Epeisodion XII: Prorok martwych światów

46 3 1
                                    

Nie zdołała zauważyć momentu, w którym iskrząca pustka rozmyła się i ukształtowała kolejny raz w coś znajomego na tyle, by dało się to ubrać w słowa. Po prostu w jednym momencie znajdowała się pośród tęczowego, lśniącego szaleństwa, od którego z łatwością można było nabawić się zawrotów głowy, by w następnym znaleźć się w długim, ciemnym korytarzu.

Rozejrzała się, zafascynowana, odruchowo puszczając silną, ciepłą dłoń wyverna, którą do tej pory kurczowo ściskała.

Tak, to faktycznie był korytarz, w dodatku przypominający w pewien sposób taki, który mógłby znajdować się w Nocnym Dworze. Był tak długi, że w panującym wokół półmroku nie zdołała dostrzec jego końca, choć odniosła wrażenie, że gdzieś daleko po prawej stronie majaczył kształt mogący okazać się ciągiem wąskich schodów. Staromodna tapeta w maleńkie różyczki zaczynała odklejać się na łączeniach, lecz uzupełniająca ją do nieco ponad metra wysokości boazeria z ciemnego drewna zachowała pełnię swojej chwały, ciesząc oko misternymi rzeźbieniami. Gdy dobrze się przyjrzała, zorientowała się, że ozdoby uzupełnione są szlachetnymi kamieniami, a w większości przedstawiają szczerzące kły wyverny i kwiaty o kształtach, jakich nie widziała nigdy wcześniej. Lecz nie to było wcale najdziwniejsze...

Po obu stronach korytarza znajdowały się drzwi. Małe i duże, nowoczesne i staromodne, drewniane i stalowe, nieraz całkowicie szklane lub kryształowe, lśniące oszałamiająco w blasku dobywającym się gdzieś zza ich pleców, z miejsca, z którego przybyli. Każde z nich miały inny kolor, niektóre pyszniły się barwami tak jaskrawymi i surrealistycznymi, że ciężko było oderwać od nich wzrok. Szerokie i wąskie, wysokie na kilka metrów i tak niskie, że przejść nimi można było z pewnością jedynie na czworakach, proste i zdobione z przepychem, od którego zapierało dech w piersi...

– Dokąd one prowadzą? – szepnęła, postępując kilka kroków naprzód. Poprzerastany kurzem chodnik o wzorze tak startym, że ciężko było go do czegokolwiek przypisać, okazał się równie miękki jak mech w lesie otaczającym Nocny Dwór.

– Uważaj! – syknął Mark, zatrzymała się więc natychmiast, praktycznie w ostatnim momencie, nim dotknęła klamki z giętego metalu u drzwi z malowanego na pomarańczowo drewna. Dopiero gdy znalazła się tak blisko nich, zwróciła uwagę na to, że wydzielały jakieś niemożliwe do określenia światło, ciepłe i przyjemne. Z trudem oderwała od nich wzrok i obejrzała się na wyverna.

Mark obserwował ją z uwagą, w lewej dłoni wciąż ściskając rękojeść opuszczonego luźno miecza. Jasnowłosa wilczyca wyglądała na... szczęśliwą? Doskonale widział błyskające w jej oczach ogniki ekscytacji, a rozpierającej jej energii nie dało się ot tak zignorować, gdyż miała jej w sobie tyle, że z pewnością wystarczyłoby, by obdarować jeszcze kilka osób. Widział to i...

No cóż, dalej nie mógł uwierzyć.

Nie dało się ot tak wejść do świata Pomiędzy. To było po prostu niemożliwe, i tyle. Obojętnie, jak by się postarał, ile zaklęć nałożył na delikwenta, jak się nagimnastykował i namęczył przy malowaniu jego skóry runami, po prostu nie zdołałby zwyczajnej osoby tutaj wprowadzić. To był świat czystego vurda, świat, który nie rządził się znanymi śmiertelnikom prawami, i nawet on nie był w stanie się temu sprzeciwić. Tylko on miał prawo poruszać się w Pomiędzy i podróżować między światami. Tylko on mógł tego dokonać...

On i Prorok z Wielkiej Przepowiedni, oczywiście. Właśnie do tego wszystko się sprowadzało, czyż nie? Ta mała, irytująca dziewczyna naprawdę nim była. Jeśli potrzebował potwierdzenia bardziej wymownego niż cytowanie Przepowiedni z głowy i korzystanie z run, których nie znała, to właśnie je otrzymał.

To było tak cholernie niewiarygodne. No bo kim była ta dziewczyna? Zafascynowaną lokomotywami blondyneczką o aparycji piętnastolatki, i to jeśli się mocno pomalowała? Mającym nieco ponad półtora metra chucherkiem o kończynach wyglądających jak patyki?

Radosna KompaniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz