Wszystko co mam

211 21 3
                                    

Ze snu wyrwał mnie dobrze znany, znienawidzony dźwięk, mimo to nie miałem zamiaru otwierać oczu. Tak bardzo nie chciało mi się wstać. Nieprzyjemna melodia nie ustawała, przez co coraz bardziej się irytowałem. Na pół przytomny wymacałem dłonią jej źródło, potocznie zwane budzikiem i bez wahania rzuciłem nim o ścianę. Zaraz po tym stwierdziłem, że i tak nie zasnę, więc usiadłem lekko się przeciągając.

-No, pora ruszyć dupę - mruknąłem cicho zachrypniętym, jak zawsze z rana, głosem.

Podrapałem się jeszcze praktycznie nieprzytomny po nagiej klatce piersiowej i wstałem. Jeszcze tylko dzisiaj, jutrzejsze zakończenie roku i wyczekiwane od 1 września wakacje.

Będzie mi brakowało codziennego, porannego wstawania, paplaniny nauczycieli, uczenia się na ostatnią chwilę, spisywania prac domowych i tych pysznych, idealnie doprawionych szkolnych obiadów. Uśmiechnąłem się pod nosem. Na żarty mi się zebrało z rana.

Zabrałem z szafy niebieskie rurki z dziurami oraz najzwyklejszą w świecie luźną, czarną koszulkę i poczłapałem do łazienki pod prysznic.

Po porannej toalecie udałem się do kuchni, w której przeważały kolory biały i zielony. Było to duże pomieszczenie, przez co pustka w domu wydawała się jeszcze większa, a cisza nie do zniesienia. Kiedy byłem dzieciakiem ta atmosfera mnie przytłaczała. Uśmiechnąłem się pod nosem na tę myśl. Byłem takim głupim bachorem. To, że płakałem codziennie rano z samotności nie sprawiło, że nagle rodzice wrócili z pracy i z uśmiechem się mną zajęli. Wstawiłem wodę na kawę i zacząłem robić kanapki.

Usiadłem do stołu, zjadłem śniadanie nigdzie się nie śpiesząc, a kiedy spojrzałem na zegarek, była pora do wyjścia. Dopiłem nie za ciepłą już kawę i włożyłem naczynia do zlewu wmawiając sobie, że pozmywam odrazu po szkole.

Zdjąłem z półki czarną czapkę z daszkiem, która zaraz po tym ukryła moje miętowe włosy, następnie chwyciłem plecak, tego samego koloru co nakrycie głowy, zawierający właściwie tylko brudnopis, piórnik oraz strój na trening.

Koszykówka. To właśnie powód dla którego chodzę do szkoły w ostatnie dni przed wakacjami. Wczoraj z klasy na lekcjach były obecne aż trzy osoby oprócz mnie. Aż trzy! Tak się składa, że akurat wszyscy należą do mojej "paczki" i chodzą ze mną na treningi, ale to taki mały, nieważny szczegół.

Zamknąłem drzwi mojej samotni na klucz i spacerkiem ruszyłem w stronę jakże miłowanego przez wszystkich budynku.

Ugh.. co ja mam z tym sarkazmem dzisiaj?

Przy szkolnej bramie czekali już na mnie Jackson, Chen i Mark. Przywitałem się przybijając piątkę każdemu z nich po kolei. Weszliśmy do chłodnej szatni, która aktualnie świeciła pustkami. Mijałem kolejne szafki. 159.. 160.. 161.. i jest 162. Moja ulubiona, blaszana puszka należąca do wspaniałego chłopaka, który nigdy słowem mnie nie zaszczycił.

-Masz marker? - zwróciłem się do Marka.

Wysoki, farbowany blondyn przytaknął i szybko podał mi wcześniej wspomniany przedmiot.

Po chwili mogliśmy podziwiać duży napis "zabij się szmato :)" na szafce nrumer 162. Może było to - nie oszukujmy się - dziecinne, ale i tak mnie bawiło.

Chłopaki pochwalili moje dzieło i ruszyli za mną do sali, w której mieliśmy pierwszą lekcje.

Dzwonek zadzwonił i wraz z nauczycielem od matmy kisnęliśmy w dusznej sali nic nie robiąc, bo to przecież dzień przed wakacjami. Nagle Jackson wybuchnął śmiechem, a my spojrzeliśmy na niego jak na idiotę. Brunet nie przejmując się tym jednak, pokazał nam filmik na swoim telefonie. Głównym bohaterem był nasz kochany Chen. Chwilę rozmawiał z pół uschłą paprocią kompletnie naćpany, a potem położył się na podłodze i zaczął chichotać jak zdesperowana nastolatka. Z tego co wiem, bo na pewno nie pamiętam,  to wydarzenie z ostatniej imprezy.

Chen obejrzał nagranie raz, potem kolejny i następny. Uśmiechał się przy tym jak baba od chemii mówiąc "wyciągamy karteczki".

-Wyślij mi to, stary - oddał Jacksonowi telefon.

Kolejne lekcje niemiłosiernie się nam dłużyły. Wyszedłem z klasy biologicznej i sam skierowałem się w kierunku sali gimnastycznej na wyczekiwany trening, bo tamte trzy pacany poszły zapalić do kibla. Ja nie karmiłem płuc rakiem.

Właśnie miałem napić się wody, kiedy przy bibliotece zauważyłem chłopaka z pofarbowanymi na rudo włosami - Jimin. Rozmawiał z jego najlepszą przyjaciółką, lekko się uśmiechając. No kurwa, do niej się odzywała, a do mnie to już nie może.

Przechodząc obok, wylałem na niego całą zawartość butelki. Ups.

Jego przyjaciółka posłała mi mordercze spojrzenie, ale Jimin złapał ją za nadgarstek i pokiwał głową, dając znak, że nie warto. Wkurwiłem się trochę. Trochę bardzo.

-Widziałem rano twoją szafkę. Kto był tak okropny i zrobił ci takie świństwo? - zapytałem z wyraźnie wyczuwalną ironią, a w głowie zadałem sobie pytanie: Dlaczego przy tym chłopaku zachowyuję się jak dziecko z podstawówki?

Nie odpowiedział mi. Jak zwykle nie zaszczycił mnie nawet słowem, jakbym nie był tego wart. Czy to to mnie tak w nim irytowało? Nie odwrócił wzroku. Patrzył się na mnie obojętnie tymi jego niezwykłymi oczami. Nie bał się jak każdy w tej budzie.

-Ej, stary! - za sobą usłyszałem wołanie Jacksona. - Jak się nie pośpieszymy to nie wyrobimy się na trening, a nie cieszy mnie wizja biegania dodatkowych dziesięciu okrążeń, więc rusz dupę.

Do hali weszliśmy w ostatniej chwili. Po dokładnej rozgrzewce zaczęliśmy mecz. Gra była zaciekła. Czas się powoli kończył. Jeśli zaraz nie zdobędziemy punktu - przegramy. Podałem piłkę do Chena, ten podał do Jacksona, który pokozłował trochę i rzucił do Taehyunga.. nie złapał. Ten kretyn nie złapał piłki! Gwizdek. Moja drużyna przegrała przez tego fiuta. No nieźle się wkurwiłem.

Już miałem rzucić się z pięściami na mającego łzy w oczach Tae, ale zatrzymały mnie słowa trenera:

Yoongi pamiętasz chyba, że jak jeszcze raz pobijesz kogoś z drużyny to wylatujesz?

Zacisnąłem tylko szczękę i wyszedłem z sali głośno trzaskając starymi drzwiami. To, że zdarzyło mi się kilka razy uderzyć któregoś kolegę, jak mnie zdenerwował nie jest chyba powodem do wywalenia kapitana z drużyny?

Wziąłem torbę z męskiej przebieralni i nawet nie zmieniając spoconych, śmierdzących ubrań, skierowałem się do wyjścia ze szkoły.

Idąc przez szatnie widziałem jeszcze tylko Jimina próbującego doczyścić swoją szafkę, co trochę poprawiło mi humor.

▪☆▪

Byłem na pobliskim, osiedlowym boisku już dobre półtorej godziny. Rzucałem i rzucałem. Pot spływał mi po twarzy, ale nie przejmowałem się tym zbytnio. Trafianie do kosza mi pomaga. Piłka za piłką stawałem się coraz bardziej spokojny. Złość już dawno opuściła moje ciało, a na jej miejsce powoli pojawiało się zmęczenie.

Ten sport był odskocznią od wszystkiego. Kiedy gram czuję, że moje problemy znikają i liczy się tylko wynik meczu. Walczę o każdy punkt. Nie spuszczam wzroku z piłki, która jest w tamtym momencie najważniejsza.

Ruszyłem w kierunku torby po wodę i prawie nie zauważyłem Marka siedzącego na pobliskiej ławce w cieniu wierzby. Podszedłem, a ten kretyn nie odezwał się, tylko posłał mi zadziorny uśmieszek.

-Mogę wiedzieć, co cię tak bawi? - zapytałem obojętnie dosiadając się do nastolatka z blond kudłami. Z nim przyjaźniłem się najkrócej, bo do naszej szkoły przeniósł się pół roku temu.

-Twoje dziecinne zachowanie - powiedział, a zaraz po tym spoważniał. - Posłuchaj, myślę, że powinieneś odpuścić sobie to dręczenie słabszych i nauczyć się panować nad gniewem. Potem możesz tego żałować.

-Grozisz mi? - zapytałem pusto wpatrując się w piłkę leżącą koło kosza.

-Nie, martwię się o ciebie - westchnął kierując wzrok tam gdzie ja. - Kiedyś będziesz musiał dorosnąć. Prędzej czy później.

-Nie mów mi jak mam żyć - prychnąłem uśmiechając się lekko i klepnąłem go w ramię. - Lepiej ze mną zagraj.

Zawsze chciałam napisać fanfika... ^^

Give me back my smile || YoonminOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz