Prolog

4.9K 354 116
                                    

Rok 1973

Stała oparta o marmurową kolumnę, obserwując babkę, siedzącą przodem do kominka - czytała listy, w tym jeden, który należał do niej. Bała się choćby mrugnąć, więc tępo wpatrywała się w odkryty kark kobiety. Starała się oddychać najciszej jak potrafiła, byleby nie przypomnieć o swej obecności. Ostrożnie poprawiła rękaw sukni, aby ukryć nowe zadrapania. Ciszę w bogato zdobionym salonie przerywało trzaskanie drewna w kominku. 

Kolejny list trafił do ognia, aby spłonąć. Starsza kobieta odchrząknęła, sięgając po kolejną wiadomość. Spojrzała przez ramię na jedenastoletnią dziewczynkę, co wskazywało na to, że w końcu wzięła w swoje ręce ten list. Widniała na nim czerwona pieczęć Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Kobieta wstał z fotela i zwróciła się w stronę dziecka.

- Zostałaś przyjęta do Hogwartu - powiedziała surowym tonem, w ogóle nie wskazującym na dumę czy zadowolenie. - Możesz jeszcze poprawić swoją sytuację. O ile zostaniesz przyjęta do Slytherinu jak twój brat oraz poprzednie pokolenia naszej rodziny. Patrz na mnie, jak do ciebie mówię - syknęła, a dziewczynka natychmiast poderwała głowę, aby spojrzeć w zielone oczy kobiety. - Lepiej dla ciebie, abyś dostała się Slytherinu.  

- Tak, babciu... - przytaknęła posłusznie.

- Nie przynieś rodzinie jeszcze większego wstydu niż twój status krwi. - Minęła dziewczynkę. - Inaczej tego gorzko pożałujesz. - Łypnęła na nią z góry. - Nie mam zamiaru pokazywać się z tobą publicznie, zatem ktoś z ludzkiej służby zrobi zakupy na Pokątnej z listy załączonej do listu. Po różdżkę... pójdziesz wraz z Calebem. Zachowuj się.

Dziewczynka skinęła głową, rozumiejąc słowa babki. Nie odważyła się odwrócić za nią, by zobaczyć jak purpurowa suknia kobiety znika w sąsiednim pokoju. Stara czarownica szczerze nienawidziła przebywać z wnuczką dłużej niż powinna. Na widok dzieciaka robiło jej się niedobrze i tylko etykieta była powodem, dla którego twarz nie wykrzywiał grymas obrzydzenia, a ona sama nie wymiotowała. Dziecko półkrwi w szanowanej rodzinie czystokrwistych czarodziejów, których korzenie sięgały samego Merlina było skazą na ich honorze. Ponoć, któryś z ich przodków znał tego czarodzieja osobiście.

Dlatego Eris była traktowana z wyższością przez babkę, zdając sobie sprawę z jej nienawiści. I chociaż od dawna starała się przekonać kobietę do siebie ta nigdy nie dopuściła jej do swego serca, całą miłość, o ile znała znaczenie tego słowa, przelewała na jej starszego przyrodniego brata. Czarownica niemal każdego dnia wypominała Eris, że powinna dziękować Merlinowi, że ma dach nad głową i co jeść, podczas gdy słuch po matce dziewczynki zaginął zaraz po tym, jak rodzina wyrzekła się kobiety. Zdaniem arystokracji dopuściła się straszliwego czynu - po żałobie po mężu spotkała mugola, w którym się zakochała i spłodziła jego bachora. Bękarta, którego każdy nienawidził. Każdy z wyjątkiem Caleba.

Trzynastoletni czarodziej wszedł do salonu z posępną miną, obserwując delikatne drżenie ramion siostry. Choć bardzo go kusiło, nie zdobył się na położenie na jej ramieniu dłoni, tylko by ją przestraszył. Z nieznanych powodów dziewczynka obawiała się czasem dotyku, że aż dostawała paraliżu. Odchrząknął, zdradzając swoje przyjście.

- Też dostałaś list, prawda? - W prawej dłoni trzymał zaadresowaną do siebie kopertę. Eris skinęła głową. - To fantastycznie! - Rozpromienił się. - Będziemy razem chodzić na posiłki do Wielkiej Sali, poznasz moich przyjaciół, będę pomagała ci w lekcjach, a jak będziesz starsza to będziemy razem chodzić do Hogsmeade. No dawaj, Eris, uśmiechnij się dla mnie.

Zaczesał niesforne kasztanowe włosy za ucho, a potem sam uniósł kąciki ust, by zachęcić siostrę do wykrzywiania twarzy w druga stronę. Podziałało, bo od razu się zarumieniła z uśmiechem na twarzy z kilkoma piegami, prawie niewidocznymi.

- Od razu lepiej... Jutro pójdziemy po twoją różdżkę na Pokątną, więc bądź gotowa zaraz po śniadaniu.

*

              * 

/ *  

Teraz

Biegła, ile sił w nogach, równomiernie oddychając. Pot spływał jej po ciele, a kosmyki, które uciekły ze związanego kucyka, przyklejały się do czoła. Wdychała powietrze nosem, a wydychała ustami. Serce biło jak szalone. Widząc przed sobą obrany cel, przyspieszyła, wiedząc, że mięśnie dają z siebie wszystko, przekraczała własne granice. Dobiegła do białej linii, będącej jej startem i metą. Wydała z siebie przeciągły pomruk zadowolenia, opierając dłonie na udach.

Przetarła dłonią oczy. Podeszła do ławki, na której leżała jej torba. Sięgnęła do niej po butelkę z wodą i pociągnęła długi łyk. Tego potrzebowała po tak męczącym biegu. Z kieszeni sportowej bluzy wyciągnęła niewielki stoper. Uśmiechnęła się na widok pobitego rekordu. Była coraz lepsza, a bieganie naprawdę koiło jej duszę, tego właśnie potrzebowała. Zadrżała, kiedy chłodny wiatr połaskotał ją po odkrytych łydkach i karku. Sierpień powoli się kończył. Kiedyś ten czas był dla niej błogosławieństwem. Niecierpliwie wyczekiwała pierwszego września, aby opuścić dom rodziny Trevelyan i znaleźć się w Hogwarcie.

Zastygła z miejscu, gdy za plecami usłyszała wolne klaskanie. Obejrzała się przez ramię, a cały dobry nastrój prysnął jak bańka mydlana. Na trybunach zasiadał sam Albus Dumbledore, który uśmiechał się do niej ciepło. Nie odwzajemniła tego gesty, marszcząc podejrzliwie brwi. Pojawienie się potężnego czarodzieja na trybunach boiska sportowego, tuż przy bieżni dla biegaczy zwiastowało jedno - nic dobrego.

- Naprawdę robi to wrażenie, panno Trevelyan, a przepraszam... panno Hastings. - Kobieta skrzyżowała ręce na piersi, przechylając lekko głowę. - A zatem tym się teraz zajmujesz.

- Profesor Dumbledore, cóż za niespodzianka. Co pan profesor robi na mugolskiej arenie śmierci?

Czarodziej zmieszał się i rozejrzał po stadionie, a potem parsknął śmiechem, zdając sobie sprawę z żartu. Poprawił poły szarej szaty, patrząc wyczekująco na kobietę, która zarzuciła sobie na ramiona mały ręcznik.

- Rozmawiał pan z moim bratem? - rzuciła, czując się niezręcznie z powodu ciszy między nimi.

- Rozmawiałem - zgodził się, a Eris zacisnęła palce na końcach ręcznika. - Jednak nie jestem tu z jego powodu.

- Nie kazał mnie odszukać? - Spojrzała na dyrektora Hogwartu.

- Rzeczywiście coś o tym napomknął podczas naszego ostatniego spotkania. - Pogładził dłonią po brodzie. - Nie fatygowałem się tutaj, aby zaciągnąć się z powrotem do brata, zrobisz, co postanowisz. Rozumiem, że twoje działania są w pełni uzasadnione. Po prostu stwierdziłem, że nie mogę pozwolić, aby tak zdolna czarownica zmarnowała swój potencjał. Wybitny niemal ze wszystkiego, fascynujące. Przybyłem do ciebie z propozycją, na której zapewne oboje skorzystamy.

Nic z wypowiedzianych słów nie budziło w Eris zaufania, jakim kiedyś obdarzała tego człowieka. Gdy liczyła, że to Hogwart będzie jej wybawieniem, Dumbledore nim będzie - zawiodła się. Wszystkie kroki w stronę obecnego życia wykonała sama. 

- Chyba nie rozumiem.

- Chciałbym zaproponować ci miejsce praktykantki Mistrza Eliksirów w Hogwarcie. Jeżeli pamiętam, kiedyś eliksiry pociągały cię najbardziej ze wszystkich przedmiotów. Profesor Slughorn wyrażał się o tobie bardzo pochlebnie. 

- Nie jestem czarownicą, tylko lekkoatletką - odparła, chcąc zakończyć tę rozmowę. W jej głosie brakowało tej stanowczości, nie potrafiła przekonać siebie, a co dopiero Dumbledore'a.

- Przykro mi to słyszeć. - Wstał z miejsca. - Gdybyś zmieniła zdanie, wystarczy, że wyślesz sowę, a wszystko zostanie dla ciebie przygotowane.

I zniknął. 







Cruciatus ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz