i dziadka, żeby się pożegnać. Gdy już to zrobiłam, ubrałam kurtkę i buty, a następnie wyszłam z domu za Jane.
W drodze na lotnisko myślałam o wielu sprawach. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że przecież z nikim się nie pożegnałam. Poznałam tu tak wiele osób i niektóre naprawdę polubiłam. No cóż, kiedyś tu jeszcze wrócę.
Po załatwieniu spraw na lotnisku, przyszedł czas na mój lot. Wyszło tak, że siedziałam razem z jakimś starszym panem. Przede mną dwie godziny nie robienia praktycznie niczego. To chyba dobrze.
Po ponad dwóch godzinach byłam w New Jersey. Powrotny lot samolotem był tak samo ekscytujący jak za pierwszym razem. Zabrałam swoje bagaże i usiadłam na ławce. Musiałam z kimś się skontaktować, przecież nie mogę tu tak siedzieć.
Tak właściwie jedyną osobą do której mogłam zadzwonić był William. Wybrałam więc jego numer, odebrał po kilku sygnałach.
- Mmm stęskniłaś się za mną?
- Tak, przyjedziesz po mnie na lotnisko?- Zapytałam prosto z mostu, nie chciałam z nim dyskutować.
- Ale jak to? Miałaś wrócić dzień przed końcem ferii.
- Mój tata miał wypadek. Nie mogłam być tak daleko, gdy on leży w szpitalu. Proszę cię Will, jesteś jedyną osobą do której mogłam zadzwonić. - Spojrzałam na wyświetlacz, na którym widniała godzina dwunasta pięćdziesiąt.
- Nie ma sprawy, czekaj na mnie.
Nie pozostało mi nic innego jak siedzieć na tyłku i czekać aż William po mnie przyjedzie.
Moje myśli znów ogarnęła rozmowa babci i dziadka. Zastanawiałam się, co stało się z tatą. Martwiłam się. Próbowałam nawet kilka razy dodzwonić się do mamy, ale bezskutecznie.Po około piętnastu minutach zjawił się mój prywatny szofer.
- Cześć. - Powiedziałam i przytuliłam go, na co on odpowiedział tym samym.
Włożył moją walizkę do bagażnika, a następnie wsiedliśmy do samochodu.
- Zgaduję, że mam cię zawieźć do szpitala. - Powiedział, po czym przekręcił kluczyk w stacyjce. - Zgaduję też, że to pewnie ten, który jest najbliżej waszego domu.
- Z pewnością. - Czułam jak mój brzuch prosi się o śniadanie, którego wcześniej nie dostał.
Przez całą drogę opowiadałam mu o wszystkim, co wydarzyło się w Chicago. Najbardziej zachwycił się Ashtonem. Nawet nie wiem czemu. Wcale nie jest taki interesujący, raczej żenujący i irytujący. Powiedział też, że nas shippuje, co było dla mnie bardzo niekomfortowe.
Kazałam Williamowi czekać na zewnątrz, gdy sama weszłam do szpitala i skierowałam się do recepcji. Dowiedziałam się, gdzie leży tata i ruszyłam do sali numer pięć. Weszłam do środka i zobaczyłam mamę, Nicka no i oczywiście leżącego tatę, który na twarzy miał kilka przyklejonych plastrów.
- Co ty tu robisz Scar? Wróciłaś z Chicago? Dlaczego? - Mama zaczęła zadawać zbędne pytania, więc po prostu ją wyminęłam i podeszłam do taty.
- Co się stało? - Zapytałam naprawdę zmartwiona.
- Zdejmował świąteczne ozdoby z domu. Drabina się przechyliła no i tata spadł. Dobrze, że tylko tak to się skończyło. - Powiedział Nick, który siedział na krześle i pił wodę.
To co usłyszałam przed chwilą brzmiało co najmniej niedorzecznie. Jednak to naprawdę się zdarzyło. Wiedziałam, że kiedyś te wszystkie bibeloty mamy wyjdą na złe. Tata miał kilka złamanych żeber, rękę i kilka zadrapań. Prawdę mówiąc, tam wcale nie było nisko. Byłam trochę zła na mamę, bo na cholerę zawsze musi mieć zajebiście obczepiony dom?
Postanowiłam iść do szpitalnego mini baru i coś zjeść. Kupiłam jakieś ciasto i kawę. Powiedziałam też Williamowi żeby wracał do domu, a ja wrócę z mamą i Nickiem.
Podczas spożywania śniadania dołączyła do mnie mama.- Dlaczego wróciłaś? - Zadała mi bardzo dziwne pytanie. Odpowiedź przecież jest oczywista.
- Nie wiem jak mam to rozumieć. Miałam w ogóle nie wracać? - Powiedziałam popijając kawę.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi.
- To chyba logiczne. Tata leży w szpitalu. Gdyby nie twoje cholerne świąteczne ozdoby, nic takiego nie miałoby miejsca. - Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że mogłam nie wypowiadać tego ostatniego zdania. Nie chciałam jednak żeby czuła się winna. Widziałam jak nagle posmutniała.
- Przepraszam. Nie miałam tego na myśli. - Podeszłam i przytuliłam ją. - Ale obiecaj, że w następne święta nie będziesz tak świrowała z tymi ozdobami.
- Obiecuję. - Uśmiechnęła się.
Po kilku godzinach pobytu w szpitalu wróciliśmy do domu. Przed tym jednak zrobiliśmy jeszcze małe zakupy. W domu spożyłam jeszcze jeden posiłek i wyszłam z domu żeby spotkać się z dziewczynami. Stęskniłam się za tymi psycholkami.
Gdy dotarłam na umówione miejsce spotkania Clar i Em od razu się na mnie rzuciły. Nie obyło się też bez uwag na temat mojego wyglądu. Uważam, że nie zmieniłam się jakoś bardzo przez ponad tydzień.
- Myślę, że ten Ashton może coś do ciebie czuć.- Powiedziała Clar, a Em jej przytaknęła.
- Nie sądzę. To nie ten typ chłopaka.
Siedziałyśmy w kawiarni i piłyśmy czekoladowe shake'i. Cieszyłam się, że w końcu widzę się z moimi przyjaciółkami. Myślami jednak byłam w Chicago. W ten sposób spędziłyśmy chyba dwie godziny.
Do domu wróciłam o dwudziestej trzeciej. Wykonałam wieczorną rutynę i położyłam się do łóżka. Wpatrywałam się pusto w telefon, jakbym oczekiwała jakiejś wiadomości. Uznałam, że to bez sensu, więc po prostu ułożyłam się do snu.
CZYTASZ
Love Runs Out
Humor"- Kurwa. - Przeklnęłam i bałam się tego, kogo zobaczę, gdy się odwrócę. I słusznie. Jego brązowe włosy były w miarę dobrze ułożone, a oczy jakby błyszczały. Czemu akurat dziś ? - Wydaje mi się, że to miasto jest zbyt małe dla nas dwoje." 30.12...