Kat

2.7K 147 12
                                    

- Ron! - wrzeszczałam stojąc przed drzwiami do łazienki. - Zaraz spóźnię się do szkoły! - jak widać jego wcale to nie obchodziło.
- Sorka. - otworzył pośpiesznie drzwi, ciągnąc za sobą dużą torbę.

- Po co ci ona? - zdziwiłam się.

-  Od razu po szkole jadę z chłopakami do chatki Ericka w górach. - że co proszę?

- Na cały weekend? - zatrzymałam go przed zejściem na dół.

- Tak.

- Rodzice ci na to pozwolili? - mnie kiedyś nie chcieli puścić na nocowanie u koleżanki, dwa domy dalej!

- Pewnie. - odparł jakby było to coś oczywistego.

- Kto tam będzie? - nie dawałam za wygraną.

- Tobi, Louis, Jim no i oczywiście Erick. - no dobra ich znałam, ale co z tym rudowłosym?

Zamyślona, bez słowa weszłam do łazienki aby wziąć upragniony prysznic.
Coś w tamtym chłopaku nie dawało mi spokoju, i tu wcale nie chodziło o fakt, że był od nich starszy...
Skoro zna Jacoba, to może on... nie! Definitywnie nie! Kto wie co znów strzeli mu do głowy?

Pół godziny później siedziałam już na przystanku czekając na autobus.

Zastanawiałam się na czym tak właściwie "stoję"?  Właściwie można tak to nazwać?
Wyciągnęłam telefon, wybierając numer do Kevina, miałam nadzieję, że w końcu odbierze.

Pierwszy sygnał...drugi...trzeci... połączenie zostało zerwane...

Rozłączył się? Nie minęła chwila, a dostałam od niego wiadomość;
Nie dzwoń, z nami koniec.

Zamarłam, zdając sobie sprawę, że jestem potworem. TAK. Nie on, ale ja.
Nie było mi wcale smutno, właściwie to nic nie czułam, oprócz ulgi, nie tak powinno być!
Powinnam rozpaczać, a na dzisiejszy wieczór planować jak to będę objadać się lodami i oglądać te babskie filmy o nieszczęśliwej miłości.

A co jeśli moim chłopakiem byłby ktoś inny? Zachowała bym się tak samo?

Autobus przyjechał uwalniając mnie od tych wszystkich absurdów.

Droga, którą musiał pokonać pojazd była dość odległa, wliczając te wszystkie przystanki...
Pozwoliłam sobie zamknąć oczy, tylko na chwile...

- Co zrobisz jeśli cię pocałuje? - Jacob objął mnie swoim ramieniem, przyciągając bliżej.

- Zapewne, coś co ci się spodoba. - uśmiechnęłam się trącając go w nos.

- A jeśli tego nie zrobię? - droczył się ze mną.

- Wtedy skopie twój włochaty tyłek. - chwyciłam jego twarz składając pocałunek na jego ustach. 

- Panienka mnie słyszy?! - błyskawicznie otworzyłam oczy.
Nachylał się nade mną kierowca w podeszłym wieku, z lekką nadwagą.
- To ostatni przystanek...

- Tak, tak, dziękuję! - wypadłam z pojazdu jak poparzona ruszając biegiem w stronę szkoły.
Nie mając najmniejszej szansy na przeanalizowanie mej zbyt wybujałej wyobraźni.

Kiedy dotarłam na miejsce było już dobrze po dzwonku, jednak mimo to, ktoś czekał na mnie przed szkołą.
Skąd wiedziałam, że na mnie?
Bo tylko ja mogłam mieć takiego pecha.

- Cześć Jacob. - powiedziałam sarkastycznie, chcąc go wyminąć.

- Nie przedstawiałem się, prawda? - zamarłam, ale miał rację. To wszystko było winą mojego brata i tych jego mediów, filmików oraz innych głupot.

Nagle coś sobie przypomniałam "włochaty tyłek", tak do niego powiedziałam we śnie, chodź to przecież nie miało sensu i brzmiało idiotycznie.

- Twój kumpel tak do Ciebie powiedział. - odparłam po dłuższej chwili, sprytnie.
- Podczas gdy chciałeś pobić mojego chłopaka, a przepraszam, byłego, bo przez ciebie już nim nie jest! - powiedziałam z udawaną wściekłością.

- Słusznie postąpił. - ten zarozumiały uśmieszek doprowadzał mnie do szału!

- Słuchaj, ja cię nie znam... - dlaczego ja zawsze musiałam błądzić w jego oczach, muszę być twarda!!!

- Zaradzimy temu. - zagarnął moje włosy za ucho, odwracając tym samym uwagę od komórki, którą błyskawicznie wyrwał mi z rąk.

- Co ty...?! - to takie frustrujące, że po mimo moich 170 centymetrów wzrostu nie dałam rady odzyskać swojej własności.

- Kat, zabieram cię na ognisko. - to nie było pytanie.
Co za bezczelny typ!
- Masz mój numer, i czas do... - spojrzał na zegarek. -...dwunastej, aby wysłać mi swój adres. - niekontrolowanie parsknęłam śmiechem.

- Ty nie żartujesz? - cholera.

- Jeśli tego nie zrobisz, możesz liczyć na powtórkę z wczoraj. - sztucznie się uśmiechnął, oddając telefon.
Czyli znów planował siłą wyprowadzić mnie ze szkoły na oczach wszystkich?
Byłam w pułapce!

Bez słowa weszłam do budynku, wnioskując, że nie ma sensu iść na pierwszą lekcję.

                              *****

- Ron! - złapałam go podczas jednej z przerw.

- Co znowu. - od niechcenia odwrócił się w moją stronę.

- Pisz do mnie jakby coś było nie tak, dobrze? - moja nadopiekuńczość wzięła górę.

- Tak mamo. - drwił ze mnie.

- Jak on w ogóle ma na nazwisko? - chodziło o tego rudzielca.

- Daj spokój, rodzice już wiedzą nawet jak się jego babcia nazywała, odpuść. - "odpuść", to coś czego nigdy nie robiłam.

- Dzwoń jak dojedziecie! - zawołałam widząc jak odchodzi w głąb korytarza.
Mogłam jeszcze dostrzec jego lekki uśmiech, spowodowany moją troską.

Jego dobry humor udzielił się także mnie.
Zadowolona pakowałam swoje książki do szafki, kiedy spostrzegłam zbliżającego się Jacoba.
Wyciągnęłam telefon  sprawdzając godzinę, dwunasta...k**wa!

Już chciał bez słowa wziąć mnie na ręce...
- Spójrz! - pisnęłam, wyciągając przed siebie komórkę, w geście obronnym. Zdążyłam, co za ulga...

Chwilę później rozbrzmiał dzwonek wiadomości, potwierdzających moją wygraną, ale czy w ogóle była ona możliwa?
Przecież czego bym nie zrobiła i tak wyszłoby na jego...

- Do zobaczenia. - palant.

WpojenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz