Rozdział 16

28 4 3
                                    

Rozdział 16


Idziemy szybkim, zdecydowanym krokiem. Chcemy jak najszybciej zejść z tego przeklętego mostu. Wszyscy rozglądają się nerwowo. Każdy boi się kolejnego ataku "potwora z Loch-Biała". Strachu dodawał jeszcze aktualny stan mostu. Most. Co prawda. Stoi i nie ugiął się pędzącej fali uderzeniowej, ale ciągle sprawiał wrażenie jakby był kartką kartką i najmniejszy podmuch wiatru mógł go zmieść w każdej chwili. 

Kiedy postawiliśmy pierwsze kroki poza mostem wszystkim ulżyło. Napięcie rozładowało się momentalnie. Lecz nadal wszyscy byli piekielnie czujni. Ta wyprawa zmieniła nas na zawsze. Straciliśmy naszych przyjaciół. Musieliśmy zabić tylu ludzi. Polały się hektolitry krwi. A to jeszcze nie koniec. Do ratusza został nam kawał drogi.

Idę na szpicy. Tuż obok mnie idzie Miki, Klaudia i Ania. Ania dostała mały nożyk. Poinstruowaliśmy ją jak i kiedy ma go używać. 

Nagle, przypomniałem sobie o plecaku który dostałem od komendanta. To niesamowite, że udało mu się to przetrwać i wyjść z tego w całości. Zdejmuję go z pleców i zaczynam przeglądać go w biegu. Z wierzchu nie było niczego specjalnego. Ot zwykłe konserwy i woda. Ale po dokopaniu się do dna plecaka znalazłem parę bardzo interesujących rzeczy. Jedną z nich był Walther P99 z paroma magazynkami. Zdecydowałem się go zachować i schowałem go do kabury. Mojego starego Wanada przekazałem Mikiemu. Ucieszył się z prezentu. Od razu po przekazaniu mu pistoletu zaczął mu się przyglądać badawczo. Ja natomiast wróciłem do przeszukiwania plecaka. Następną rzeczą była latarka. W sumie nie wyróżniała się zbytnio, ale teraz przydaję się częściej niż często. Ostatnią rzeczą, a raczej rzeczami były dwie krótkofalówki. Były małe, mieszczące się w dłoni. W całkowicie czarnych obudowach z których wystawały małe antenki. Bardzo ucieszył mnie ten cenny podarunek. Teraz nawet najmniejsza komunikacja na polu bitwy jest na wagę złota. Jedną z nich schowałem do kieszeni kombinezonu, a drugą podałem Klaudii.

Zasunąłem plecak i zarzuciłem go z powrotem na plecy. Przechodzimy przez "Rondo Żołnierzy Wyklętych" i wchodzimy w gęste zabudowania. Mijamy puste ruiny domków jednorodzinnych. Niektóre domy były drewniane albo pamiętały jeszcze Bieruta więc nie mogły równać się z nadciągającą falą uderzeniową. Znaczną część przetrwałych budynków stanowiły te nowo wybudowane. W miejscach gdzie kiedyś znajdowały się szyby okien ziały teraz wielkie, czarne dziury. Budynki w których niegdyś mieszkały rodziny teraz stały puste. Pozostawione przez swoich prawdopodobnie martwych właścicieli na pastwę wiatru, przyrody i Bóg wie jeszcze czego. W pewnym momencie wydawało mi się, że w oknie jednego z domów coś się poruszyło. Było to ledwo widoczne przez egipskie ciemności które tam panowały, ale nadal wystarczająco widoczne by zauważyć małe ruchy. Trąciłem Mikiego łokciem. Ten momentalnie odwrócił się w moim kierunku. Dałem mu dyskretny znak. Miki zaczął skrycie przyglądać się jednemu z okien. Po chwili udało mu się zauważyć jakiś ruch bo zrobił się nerwowy.

Spojrzałem się za siebie. Mostu już nie było widać.

Kiedy odwróciłem się z powrotem znowu zauważyłem jakiś ruch. Potem kolejny, kolejny. Ktoś nas obserwuję i nie jest sam... Dałem znak pozostałym. Mają zachować niezachwianą czujność i być gotowi na ewentualny atak. Zaczęliśmy mierzyć we wszystkie strony. Nasi obserwatorzy chyba zdali sobie sprawę, że wiemy o ich obecności i zaczęli poruszać się ostrożniej. Zacząłem zauważać coraz mniej ruchów. W pewnym momencie ruchy ustały. Zaniepokoiło mnie to, ale idziemy dalej. Poruszamy się środkiem ulicy. Na szczęście praktycznie wszędzie znajdowały się wraki i duże kawałki gruzu które mogły służyć za osłony. Pozostali także zaczęli panikować. Na razie nie dawali tego po sobie poznać. Wróg do końca nie może wiedzieć o twoim strachu. Nie może wiedzieć, że się go boisz. W przeciwnym razie może cię załatwić nawet cie nie dotykając.

Droga ku NadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz