Rozdział 20
-Chyba się budzi. Odsuńcie się!
Słyszę znajomy głos. Klaudia? Szybko podniosłem się i siedziałem teraz zgięty w pasie. To był błąd. Momentalnie zrobiło mi się niedobrze. Czułem jak coś podeszło mi do gardła i już chciało wylecieć na zewnątrz. Na szczęście w porę wróciłem do pozycji leżącej. To co miało wylecieć zarządziło "taktyczny odwrót". Dopiero teraz zwróciłem na otaczający mnie świat. W pomieszczeniu panował półmrok. Wokół mnie stały dwie ledwo widoczne sylwetki. Nie udało mi się dojrzeć ich twarzy.
-Wszystko okej?
Wszędzie rozpoznał bym ten spokojny i błogi głos. Klaudia.
-T-tak. - odpowiadam załamującym się głosem. - Co się stało?
-Ostro przyrżnąłeś w kamień. - odzywa się ktoś z mroku
-Miki. Ten głos też bym rozpoznał wszędzie. Piskliwy, ale jak najbardziej męski.
-Straciłeś przytomność. Już myśleliśmy, że tym razem się nie obudzisz... - mówi Klaudia.-
Nagle poczułem dotyk na mojej dłoni. Ktoś chwycił moją dłoń i ścisnął mocno. Po chwili usłyszałem cichy płacz. Dłoń była cała roztrzęsiona. Domyśliłem się, że to dłoń Klaudii.
-Nie rób tego więcej. Nie wiem co zrob... imy jak cię stracimy. - Klaudia mówi przez płacz.-
Zaczynam powoli się podnosić. Tym razem wiem czym kończy się pośpiech. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że znowu leżę na gołej ziemi. Nim zdążyłem zareagować, Klaudia rzuciła mi się na szyję. Wtuliła się mocno i zapłakała mi całe ramię. Ja także przytuliłem ją mocno. Minęła dłuższa chwila i Klaudia oderwała się ode mnie i rozcierając łzy zniknęła w mroku. Obok mnie został tylko Miki.
-Co się tam stało? - pytam-
Miki wyraźnie posmutniał, ale po chwili zdecydował się odpowiedzieć na moje pytanie.
-Kiedy się rozeszliśmy w tamtym domu... Krótko mówiąc wzięli nas z zaskoczenia. Nawet nie zauważyłem jak oni się tam poruszali. Naprawdę. Nie mieliśmy szans...
-Okej... Są tu wszyscy? Co z nimi?
-Brakuję Michała... Reszta jest. Wszystko z nimi okej. Tylko się boją. Z resztą sam widziałeś co z Klaudią. Z Anią też nie jest lepiej. Biedne dziecko...
Chwilę potem do pomieszczenia wdarły się znaczne ilości białego, oślepiającego światła. W drzwiach stanęły dwie postacie. Jedną poznałem bez problemu. Lech. Tą chudą i niską sylwetkę ciężko zapomnieć. Drugą postać poznałem po chwili. Michał. Charakterystycznie opierał się o framugę drzwi. Kiedy oczy odzwyczaiły się od półmroku, a przyzwyczaiły się do światła udało mi się przyjrzeć Michałowi. Ubrany był w podobny mundur jak Lech. Był lekko za duży więc końcówki rękawów i nogawek miał podwinięte i związane. Wyglądało to lekko komicznie. Lech nie odezwał się. Wyciągnął tylko rękę do przodu. Michał ruszył w moim kierunku. Patrzyłem na niego wściekłym spojrzeniem. Miałem ochotę go rozszarpać Widział to. A pomimo tego patrzył mi prosto w oczy. Strach tym razem nie wziął góry. Kroczył dumnym, powolnym krokiem. W końcu dotarł do mnie. Uklęknął tuż obok. Wciąż patrzył mi się prosto w oczy. Jego były puste. Nie dało się odczytać z nich żadnych emocji. Tak jakby wszystkie zostały wyprane. W moich oczach dostrzegł wściekłość. Jestem tego pewien, ponieważ skrzywił się lekko.
-Ty... gnoju... - mówię cicho-
-To nie tak jak myślisz... - mówi załamującym się głosem i kładzie dłoń na moim ramieniu- Wyciągnę was stąd. Obiecuje...
Michał wstał i ruszył z powrotem do Lecha. Przyglądałem mu się z ciekawością. Wściekłość momentalnie się ulotniła. Jego słowa "zrobiły dziurkę" w "balonie z wściekłością". Kiedy dotarł do Lecha, usłyszałem cichą rozmowę.
-I jak? - pyta Lech-
-Nic. Nie chce walczyć za swój naród.
-Szkoda... - mówi ze zrezygnowaniem Lech- Byłby z niego dobry bojownik o sprawę...
