Rozdział 19

27 3 0
                                    

Rozdział 19

Kiedy ruszyliśmy dalej, w kierunku metalowych drzwi przy, których stali dwaj mężczyźni z przewieszonymi przez ramię automatami. zobaczyłem coś co sprawiło, że przyjazny wygląd i wrażenie tego miejsca prysło momentalnie. Tuż za straganami stało około dziesięciu klatek. W środku znajdowali się... Ludzie ... W szmatach, z ranami z których sączyła się na przemian krew i ropa. Po prostu byli skatowani. Większość była innego koloru skóry albo doświadczyła mutacji. Zaraz obok nich były namioty mieszkalne, a tam nie było lepiej. Jak się zdawało byli to niewolnicy. Dorośli. A nawet dzieci bili tych biedaków za każde najmniejsze przewinienie. Jeden z nich upuścił tacę z jakimś jedzeniem, które niósł do swego "dziecięcego pana". Ten bił go szpicrutą, aż zaczął błagać o przebaczenie. Nie wytrzymałem i używając wszystkich sił urwałem się z uścisku Sławka. Podbiegłem do dziecka kiedy już miało wyprowadzać kolejny cios. Był on na oko dziesięciolatkiem. Nie był on wysoki. Twarz miał umorusanym w czymś czarnym. Włosy miał bardzo jasne podchodzące pod biały. Kiedy złapałem go za rękę, jego cios prawie trafił cel. Chłopaczek odwrócił się gniewnie i spojrzał mi na klatkę piersiową. Pewnie myślał, że jakiś kolega mu przeszkadza w "zabawie". Dopiero po chwili zaczął podnosić spojrzenie. Kiedy wreszcie dotarł do moich oczu spotkał się z zimnym i wściekłym spojrzeniem. Jego gniewne spojrzenie momentalnie ustąpiło miejsca spojrzeniu pełnego strachu.

Drugą ręką wyrwałem dzieciakowi szpicrutę.

-Zostaw. Go. - mówię powoli gniewnym tonem i łamię szpicrutę-

Dzieciak krzyknął i się rozpłakał. Szmery momentalnie ucichły. Momentalnie poczułem skierowane na mnie spojrzenia. Dopiero kiedy dzieciak całkowicie zalał się łzami zdecydowałem się go puścić. Kiedy go puściłem w pośpiechu runął do jednego z namiotów. Ukląkłem przy niewolniku.

-Wszystko okej? - pytam-

-T-t-tak... - odpowiada jąkając się- Dziękuję ci... - dodaję po chwili-

-Nie ma za co. - mówię i uśmiecham się do niego.-

Niewolnik pośpiesznie zebrał jedzenie na tacę i zniknął w jednym z namiotów. Po chwili usłyszałem ciężkie i głośne kroki za sobą. Odwróciłem się momentalnie. Stało za mną pięć typów z wycelowanymi we mnie automatami. Po chwili dołączyli do nich Lech i Sławek. Sławek był ewidentnie wściekły. Był cały czerwony na twarzy i oddychał głęboko.

-I po co ci to przedstawienie? Straszysz tylko dzieci. Po co bronisz tego ścierwa?

-Sam jesteś ścierwo! Jak możecie traktować tak tych biednych ludzi?!

Ludzie przede mną wybuchli śmiechem. Tylko Lech i Sławek zachowali ułudy powagi.

-Chłopcze. - mówi i zaczyna się zbliżać do mnie-

Odruchowo chciałem chwycić po broń lecz zamiast niej złapałem powietrze. Z braku broni przyjąłem pozycję obronną i poczekałem na rozwój wypadków. Lech widząc moją postawę podniósł ręce w górę i zaczął podchodzić ostrożniej.

-Rozejrzyj się. Czy to nadal ludzie? Czy raczej wybryki nowej matki natury?

-Nawet jeśli zmutowani. To nadal ludzie! Nie macie pra...

-Prawo tamtego świata już obowiązuję. - przerwał mi- Dzisiaj wygrywa silniejszy. Chodź chłopcze. Musimy cię zbadać.

Najgorsze to, że miał rację. Stary świat upadł. Nie ma nikogo kto mógł by ich osądzić. Dzisiaj wygrywa silniejszy. Zrezygnowałem z pozycji obronnej i ruszyłem z Lechem. On jedną ręką oddelegował Sławka i resztę. Skierowaliśmy się do tych metalowych drzwi. Teraz nikt ich nie pilnował. Weszliśmy do środka. W środku stał odwrócony plecami w naszym kierunku człowiek w białym kitlu. Był przygarbiony, a na jego głowie było widać nieliczne siwe włosy. Początkowo nie zdawał sobie sprawy z naszej obecności. Dopiero kiedy Lech chrząknął dając znak o naszej obecności ten nieśpiesznie się odwrócił.

-O. Witam pana komendanta. - mówi radośnie.- Co pana do mnie sprowadza?

