Księżyc był ogromny, nienaturalny i całym sobą kojarzył się z wymalowanym kiepskim flamastrem sennym marzeniem. Zajmował niemal pół nieba, zwieszając się nisko nad światem, jakby próbując zagarnąć go we władanie, przyćmić, być może przed czymś ochronić, a barwą przypominał wyrzucone na brzeg morza kości. W jego ostrym świetle, również dziwnie przerysowanym, chorobliwie bladym, przytłaczającym i tak intensywnym, że nie sposób było się przed nim ukryć, wszystko wyglądało jak pokryta szronem kartonowa wycinanka dla dzieci. Wszelkie krawędzie stały się nadmiernie ostre, jak odrysowane niewprawną ręką, kolory zniknęły, ustępując miejsca szarościom i bieli. Czarne niebo wchłonęło blask gwiazd, jak pożerająca biel kartki plama rozlanego atramentu.
Niepokój. To było jedyna z emocji, którą Mojra potrafiła nazwać. Coś było w tej nocy, coś, co sprawiało, że po całym ciele przebiegały jej lodowate dreszcze, a mięśnie same się napinały, stawiając ciało w stanie gotowości do obrony.
Przed czym?
Nienawidziła takiego światła. Nienawidziła, gdy nie mogła ukryć się przed obserwującą ją z nieba okrągłą tarczą pełni. Nienawidziła być odkryta, nienawidziła czuć się bezbronną w obliczu ogromu i potęgi wszechświata. Nienawidziła swojego znieczulenia na większość uczuć, nienawidziła tego, jak nieraz żyjąc miała wrażenie, jakby stała z boku i oglądała jedynie kiepski film.
Czasem nienawidziła nawet siebie samej.
A przede wszystkim Mojra bała się pełni. Bała się utraty kontroli nad własnym ciałem, bała się amnezji, bała się szeregu uczuć, których echo pozostawało gdzieś tam w jej ciele, gdy budziła się w zupełnie przypadkowym miejscu, nie pamiętając, jak się tam znalazła. Bała się znajdować śladów krwi na twarzy i pod paznokciami, bała się wzroku rodziców, gdy nie rozpoznawała ich, chciała gryźć i drapać, a zamiast mówić, potrafiła tylko wyć i skamleć...
Tak, Mojra nienawidziła wielu rzeczy. I równie wielu się bała. Ale jej ciało zwykle pozostawało na to zupełnie obojętne.
Nie miała pojęcia, co nakłoniło ją do wstania z łóżka. Może to był jakiś dźwięk zasłyszany na krawędzi jawy i snu, może wołanie, może niewytłumaczalny impuls, który sterował nią podczas nocy takich jak ta.
Ale ta noc była jednocześnie podobna do poprzednich, jak i zupełnie inna.
Była świadoma. Przesadnie wręcz świadoma. Kontrolowała swoje ciało, słuch miała wyostrzony, dotyk cienkiego materiału koszuli nocnej wręcz bolał, oczy szczypały od blasku, choć na pozbawionym okien korytarzu starego drewnianego domku powinna być zupełnie ślepa. Lodowata podłoga parzyła w stopy, nos zatykał się od natłoku atakujących go woni. Było ich tyle, że zupełnie nie potrafiła żadnej rozpoznać.
Wszystko było ostre. Ale jednocześnie nic nie było prawdziwe...
Jeszcze raz dokładnie się rozejrzała, powoli i delikatnie, jakby każdy gwałtowniejszy ruch miał nieść ze sobą nieszczęście. Świat wokół, choć tak przerażający i nienaturalny, zdawał się senny i spokojny. Choć czuła się tak, jakby została w nim zupełnie sama, nie opuszczało jej wrażenie, że coś jest nie tak. Skóra cierpła od czyjegoś palącego wzroku, w nosie kręciło od zapachu obecności... Kogo?
Wroga. To jedno było pewne. Ktoś, kto znalazł się na tyle blisko, by była w stanie go wyczuć, musiał być wrogiem. A wroga należało przepędzić. Sama w głębi ducha dziwiła się, jakie to było oczywiste, logiczne i proste.
Wróg był gdzieś tu obok.
Drzwi delikatnie skrzypnęły, gdy otworzyła je szerzej, wychodząc na popękane drewniane stopnie małej werandy. Nie czuła zimna, choć miała na sobie jedynie cienką koszulę nocną. Soczyście zielona barwa tkaniny odznaczała się jasno na tle wszechobecnej kościanej szarości.
CZYTASZ
Radosna Kompania
FantasySarkastyczny najemnik skazany na śmierć. Nieśmiertelny morderca, którego życiowym powołaniem jest zabić własnego brata. Flegmatyczna Wilczyca Fenrira. Bóg kłamców i zdrajców. Młodziutka półdemonica z kolczastym poczuciem humoru, dziwnymi snami i skł...