Stasimon

57 10 0
                                    

– Głosie?

Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Rozkoszna, cudowna, najważniejsza, najdelikatniejsza, choć przecież nie absolutna – nocny wiatr gwizdał w gęstych igłach starych modrzewi, świerszcze cykały głośno, przekrzykując się nawzajem.

Gwiazdy migały delikatnie. Drobny żarzący się punkt na czubku papierosa wyglądał na ich tle jak miniaturowe, umierające słońce. Zaś spiczasty dach Nocnego Dworu był całkiem wygodny, jeśli tylko wiedziało się, jak na nim siedzieć. I nie miało się lęku wysokości. Ale dlaczego miałby mieć lęk wysokości, skoro był wyvernem? Jego stworzono do szybowania setki metrów wyżej.

Świat był piękny. Świat był idealny, skrupulatnie zaplanowany, młody i wciąż działający jak dobrze naoliwiony mechanizm. Dlaczego więc nie potrafił tego docenić?

Ostatnio działo się tak wiele, że zaczynał gubić się sam w sobie. Śmieszne, jak często się to przytrafia komuś tak staremu... Z biegiem lat przecież powinien być mądrzejszy.

– Wiem, że tam jesteś, Głosie.

Jestem. Zawsze będę. Kiedykolwiek myślałeś, że uda ci się ode mnie uwolnić?

– Nie jesteś prawdziwy. Jesteś tworem chorego umysłu Antykreatora. Dlaczego nie miałbym móc się ciebie pozbyć?

Nie uczyniłeś tego do tej pory.

– Być może nie chciałem.

Świerszcze cykały tak oszałamiająco, że momentami aż sam gubił się w tym, czy wciąż je słyszy, czy może już jedynie sobie wyobraża.

– Widzisz, Głosie, nie było cię tak długo. Aż zacząłem się zastanawiać, czy cię nie trafił wreszcie zasłużony szlag. Nie rozpaczałbym jakoś szczególnie.

Spójrz na siebie, Antykreatorze. Jesteś słaby. Znowu jesteś tak bezbrzeżnie słaby...

– To? – Krótkim ruchem zamieszał to, co zostało na dnie butelki po wódce, i dopił jednym łykiem. Skrzywił się. – To tylko toast na twą cześć, Głosie. Że wreszcie się odnalazłeś.

Byłem pewien, że się zmieniłeś. Lecz wciąż jesteś wciąż tak samo...

– Ty również się nie zmieniłeś. Pewne rzeczy chyba muszą po prostu pozostać niezmienne, nie uważasz? – Roześmiał się sucho. W głowie szumiało, czuł się coraz bardziej senny. – Patrz, a jednak część z nich jest zupełnie inna niż kiedyś. Na przykład to. Od kiedy to ja upijam się butelką wódki? – Z ironicznym żalem zajrzał przez szyjkę na puste dno. – Taką mocną głowę miałem. Tyle lat chlania poszło na marne. Cztery lata abstynencji i po kilku łykach już mnie mdli.

Miałeś nie pić.

– Miałem. A ty miałeś milczeć, bym mógł nie pić. A ponownie tu jesteś. Nie myślisz, że to się jakoś łączy?

Miałeś być silnym Antykreatorem, gdy nadejdzie Czas.

– Czas jest mój, Głosie. A tyś jest ślepy. Ignoruj ślepotę, tak mi ktoś kiedyś powiedział. Za diabła nie wiedziałem, o co mu chodziło. Teraz powoli zaczynam rozumieć. A jeśli szło mu o ciebie?

Co mam zrobić, Antykreatorze?

– Teraz czekasz na rozkazy? – Pstryknięty niedopałek pofrunął łukiem w dół, jak spadająca gwiazda. – Podnieś mnie, Głosie. Ułóż ponad moim więzieniem.

Pod niebem?

– Nie, nie. Poniżej niebios, poniżej, bo ja tam nie przynależę...

Jesteś żałosny.

Radosna KompaniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz