43. Kościany klucz

965 112 22
                                    

- Eris? - zapytała Vivienne, gdy wróciła do gabinetu i zastała klęczącą na ziemi córkę. - Co się stało? - Od razu się przy niej znalazła. - Eris?

- Czy... możesz poprosić tę znajomą alchemiczkę o spotkanie? - odpowiedziała pytaniem.

Eris nie myślała teraz o niczym innym niż o wizji, która została na nią zesłana przez pudełko z szafirem na środku. Dumbledore, Gellert i Sapphire - trójka czarodziejów, z których ona znała tylko tego pierwszego? Czy powinna się z nim skontaktować i spytać o pozostałą dwójkę? W końcu znał czerwonowłosą czarownicę, która próbowała się porozumieć z Eris poprzez sny, wizje. To nie było normalne, nawet w świecie czarów. Nie, nie mogła nic powiedzieć Albusowi, dopóki sama nie poukłada zdobytych elementów układanki. Vivienne pomogła usiąść Eris z powrotem na fotelu, a sama stanęła nad nią.

- Wiesz... miałam wizję - zaczęła starsza czarownica. - Wiesz, co jest najgorsze w posiadaniu tego daru? Możesz poznać przyszłość, ale nie zmienisz jej. Czasem się zdarza, że to właśnie poznanie przyszłości z wizji prowadzi do jej spełnienia.

- O czym ty mówisz? - spytała półprzytomnym głosem Eris.

- Już dawno przewidziałam śmierć Caleba - odpowiedziała. - I przez wiele lat budziłam się z płaczem, że nie mogę tego zmienić. Ty też nie mogłaś zmienić czyjegoś losu, prawda?

Wielu ludzi - przeszło przez myśl Eris, ale na głos nie powiedziała ani słowa. Smętnie pokiwała głową, rozumiejąc, do czego zmierzała matka. Śmierć Caleba została przewidziana już dawno i nic nie mogło zmienić jego przeznaczenia. Vivienne zgodziła się zorganizować spotkanie ze znajomą alchemiczką, nie dopytując, co wpłynęło na decyzję córki. Jednak alchemiczka prosiła o tydzień czasu, ponieważ obecnie znajdowała się w Australii i dopiero za tydzień wróci do Londynu.

Zatem pozostało czekać. Ostatnie dni były dla Eris zlepkiem tych samych czynności - wstać, pójść z Vivienne do św. Munga i gapić się na ścianę lub zaklęte pudełko a potem wrócić do domu, w międzyczasie zjeść ze dwa posiłki, bo na więcej nie miała ochoty. Hastings już myślała, że ten tydzień nigdy się nie skończy, aż do przybycia czarnej sowy. To właśnie ona przyniosła wiadomość o miejscu i godzinie spotkania. Następnego dnia Eris szła chwiejnym krokiem do wybranej kawiarni dla mugoli. Jak bardzo musiała dziwnie wyglądać, nosząc bluzkę z długim rękawem, która ukryje obandażowane ręce, kiedy na zewnątrz było z trzydzieści stopni. To w końcu był lipiec!

W kawiarni nie było za wielu klientów, mało kto pił teraz kawę o tej porze dnia czy w ogóle w taką pogodę. Eris jak tylko spojrzała na kobietę w kącie, od razu wiedziała, że to do niej musi podejść. Głównie dlatego, że ją znała. Miała dobrą pamięć do twarzy. Uśmiechnęła się lekko, siadając po drugiej stronie stolika.

- O, no proszę, więc Vivienne to twoja matka? Jestem zaskoczona - odezwała się znajoma czarownica. Kasztanowe włosy czarownicy wymknęły się z niechlujnego koka, gdy pokręciła głową. - Doprawdy... nie sądziłam, że znów się spotkamy, po tym jak skończyłaś praktykę u Snape'a.

- Miałam dobre rekomendacje - westchnęła Eris. - Mam nadzieję, że to spotkanie zostanie między nami i nie dowie się o nim nawet sam Dumbledore, pomimo twoich powiązań z Zakonem, Dhelio.

Dhelia Creswell, nauczycielka Alchemii w Hogwarcie zaśmiała się, poprawiając okulary. Dzieliły przez pewien czas stół nauczycielski w Wielkiej Sali, ale nigdy nie zamieniły ze sobą więcej niż dwóch zdań. Mimo to, Eris darzyła ją szacunkiem. Głównie dlatego, że kobieta pracowała w Hogwarcie, kiedy Hastings jeszcze się uczyła. Jednak Alchemia nie interesowała ją na tyle, by uczęszczać na zajęcia do Creswell.

- Oczywiście, moja droga - powiedziała Dhelia. - Z czym do mnie przychodzisz? Twoja matka zbyt wiele nie powiedziała w liście. Słyszałam także o twojej babce, bardzo mi przykro - dodała cisze, zerkając na ręce Eris, jakby była w stanie dostrzec bandaże i rany, o których wiedział tylko Severus. - A zatem?

Eris wyciągnęła z torby zaklęte pudełko i postawiła je przed nauczycielką Alchemii. Kobieta uważnie je obejrzała. Czyli poza alchemią, interesowała się także zaklinaniem i zaklętymi artefaktami... Ciekawe. Dhelia podniosła przedmiot, zachowując się jak profesjonalista, obejrzała je pod każdym kątem, potrząsnęła nim i dotknęła różdżką, aż w końcu położyła je z powrotem na stole przed sobą. Przesunęła nad artefaktem dłonią, zamykając oczy.

- Och...

- Coś nie tak?

- Interesujące. Skąd to masz? - Eris nie odpowiedziała. - Zresztą to nieistotne. W swojej długiej karierze osoby zainteresowanej magią starożytną i zaczarowanymi przedmiotami, tylko raz zetknęłam się z czymś takim. To pudełko do kościany klucz. Pasuje tylko do jednego zamka - sekretu. Kościane klucze przyjmują różne formy i skrywają sekret, który ktoś chce, by go odkryto. Ale nie wprost. Jest kierowany do jednej osoby. Jednak ten klucz jest zaklęty także runami i magią krwi. Może go dotknąć tylko osoba, która go zaklęła.

- Co może być sekretem pudełka? - Dhelia wzruszyła ramionami, stukając długim paznokciem o błyszczący szafir. - A czy wiesz, kto nałożył klątwę krwi?

- Myślę, że ty również to wiesz - odpowiedziała, pochylając się nad stołem, a oczy skryte za okularami błysnęły tajemniczo. - Trzeba zdjąć klątwę krwi, by kościany klucz zaprowadził cię do sekretu, o ile został on stworzony dla ciebie. To musi być ważne, bo do stworzenia kościanego klucza trzeba dokonać prawdziwego poświęcenia.

- Jeszcze jedno... - zaczęła niepewnie Eris, widząc, że Dhelia powoli zbiera się do wyjścia. - Jako osoba o szerokim zakresie wiedzy, czy natknęłaś się kiedyś na ,,Twórcę Śmierci''?

Dhelia ponownie usiadła, łapiąc Eris za rękę. Tak mocno ją szarpnęła, że kobieta uderzyła brzuchem o stół. Na szczęście nikt nie zwrócił na to uwagi.

- Niewiele, ale nie pytaj mnie o to tutaj. Chodźmy stąd.

Wyszły z kawiarni i podążyły opustoszałą drogą. Dhelia uważnie rozglądała się, czy nikt za nimi nie idzie. Gdy stanęły w ślepym zaułku, zaczęła rzucać zaklęcia ochronne, uniemożliwiające potencjalnym podsłuchiwaczom usłyszenie choćby słowa z ich rozmowy. 

- Twórca Śmierci, powiadasz? - zamyśliła się alchemiczka. - Raz się z tym zetknęłam. W księdze w innym języku...

- Niech zgadnę, w goblińskim?

Nauczycielka z Hogwartu zacisnęła usta, uważnie przyglądając się Hastings, próbując ocenić, ile ona wie.

- Tak...- zgodziła się. - Gobliny czciły go jak boga. Był potężnym czarnoksiężnikiem. Pierwszym. Uważało się go za twórcę czarnej magii i największego seryjnego mordercę czarodziejów i mugoli. Nikt nie napawał takim strachem nawet... - zamilkła, nie chcąc wypowiadać imienia Voldemorta, co dla Eris było całkiem zrozumiałe. - Stworzył Zaklęcia Niewybaczalne.

- Ponoć był dyrektorem w Hogwarcie.

- Hm... Przedstawiał się Koryfeusz Vundomhive, ale to nie było jego prawdziwe imię. Więcej o nim mógłby powiedzieć ci tylko goblin.

- Czyli musiałabym udać się do Banku Gringotta? - sapnęła Eris. - Wątpię, by ktoś za darmo podzielił się wiedzą.

- Nie, jeśli wiesz, gdzie szukać. - Dhelia uśmiechnęła się podstępnie. - Chodź ze mną, poznasz pewną ciekawą istotę. Jeśli masz jakąś biżuterię na sobie, lepiej ją schowaj. Jest pazerny na błyskotki bardziej niż niuchacz.

Cruciatus ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz