– Nadal uważam, że jakieś wyjaśnienia nam się jednak należą. – Allan, starając się ukryć targające nim uczucia pod zwyczajową maską obojętności i pozornego zamyślenia, kątem jedynego oka popatrywał na Marka. Jego brat zaciskał palce na kierownicy tak mocno, że aż pobielały mu kłykcie. Spore otarcie na policzku było widoczne nawet przez warstwę szorstkiego zarostu, w okolicy nosa wciąż było widać ślady niedawno cieknącej wartkim strumieniem krwi. Sine pręgi wokół nadgarstków dopełniały całości, przez co stary jak oba światy wyvern wyglądał jak żywy przykład przemocy domowej.
Co właściwie nie rozmijało się tak bardzo z prawdą.
– Należą nam się wyjaśnienia?! – Loki aż się zachłysnął. – Obawiam się, że będę odrobinę mniej dyskretny. Mark, co to, kurwa, było?!
– Jakbym sam to wiedział, to by było znacznie prościej. – Najemnik zgrzytnął zębami.
– Nie wiesz? – Allan z trudem zdołał się opanować, choć już czuł, że tłumiona złość zaczyna go parzyć od środka. – Co najmniej pół dzielnicy poszło z dymem, a ty nadal utrzymujesz, że nie wiesz, co się stało?
– Zabiłeś broniącego skarbiec smoka, chociaż spokojnie mogliśmy mu po wszystkim uciec. Zdobyliśmy kamień. Więc co, do jasnej cholery, stało na przeszkodzie, żeby się stamtąd zwinąć?! Taki był przecież plan – mieliśmy nie zwracać na siebie uwagi, nie? To tobie w ostatnim momencie coś odpierdoliło i jeszcze utrzymujesz, że ty nie wiesz, co się stało?!
– Wy go nie słyszeliście? – Głos Marka był podejrzanie cichy i spokojny, przez co jeszcze mocniej kontrastował z wybuchem Przedwiecznego.
– Co mieliśmy słyszeć? – Rudy zamarł na chwilę, zbity z tropu. – Ty się dobrze czujesz?
– Własny brat dał mi w mordę. Mam się dobrze czuć? – Zaśmiał się bez cienia wesołości. – W życiu bym nie pomyślał, że masz tyle siły, pudlu. I wystarczająco dużo szczęścia, by przeżyć na tyle długo, by móc się z tego cieszyć...
Prawda była taka, że Markowi von Lahmanowi nie było ani trochę do śmiechu. I to, jakoby nie miał pojęcia, co tak naprawdę się wydarzyło, nie było tak do końca kłamstwem.
Pamiętał Głos. Taaak, jeszcze nie tak dawno temu czające się w jego umyśle demony były czymś niemożliwym do okiełznania. Miały nad nim całkowitą władzę, nie odstępowały go na krok... nieustannie krzyczały, błagały o litość, oskarżały, choć nie zawsze używały przy tym możliwych do zrozumienia słów. Po prostu wciąż tam były, jak słyszany ze sporej odległości okrzyk ogromnego tłumu. Kilka z nich wybijało się ponad poziom – były dni, gdy rozlegały się tak blisko i głośno, jakby ktoś krzyczał mu wprost do ucha, zdawały się wyciągać na światło dzienne wszystko to, czego najbardziej się bał, ubierały w doskonale słyszalne słowa we wszystkich możliwych językach to, czym nie chciał się stać, definiowały i przestawiały jasno obawy i cierpienie całego świata, zrzucając mu je na barki... Swego czasu próbował leczyć hałas we własnej głowie alkoholem, narkotykami, przeprowadzaniem się z miejsca na miejsce bez konkretnego planu – doszło nawet do tego, że sam usilnie wyszukiwał okazji do zadania sobie bólu! – ale... one wciąż były, z czasem coraz silniejsze. Kpiły, obiecywały, że nigdy go nie opuszczą... dopóki to on nie zdecyduje się opuścić ich.
Nie wiedział, czym były Głosy. Wariacją popadającego w obłęd prastarego umysłu? Głosami sumienia, nieustannie nękanego wyobrażeniami tego, co kiedyś miało stać się jego udziałem? Czy może czymś równie prawdziwym jak on sam? Nigdy nie potrafił zdecydować się na tylko jedną z tych opcji – każda brzmiała równie prawdopodobnie, choć niektóre przerażały go tak mocno, że wolał nie poświęcać im więcej uwagi. Głosy były, Głosy zamykały się dopiero wtedy, gdy sam ledwo był w stanie zebrać myśli, Głosy nękały go przez cały ten czas odkąd dowiedział się – odkąd przypomniał sobie! – kim tak naprawdę jest.
![](https://img.wattpad.com/cover/126762957-288-k569210.jpg)
CZYTASZ
Radosna Kompania
FantasíaSarkastyczny najemnik skazany na śmierć. Nieśmiertelny morderca, którego życiowym powołaniem jest zabić własnego brata. Flegmatyczna Wilczyca Fenrira. Bóg kłamców i zdrajców. Młodziutka półdemonica z kolczastym poczuciem humoru, dziwnymi snami i skł...