"DROGA KU NADZIEI"
"Każda epoka ma swoje wady, które sumują się z wadami epok wcześniejszych. I to właśnie nazywamy dziedzictwem ludzkości." - Heinrich Heine
Prolog
-A on wtedy runął na ziemię jak słoń i odpłynął na kilka godzin! -powiedział Sołtys i wybuchnął śmiechem-Pozostali także poszli jego przykładem i zaczęli dziwnie, a nawet strasznie rechotać. Najbardziej charakterystyczny był śmiech Mikołaja. Podchodził trochę do śmiechu szalonych naukowców z filmów, a z drugiej strony... pod rechot żaby.
Słońce przyjemnie grzało. Piękne, błękitne i bezchmurne niebo górowało nad nami. Przepiękna pogoda jak na październikowe popołudnie. Drzewa lekko kołysały się na wietrze. Ulica była całkowicie pusta. Większość ludzi była w pracy. Nie było słychać nic oprócz opowiadającego kolejny prześmieszny żart, Sołtysa. Można powiedzieć. Sielanka.
Szliśmy powoli. Ja w przodzie. Nie spieszyło nam się. Dopiero zaczął się weekend. Każdy z nas był wesoły, rozluźniony. Po prostu szczęśliwy. Tylko ja byłem w swoim świecie. Zamyślony. Wczorajsze wiadomości na były najlepsze. Kolejne zatargi dyplomatyczne. Kolejny potyczki na granicach. Kolejne zagrożenia. Dokąd ten świat zmierza?
Z zamyślenia wyrwał mnie krzyk jednego z moich kolegów. Dopiero teraz zauważyłem, że moi kompani zatrzymali się pod cieniem jednego z drzew, a ja ciągle szedłem dalej. W pośpiechu zawróciłem do moich kolegów.
-Coś taki zamyślony? - zapytał Miki-
-Co? A. Nie nic...
-No przecież widzimy, że coś cię gryzie.
-Eh... Rozmyślam nad wczorajszymi wiadomościami...
-Serio? Nie martw się. Na pewno jakoś to załagodzą. Mam przy sobie małe radio. Jeśli chcesz możemy posłuchać.
-Okej...Miki ściągnął z pleców swój plecak, rozsunął jedną z kieszeni i zaczął w niej grzebać.
Po chwili wyciągnął małe pudełeczko z, którego wystawała mała antenka. Pstryknął przełącznikiem i pokręcił pokrętełkiem. Radyjko wydało z siebie wiele trzasków, ale po chwili trzaski ustąpiły miejsca całkiem dobrej jakości dźwiękowi. Z początku leciały audycję o pogodzie i sporcie, które zupełnie nas nie interesowały. No może ta o sporcie zainteresowała Sołtysa, ale nas w ogóle. W końcu dotarliśmy do audycji o polityce. Niestety nic nie wskazywało na to, że udało się rozwiązać kryzys. Kiedy spiker mówił już kwestię końcową nagle przerwał. Zaczął mówić ponownie dopiero po chwili.
-Uwaga. Mamy najnowsze informacje... Mój Boże... Mamy doniesienia o eksplozjach nuklearnych w państwach Europejskich, Ameryce i Azji... To koniec... Boże miej nas w opiece i wybacz nam...
Transmisja nagle się urwała. Dźwięk ponownie zamienił się w trzaski. Spojrzeliśmy po sobie zaskoczonym spojrzeniami. Nagle usłyszeliśmy olbrzymi huk i zobaczyliśmy ostry i przeogromny błysk.
Jakbyśmy patrzyli w słońce. Odruchowo zasłoniłem oczy ręką. Dopiero po chwili blask ustał...
Ale szczerze nie wiem, czy to dobrze... Naszym oczom ukazał się wielki słup ognia. Grzyb atomowy... Spojrzałem nerwowo na moich kolegów. Stali i gapili się na rosnący z każdą sekundą grzyb. Szybko zerwałem się do biegu i zacząłem ich szturchać łokciem. Natychmiastowo obudziłem ich z otępienia. Nie tracąc czasu tuż po tym ruszyłem do jednego z pobliskich domów. Wyważyłem drzwi jednym celnym kopniakiem. Razem z kolegami wbiegliśmy do domu. Właścicieli nie było w domu. W pośpiechu zebraliśmy parę rzeczy z parteru i pędem ruszyliśmy do piwnicy.
Kiedy otworzyłem drzwi do piwnicy omal nie spadłem ze schodów. Zatrzymałem się tuż na progu. Niestety wpadł na mnie pędzący Sołtys i obaj poturlaliśmy się ze schodów jak z górki. Wpadliśmy na jakieś drewniane skrzynie, które roztrzaskaliśmy w drobny mak. Z góry dobiegł do nas trzask zamykanych z impetem drzwi. Po chwili do środka wparowali pozostali. Paweł i Wojtek szybko pomogli nam wstać. Poczuliśmy lekkie trzęsienia ziemi. Fala była coraz bliżej, a piwnica nie była specjalnie głęboko. Zaczęliśmy nerwowo szukać wyjścia z tej sytuacji. Razem z Sołtysem odrzuciliśmy resztki skrzyń. Nic.
Napięcie rosło z każdą sekundą. Mało brakowałoby ktoś się załamał i po prostu rozpłakał. Nagle. Gdzieś z drugiego końca piwnicy. Dobiegł do nas krzyk Mikołaja.
-Hej! Tutaj! - wykrzyknął, wskazując coś trzęsącą się ręką.-
Natychmiastowo zerwaliśmy się do biegu. Ziemia trzęsła się coraz bardziej. Kiedy dobiegliśmy do Mikiego, ten nerwowo szarpał za coś na kształt koła. Z początku nie wiedziałem co to i do czego służy, ale po chwili mnie olśniło. Za dużo naczytałem się książek o nuklearnej apokalipsie takich jak Metro 2033 i pochodnych. Za dużo też nagrałem się w gry tej samej marki by nie wiedzieć z czym mam do czynienia. Były to drzwi najprawdziwszego na świecie schronu.
Natychmiast podbiegłem do Mikiego i zacząłem ciągnąć koło razem z nim. Pozostali także nie pozostali na boku i także zaczęli nam pomagać. Koło zaczęło powoli się poddawać.
-Mocniej ludzie! - wykrzyknąłem-
Wszyscy wydali z siebie przerażający wrzask. Koło coraz bardziej ustępowało, aż w końcu ustąpiło. Masywne ołowiane drzwi otworzyły się. Wszyscy oprócz mnie wparowali do środka jak stado byków. Ja wszedłem ostatni. Pozostali już tłoczyli się na schodach, kiedy ja zamykałem masywne drzwi. Szło mi to z trudem, ale w końcu udało mi się je zamknąć. Tym razem koło nie stawiało większego oporu. Drzwi zostały zamknięte na głucho.
W pośpiechu zszedłem na dół. Wszyscy stali tam wpatrzeni w sufit. Co poniektórzy modlili się pod nosem. A jeszcze inni skulili się, schowali głowę w kolana i zaczęli cicho płakać.Chwilę potem ziemia zatrzęsła się ostatni, ale też najmocniejszy raz. Potem nastąpiła głucha cisza przez, którą piszczało w uszach. Chyba udało nam się przetrwać, lecz okrzyki radości nie nastąpiły. Nadal modlili się i płakali. W jednym momencie stracili wszystko i wszystkich. Postanowiłem nie próbować ich pocieszać. Z takimi rzeczami trzeba się zmierzyć samemu.
Ruszyłem zbadać schron. Nie był on obszerny, lecz miejsca powinno starczyć dla nas wszystkich. Rozświetlały go rozwieszone co jakiś czas LED-owe lampy. Z korytarza, którym się poruszałem wystawało dużo odnóg. Prawdopodobnie inne pomieszczenia schronu. Nie zaglądałem do nich. Kierowałem się ciągle prosto. W końcu udało mi się dotrzeć do końca korytarza. Zakończał go mały pokój z łóżkiem, szafką, krzesłem biurkiem, lampką na nim i... Maszyną do pisania? Takie rzeczy w schronach? Zdziwiło mnie to bardzo, jednak coś kazało mi usiąść przy biurku i zacząć stukać na klawiaturze maszyny. No nic. Nawet jeśli tu umrzemy, zostawimy coś po sobie. Może kiedyś odnajdzie nasze szczątki i dowie się jak tu dotarliśmy. Usiadłem na krześle, przysunąłem je bliżej biurka i zacząłem stukać w klawisze maszyny.
„Dzień 0"
CZYTASZ
Droga ku Nadziei
Science FictionSłońce. Świeże powietrze. Trawa. Przyjdzie nam żyć w świecie bez tych wydawało by się pospolitych rzeczy. Wszystko zniknęło w mgnieniu oka gdy atomowy deszcz spadł na ziemię zbierając za sobą krwawe żniwo. Kraj jest w ruinie. Powierzchnia nie jest j...