Nie odchodź

24 5 0
                                    


Głuchy odgłos rozległ się po całym domu, kiedy kolejna już szklanka kończyła swój żywot na mojej kuchennej podłodze.

Nawet cholernej herbaty nie umiem sobie zrobić sam.

Przekląłem siarczyście pod nosem i ignorując ostre kawałki stłuczonego szkła, skierowałem się w stronę salonu, gdzie zostawiłem wcześniej mój pęknięty telefon.

Próbowałem dodzwonić się do Jimina trzeci dzień. Bezskutecznie. Na prawie czterysta połączeń, żadne nie zostało odebrane.

Doprowadzało mnie to wręcz do szewskiej pasji.

Może nie znam go tak dobrze, jakbym chciał, ale myślę, że nawet gdyby ta cała troska i opieka były jakimś okrutnym żartem lub zemstą, to odebrałby chociaż raz, dlatego tak strasznie się martwię.

W tej sytuacji jestem cholernie bezsilny. Jedyny kontakt jaki mam z blondynem to właśnie numer telefonu. Nie wiem nawet, gdzie mieszka, a sam nie dam rady pojechać do szpitala, czy nawet szkoły, żeby zdobyć jakiekolwiek informacje.

W przypływie nagłej złości, rzuciłem pierwszym przedmiotem, który miałem pod ręką, a był nim kryształowy wazon mamy. Trudno. Był wazon - nie ma wazonu. Co to za różnica?

Nagle usłyszałem dzwonek do drzwi. Jak najszybciej znalazłem się w przedpokoju, mając nadzieję, że stoi w nich ta wiecznie zmarznięta kluska, ale to nie był on.

Mark.

Chyba poczułem zawód. Tak. Byłem zawiedziony tym, że to nie Jimin albo chociaż Seokjin, czy któryś ze szpitalnych wolontariuszy.

-Yoongi? - moją uwagę ponownie zwrócił wysoki chłopak stojący w drzwiach.

Zmierzyłem go chłodnym wzrokiem, po czym westchnąłem cierpiętniczo i odjechałem trochę do tyłu, by mógł swobodnie przejść.

-Co się z wami wszystkimi ostatnio dzieję, do kurwy nędzy? Właź - powiedziałem mało przyjemnym głosem, ale byłem już po prostu zmęczony psychicznie.

Może nie powinienem go zapraszać do środka. Ostatecznie kiedy ja miałem "problem" on nie zjawił się ani razu, ale nie mogłem go nigdzie puścić w tak okropnym stanie. Coś mi na to nie pozwalało.

Zmierzając do salonu, ponownie mu się przyjrzałem. Wyglądał beznadziejnie. Twarz nie wyrażała żadnych emocji, pod oczami miał ogromne worki, usta suche i spękane, a jego zawsze idealnie ułożoną blond fryzurę zastąpił nieład i widoczne już sporo odrosty. No po prostu jedna cholerna kupka nieszczęścia.

Zatrzymałem się przed szklanym stolikiem, a jemu kazałem zająć miejsce na skórzanej kanapie.

-No to teraz mów. Co się stało i komu mam spuścić wpierdol? - starałem się być choć odrobinę łagodniejszy, ale okazało się to kurewsko trudne po dwóch ciężkich, nieprzespanych nocach.

-Yoongi, ty... - jego wzrok padł na moje chude nogi, bezwładnie spoczywające na wózku.

-No dobra może nie osobiście, ale zawsze można zlecić - prychnąłem, wzruszając przy tym teatralnie ramionami.

W następnej chwili, nie wiedziałem co się dzieje. Mój biedny mózg po prostu przestał działać. Mark zaczął głośno płakać, a ja zastanawiałem się, co takiego do cholery powiedziałem i czy coś w tej konwersacji mnie ominęło.

-Ej, co jest? Uspokój się - przybliżyłem się do niego niepewnie.

-Wygląda na to, że to mi należy się wpierdol. Przepraszam - powiedział smutno.

-O czym ty pierdolisz? - rozbolała mnie głowa.

Z jednej strony martwiłem się… Nie, byłem przerażony niespodziewanym zniknięciem Jimina, a z drugiej miałem płaczącego w salonie Marka. Sytuacja po prostu zaczęła mnie przerastać. Jak dużo jestem jeszcze w stanie znieść? Czy wszyscy ludzie mają podobne zmartwienia, czy tylko mnie los tak daje w kość?

-To wszystko moja wina - po paru minutach Mark uspokoił się na tyle, by móc kontynuować.  - Gdyby nie ja, to wszystko by się nie wydarzyło - mocno zacisnął pięści na swoich spodniach. -A ty pewnie dalej byś chodził.

W tym momencie coś we mnie pękło. Tak po prostu. Miałem dość wszystkiego. Wyparowały ze mnie resztki jakichkolwiek sił. Pustka. Patrzyłem, ale nie widziałem. Słyszałem, ale nie słuchałem. Byłem, ale nie byłem obecny duchem. Nie miałem już siły myśleć nad niczym. Siedziałem tylko i oddychałem. Bez myśli, bez ruchu, otępiały.

-Yoongi? - z oddali dobiegł mnie głos Marka, który  podszedł do mnie zaniepokojony. Zignorowałem go.

W głowie nagle pojawia mi się scena z boiska, gdzie mówił, żebym się opamiętał. Kiedyś pewnie bez chwili zastanowienia bym się na niego rzucił, ale teraz zacząłem analizować w kółko jego wypowiedź i zastanawiać się co do cholery ma na myśli.

-Yoon-

-O co ci chodzi? - wyszeptałem, bo siły brakło mi już nawet na wydychanie powietrza.

-Gdybym wtedy nie dał ci tych przeklętych kluczyków - usiadł ponownie na kanapie, po czym schował twarz w dłonie, łokcie opierając przy tym na kolanach. - Gdybym tylko pomyślał przez chwilę - złapał się mocno za przydługie włosy. - Gdybym zaproponował ci nocleg u siebie, może-

-To nie twoja wina - przerwałem mu stanowczo.

Głupi. Czyli po prostu się o wszystko obwiniał. Przez ten cały czas myślałem, że było mu wszystko jedno, że uznał mnie za bezużytecznego i zwyczajnie porzucił, ale prawda okazała się zupełnie inna.

-Yoongi, gdyby nie ja - ponownie zaczął, podnosząc przy tym na mnie wzrok, przez co nasze spojrzenia się spotkały.

-Posłuchaj mnie. To nie była niczyja wina. Tak musiało być - nie przerywałem z nim kontaktu wzrokowego. - Musimy to zaakceptować i iść dalej. Szkoda życia na gdybanie. Przykro mi tylko, że nie odwiedziłeś mnie w szpitalu ani razu. Brakowało mi tego - wyznałem cicho.

-To nie prawda! - ożywił się nagle podchodząc do mnie. - Byłem tam codziennie. Wypytywałem lekarzy o twój stan. Wiele razy stałem przy drzwiach do twojej sali, ale nie miałem odwagi tam wejść i spojrzeć ci w oczy. Moje poczucie winy mi na to nie pozwalało.

-Jesteś głupi - prychnąłem pod nosem. - No chodź tu - rozłożyłem ramiona zapraszając go tym do uścisku.

Objął mnie mocno. Trwaliśmy tak jakiś czas. Brakowało mi tego bardzo. Zwykłej bliskości drugiego człowieka. Przez ostatnie kilka dni siedziałem sam w domu, zamartwiając się, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Powoli wariowałem w samotności.

-Zmieniłeś się - Mark przerwał panującą w całym domu ciszę.

-Wiem, wiem - mruknąłem. - Nie chcę przerywać tej ckliwej sceny, jednak - odsunąłem go od siebie. - śmierdzisz. Idź do łazienki się ogarnij. Moja szafa jest do twojej dyspozycji - chciałem choć trochę rozluźnić atmosferę.

-Okay, ale potem wszystko mi opowiesz?

Przytaknąłem, mimo że wiedziałem jakie to będzie dla mnie trudne. Zacząłem mówić o swoich uczuciach otwarcie dopiero od niedawna i głównie Jiminowi.

Jednak teraz chce zaufać też Markowi.









//Długo mnie tu nie było. Szczerze miałam już całkiem zrezygnować z pisania(głównie przez to opowiadanie). Nie ważne ile razy pisałam ten rozdział, wciąż nie był wystarczająco dobry, i nadal nie jest, ale postanowiłam skończyć to choćby nie wiem co, dlatego tu jestem

Wena wróciła mi głównie dzięki pomysłowi na Stay, który nie dawał mi spokoju

Przepraszam, jesli ktoś czekał na nowy rozdział tak długo (choć wątpię, by znalazła się jakaś osobą, która jeszcze pamięta tego fika) 🙏

Ślę miłość do Was wszystkich
Beznadziejna ja

Give me back my smile || YoonminOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz