Rozdział 2
Ostre promienie słońca przebijające przez okulary znalezionych w magazynach schronu maskach przeciwgazowych oślepiło nas niemal od razu. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do ostrego światła zobaczyliśmy świat o którym nie śniliśmy w najgorszych koszmarach...Dom jakieś 200 metrów od schronu był w całkowitej ruinie. Dalej nie było lepiej. Natura zaczęła odbierać to co niegdyś należało do niej. Ściany ocalałych budynków zaczęła porastać dziwna roślina podobna z jednej strony do mchu a z drugiej do bluszczy. Nie podchodziliśmy bliżej i ruszyliśmy w kierunku ruin szkoły... nawet po pożodze muszę tam iść...co za złośliwość losu. Dobrze, że udało nam się też znaleźć w magazynach schronu kombinezony bo teraz najpewniej słońce przeżarło by nam skórę od razu po wyjściu, przez dziurę w warstwie ozonowej. Ruszamy spod naszego schronu na ulicy Mikołajczyka. Omijamy główną ulicę, ze względu na otwartość terenu i brak osłon .Zdecydujemy się pójść skrótem przez mały przesmyk leśny. Stajemy na rozdrożu po naszej lewej i prawej rozciąga się ulica Graniczna, na której stoją ruiny mojego domu. Kusi mnie żeby do niego zajrzeć, ale przypominam sobie, że mamy ważniejsze sprawy. Przed nami biegnie ulica Południowa. Kiedy wkraczamy na nią stajemy przed domem od którego odchodzi jego pomarańczowa zewnętrzna elewacja.
-To był kiedyś dom znajomych moich rodziców. Kiedy to wszystko się zaczęło byli na wakacjach.
Rodzice... Kiedy bomby spadły oni byli w pracy w Tarnowie, a ja wracałem ze szkoły z moimi przyjaciółmi, aktualnie moim oddziałem. Mogę mieć jedynie nadzieję, że udało im się przeżyć atomowy ogień.
Mój "oddział" mimo, że są zawzięci i chcieli dotrzeć do celu za wszelką cenę nie mógł skupić się na drodze z resztą... ja też nie mogę się nadziwić co promieniowanie może zrobić z naturą... Ogródki warzywne albo zwykłe... sam nie wiem. To co teraz jest na ich miejscu w żadnym calu nie przypomina ich przedwojennych odpowiedników...
Wojna... każdy myślał, że ludzie nauczą się po dwóch poprzednich wielkich wojnach... A tu niespodzianka ludzie to stworzenia które chyba nigdy się nie nauczą, że nie warto, nie warto zabijać się o skrawek o tak nic nie znaczącego terenu.
Z zamyślenia wyrywa mnie stojący za mną Mikołaj. Skinam głową w jego stronę i bezsłownie daje znak do dalszej drogi. Rozumiemy się bezbłędnie.Dochodzimy do skrzyżowania ulicy Księżycowej z Południową... po 1 godzinie. Przed pożogą taki dystans od ulicy pod która znajduję się nasz schron można było pokonać w maks 10 minut. Mijamy niegdysiejszą stadninę koni. Nagle z starej stajni dochodzi przeraźliwe, mrożące krew w żyłach jękniecie.Padnij!-krzyczę do jeszcze otępiałych towarzyszy którzy dopiero po chwili reagują na moją komendę.-
Wszystkie lufy zachowanych w dobrym stanie w magazynach schronu beryli celują w stajnię. Nie mamy dużo amunicji więc rozkazuje moim towarzyszom zmienić uzbrojenie na samoróbki w postaci łuków. Które mimo, że są robione przez nas w schronie są bardzo dobrej jakości. Naciągamy strzały na cięciwy nie spuszczając wzroku z stajni. Kiedy myślimy,że już po wszystkim nagle ze stajni dobiega przerażający ryk a drzwi otwierają się z takim impetem, że wydawało nam się, że wyrwą się z zardzewiałych zawiasów. Ze stajni wylatuje coś na kształt konia, ale takiego dwa razy większego i straszniejszego. Chyba nas zauważył bo zaczął pędzić na cwał w naszą stronę.
-Cholera!-krzyczę ponownie naciągając strzałę na cięciwę. Moi towarzyszy robią to samo.Czekają na rozkaz do wystrzału.
CZYTASZ
Droga ku Nadziei
Ciencia FicciónSłońce. Świeże powietrze. Trawa. Przyjdzie nam żyć w świecie bez tych wydawało by się pospolitych rzeczy. Wszystko zniknęło w mgnieniu oka gdy atomowy deszcz spadł na ziemię zbierając za sobą krwawe żniwo. Kraj jest w ruinie. Powierzchnia nie jest j...