Spokojnie można było powiedzieć, że miasto przeszło jego najśmielsze oczekiwania.
Doskonale pamiętał, jak wyglądało niemal sto lat temu. Większość kamienic o zdobionych elewacjach przyciągała wtedy wzrok swoją elegancją, a nowsze ceglane budynki, wysokie i monumentalne, choć raczej nie najładniejsze, lśniły nowością i czystością. Wytyczały dumnie granicę, niemal idealnym kręgiem zamykając resztę miasta w szczelnym pierścieniu, a poza nimi znajdowało się już tylko kilka mniejszych domów zamożniejszych rodzin, zachwycających eleganckimi murowanymi płotami i kryjącymi się za nimi pięknymi ogrodami, choć ciężko było je dostrzec. Pamiętał też wielki miejski park, w którym rosło wiele starych drzew o pniach tak grubych, że niemożliwością było objąć je w kilka osób. Pamiętał, jak ich gałęzie splatały się nad wyłożonymi brukiem alejkami, swoją gęstością przepuszczając do ziemi tylko odrobinę przecedzonego przez zieleń światła, dzięki czemu panował tam wieczny półmrok i przyjemny pachnący roślinami chłód nawet w środku lata. Pamiętał tysiące kolorowych sklepików w miejskim centrum, spacerujące po rynku tłumy i swoistą aurę luksusu, przesiąkającą każdy najmniejszy uliczny kamień, i to pomimo panującej wokół zawieruchy tuż przed wojną. Był tu tylko raz, ale wszystko było wtedy tak charakterystyczne, że bez problemy wryło się w doskonałą wyvernią pamięć.
I dzięki temu zastane różnice jeszcze mocniej kłuły w oczy.
O ile tak diametralną zmianę można było określić mianem „różnic".
Granicę obecnie wytyczał szereg szarych, odrapanych wieżowców o ciemnych, odpychających balkonach, ewidentnie służących właścicielom jako składy wszystkiego tego, z czym nie wiedziało się, co zrobić, i brudnych oknach, w których na próżno szukać śladów życia. Gdyby nie te zawalone wszelkim śmieciem balkony, każde z mieszkań na pierwszy rzut oka można by było uznać za opuszczone. Proste ceglane budynki, już w czasach swojej świetności sprawiające wrażenie, jakby czegoś im brakowało, straszyły pustymi oczodołami okien, z których jeszcze w kilku miejscach jak wyszczerzone kły sterczały odłamki potłuczonych szyb. Uliczny bruk pofalował i wykrzywił się z upływu lat, a w jego zagłębieniach obwicie zbierały się kałuże brudnej deszczówki, lśniące tęczowym wzorem rozlanego oleju samochodowego w chłodnym, anemicznym blasku latarń, z których działała mniej niż połowa. Już strach było pomyśleć, co działo się dalej. Jak miały się zabytkowe kamienice? Czy bardziej wiekowy od samego miasta park jeszcze istniał? Czy eleganckie ścieżki zarosły chwastami, alejki kwiatów zdusiły nadmiernie wybujałe krzewy, a drzewa obumarły ze starości? Czy może został całkowicie zrównany z ziemią, a na jego miejscu stoi któryś z tych przerażających bloków?
– Podobno mieszkania stoją tu od dziesięciu euro – odezwał się Allan. Jego głos rozerwał dotychczasową kipiącą niedowierzaniem ciszę jak wystrzał.
– A chciałbyś tu mieszkać? – Loki zaśmiał się bez cienia wesołości. Rozparty na tylnej kanapie czarnego defendera, nie chciał choćby dopuścić do siebie myśli, że lada chwila będzie musiał opuścić ciepłe wnętrze samochodu i wyjść w rozgrywający się za oknem koszmar.
– Nikt by nie chciał – prychnął Mark. Nachylony nad kierownicą, starał się dojrzeć cokolwiek przez zalewające przednią szybę strugi deszczówki. Wycieraczki padły jakiś czas temu, jakby chcąc nieśmiało przypomnieć, że w kilkudziesięcioletnim samochodzie już dawno nic się nie zepsuło, a z lśniącą w mdłym blasku nielicznych latarń wodą nie radził sobie nawet niezwykły wzrok wyverna. Na szczęście jedynym samochodem, jaki minęli do tej pory, było niemal doszczętnie przerdzewiałe seicento w jakimś dziwnie niebieskim kolorze, późna pora nie sprzyjała wychodzeniu na ulice. Resztę załatwiał w miarę precyzyjny GPS w zmaltretowanym smartfonie kierowcy.
CZYTASZ
Radosna Kompania
FantasySarkastyczny najemnik skazany na śmierć. Nieśmiertelny morderca, którego życiowym powołaniem jest zabić własnego brata. Flegmatyczna Wilczyca Fenrira. Bóg kłamców i zdrajców. Młodziutka półdemonica z kolczastym poczuciem humoru, dziwnymi snami i skł...