-Witam doktorze. Badania tego tu młodzieńca.

Doktorek spojrzał na mnie badawczo, ale szybko przeniósł wzrok na Lecha.

-Kolejny z tego oddziału?

-Kolejny? Jak to kolejny? - pytam-

-Było już tu parę osobników.

-I co z nimi?

Doktorek ponownie popatrzył badawczo na Lecha. Lech skinął głową.

-Przeszli testy pomyślnie, ale nie chcieli współpracować. Wysłałem ich na... Reedukację.

-Na co?

-Na to ci nie odpowiem. No chodź tu. Nie mam całego dnia.

Ostrożnie ruszyłem w kierunku doktora. W międzyczasie Lech podał mu teczkę w, której znajdowały się moje papiery. Po chwili stanąłem twarzą w twarz z doktorem. Doktor wyciągnął z kieszeni białego kitla stetoskop. Przyłożył go do mojej klatki piersiowej i zaczął nasłuchiwać. Nasłuchiwanie zajęło mu chwilę. Po jego zakończeniu wyjął z kolejnej kieszeni drewniany patyczek.

-Otwórz szeroko usta.

Czuję się jak u wizycie u normalnego, przedwojennego lekarza. Spełniam żądanie doktora i otwieram usta. Badanie jamy ustnej nie trwało długo. Potem przyszło na badanie skóry. Doktor kazał podwinąć rękaw munduru. Zrobiłem to bez większych ogródek. Skóra na mojej ręce nie należała do najczystszych. Oprócz tego znajdowały się na niej liczne pieprzyki i liczne owłosienie. Nic nowego. Doktor przyjrzał się jej badawczo. Chyba nie zauważył żadnych niezgodności z ich "doktryną czystości" bo szybko zakończył badanie.

-Odwróć się.

Widocznie przyszedł czas na badanie pleców. Ciekawe czy szuka tych wrzodów.

-Podwiń mundur.

Jednym ruchem podwijam mundur. Doktorek wydał dźwięk obrzydzenia. Prawdopodobnie zobaczył nie do końca zagojoną ranę. Lech nerwowo ruszył w naszą stronę, ale doktor wyciągnął rękę informując, że wszystko jest okej. Badania trwały jeszcze chwilę. Po skończonych badaniach odezwał się doktor.

-Nie widać śladów mutacji. Wszystko wydaję się w porządku. Tylko ta rana na plecach...

-To nic. - wtrącam szybko.-

-To nic, to nic... - powtarza- No okej. Według mnie jest zdatny do służby.

-Jakiej służby?-Służby dla naszej wspaniałej rasy! - wtrąca triumfalnie Lech-

-Nie będę wam służył!

-Będziesz. Albo wyślemy cię do twoich przyjaciół. Na reedukację.

To może być jedyny sposób by sprawdzić co z nimi. Z drugiej strony współpraca może być naszą jedyną szansą ucieczki. Cholera. Nie. Nie mogę ich zostawić. Najpierw sprawdzę czy żyją. O ucieczkę będziemy się martwić później.

-Nie! Nie pracuję dla potworów!

-My?! Potworami?! Widać, że potrzebujesz reedukacji.

Lech klasnął i do pokoju wparowało dwóch masywnych typów w pełnym rynsztunku. Przez ramiona przewieszone mieli automaty. -Zabierzcie go na reedukację.Obydwaj skinęli głową i podbiegli do mnie. Wzięli mnie pod ramię i zaciągnęli do sąsiedniego pokoju. Nie stawiałem oporu. Chęć spotkania z towarzyszami była większa. Wlekli mnie przez różne pomieszczenia. Jedne zdawały się być magazynami z niezliczoną ilością skrzyń. Inne ciemnymi izolatkami. A jeszcze inne przypominały luksusowe apartamenty. Z tych ostatnich było słychać różne odgłosy. Ciche rozmowy. Głośne krzyki i wiele innych.

W końcu dotarliśmy do punktu przeznaczenia. Jeden z nich puścił mnie, a ja kompletnie się tego nie spodziewając uderzyłem łokciem o twardy beton. Przeszedł mnie tak zwany "prąd". Nie było jednak dużo czasu na ból. Momentalnie zostałem wyrzucony dosłownie w powietrze. Po paru sekundach lotu wylądowałem nie na betonie, lecz znowu na zimnej i mokrej ziemi. Na nie szczęście głową uderzyłem w coś twardego. Momentalnie zakręciło mi się w głowię, a świat rozmazał się. Udało mi się zobaczyć dwie masywne postacie. I ostrą smugę światła, która po chwili znikła razem z postaciami. W tle słyszałem ciche rozmowy. Nagle świat zawirował. O nie. Znowu to samo...

<><><>

Życie to gra. Gry nikt nie może wygrać. Gry nikt nie może przegrać. Gra trwa wiecznie. Gra trwa krótko. Gra ciągnie się dalej. Kiedy gra się kończy?

Droga ku NadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz