To była moja druga prima aprillisowa praca. Na tych samych zasadach, co pierwsza - napisana pod wpływem chwili, bez większej korekty... Z góry uprzedzam, że jej treść to niesmaczny żart XD
CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!!!
-------------------------------------------------------------------------------------------
Majestatyczne oblicze Feng Zifu przybrało kolor kwiatów wiśni w ich pełnym rozkwicie. Szpetną twarz Karuto wykrzywił tryumfalny uśmiech. Przez tyle lat wzdychał do emisariusza, lecz będąc jedynie kucharzem w Straży Eel, ciągle czuł, że jego wymarzony ideał pozostaje dla niego nieosiągalny. Aż pewnego dnia, w czasie misji, wykonywanej przez tę organizację we współpracy z plemieniem Fenghuangów, nadarzyła się niebywała okazja, z której nie omieszkał skorzystać.
Feng Zifu zemdlał. Ten sam, wiecznie zdrowy Feng Zifu z niezwykłą zdolnością regeneracji i uzdrawiania, po prostu zemdlał. I to w tak sprzyjających okolicznościach, że nikt poza satyrem tego nie widział. Kto by go prowadził do przychodni polowej, jeśli zachowywał wszelkie czynności życiowe i już na pierwszy rzut oka było widać, że nie stało się nic poważnego?
Karuto zabrał mężczyznę do swego namiotu, ułożył na zasyfionym materacu i lekko uniósł jego nogi. Dobrze, że znał chociaż podstawy pierwszej pomocy. Dotknął swoją gruboskórną, owłosioną ręką jego delikatnych, a zarazem męskich i dojrzałych rysów twarzy, śmiejąc się przy tym grubiańsko do siebie. Przez chwilę wahał się i spoglądał na swą ofiarę z góry, stercząc w bezruchu, gdyż Zif we śnie wygadał tak bezbronnie, jak jakaś niewinna, krucha istota, przez co kucharza dopadł cień wyrzutów sumienia. W zasadzie, w porównaniu do Huang Hua, to jej ochroniarz tak na co dzień był niewinny. Potem, jednak, Karuś uświadomił sobie, z jak potężną osobą miał do czynienia i postanowił podjąć działanie, nim ten odzyska przytomność.
Usiadł okrakiem na udach emisariusza, a jego ubrudzony tłuszczem i resztkami jedzenia fartuch opadł na podbrzusze Fenghuanga. Kiedy ten otworzył oczy i zorientował się w sytuacji, w jakiej się znalazł w stanie braku świadomości, natychmiast się obruszył, a jego twarz poczerwieniała niczym pewien eldaryański owoc tuż przed upadkiem z drzewa.
- C-Co pan wyprawia?! - Zapytał, wyraźnie urażony zachowaniem satyra.
- To, co powinienem był zrobić dawno temu. - Odrzekł, siląc się na zmysłowy ton, który w jego ustach, z wiadomych przyczyn, brzmiał bardziej jak zew godowy kozła.
Tymczasem położył ręce na, zwykle dumnie wypiętej, teraz nieco zapadniętej, wycofanej chęcią ucieczki piersi nadwyraz dumnego emisariusza. Ten początkowo się opierał, lecz w końcu przyznał wyższość swoich uczuć i instynktów, poddając się łagodnej przyjemności.
Wtem rozległ się huk.
Karuto skoczył z łóżka na (nie)równe nogi, lądując kopytami wśród bałaganu na podłodze swego prywatnego pokoju w Kwaterze Głównej. Rzucił wiązankę przekleństw w języku, którego na Ziemi nikt już nie używał, a który w Eldaryi znało zaledwie kilkadziesiąt osób i poszedł sprawdzić, jakie to znów wydarzenie śmiało przerwać jego błogą drzemkę.
CZYTASZ
Eldaryjskie bonusy
RandomZmieniłam tytuł i okładkę, bo postanowiłam zrobić porządek na swoim wattpadzie. Na razie używam pliku z internetu. Celowo wybrałam art, który jest podpisany, żeby respektować prawa autorskie, ale mimo tego nie mogłam znaleźć autorki, żeby zapytać ją...