Michał z Lechem wyszli, a do pomieszczenia wpadło dwóch mężczyzn. Nie byli tak rośli jak ci, którzy mnie tu wrzucili, ale nadal mieli dosyć masywną posturę. Ubrani byli w wojskowe panterki. Niemal sześcienne rysy twarzy, równo ogolone włosy i niedbale przystrzyżone brody mówiły o wojskowej przeszłości jegomościów. Moje przypuszczenia okazały się trafne gdy udało mi się dojrzeć przewieszone przez ramiona bezkolbowe wersję GROT-ów (produkowanych w Fabryce Broni Łucznik karabinkach) i przyszywek "Wojskowej Komendy Uzupełnień w Tarnowie". Obok nich znajdowały się wszechobecne tu opaski. Jeśli wojsko przyłączyło się do tych barbarzyńców nasza sytuacja może być jeszcze gorsza. W rękach trzymali worki, które po chwili wylądowały na podłodze wydając przy tym metaliczny brzęk. Tuż po tym, jeden z mężczyzn zamknął drzwi. Zamykaniu drzwi towarzyszył straszny huk. Półmrok ponownie zapanowała w pomieszczeniu.
Pstryk.
W pokoju nagle zrobiło się strasznie jasno. Oczy zabolały jak diabli, pomimo odruchowego zasłonienia oczu. Dopiero po chwili udało mi się z trudem otworzyć oczy. Światło biło z rozwieszonych na suficie świetlówek. Ale. Czy można to było nazwać sufitem? Bardziej było to sklepienie jaskini z wbitymi w nie przewodami. Kiedy oderwałem wzrok od sklepienia zobaczyłem stojącego obok mnie i wpatrującego się przed siebie Mikołaja. Szturchnąłem go, ale nie zareagował. Zdecydowałem się skierować wzrok miejsce...
Trzask i brzdęk, który wydawały przy każdym uderzeniu ciężkie, żelazne kilofy, przyprawiał o niezły ból uszu. Lecz nie uszy bolały tu najbardziej. Najbardziej bolały oczy i nos. Nos. Przez panujący zapach potu i zgnilizny.
A oczy...
Oczy bolały od widoku źródeł tych, jakże wykwintnych, zapachów. Spocone, wychudzone i zmutowane ciała, które teraz bardziej przypominały karykatury, z trudem podnosiły kilofy. Tuż obok nich. Zupełnie nagie i nie przykryte nawet szmatami. Leżały gnijące i rozkładające się ciała. Znowu coś podeszło mi do gardła. Z wielką niechęcią połknąłem całą zawartość. Z obrzydzenia mnie wzdrygnęło. Jednak paru innych wyrzuciło zawartość swojego żołądka. Momentalnie usłyszeliśmy brzęk metalu. Kilku robotników porzuciło swoje narzędzia pracy, zerwało się do biegu i padli tuż przy miejscach "zrzutu" i... Nie zaczęli sprzątać... Lecz... Ten widok... To było dla mnie za dużo... Odwróciłem się i dla pewności zasłoniłem oczy. Nic to nie dało. Ohydne i obrzydzające mlaski jeszcze bardziej prowokowały wymioty. Na szczęście znowu udało mi się utrzymać w ryzach zawartość mojego żołądka. Siedziałem tak dopóki mlaski nie ustały.
Otworzyłem oczy.
Draby zniknęły. Drzwi były zatrzaśnięte na głucho. Nic nie słyszałem. Mlaski musiały zagłuszyć wszelkie inne dźwięki. Rozglądnąłem się po "pomieszczeniu". Podłoga na, której wylądowały wymiociny była całkowicie czysta. Pozostało siedzieli pod ścianą z głowami w kolanach.
"Karykatury" wróciły do swojego zajęcia. Podszedłem do trzęsącej, zwiniętej w kulkę sylwetki. Trzęsła się tak, że miałem wrażenie, że część podłogi trzęsła się razem z nią. Nie musiałem oglądać twarzy, od razu wiedziałem, że to Klaudia. Nic nie mówiłem. Po prostu usiadłem obok niej. Niemal natychmiastowo poczułem coś na ramieniu. Wzdrygnąłem się lekko, lecz "coś" pozostało niewzruszone. Kątem oka zerknąłem na ramię. To była Klaudia, która zasnęła na moim ramieniu. Nagle mnie uderzyło zmęczenie, pomimo to ze ostatnio długo "spałem"... Chociaż. Kto wie? mogłem leżeć nieprzytomny godziny, doby, albo minuty...
Od autora:
Strasznie przepraszam za tą długą, a nawet bardzo długą przerwę. Brak weny, ochoty i czasu dały o sobie znać. Postaram się publikować części regularnie teraz. Przepraszam i pozdrawiam. GamePlay.
CZYTASZ
Droga ku Nadziei
Science-FictionSłońce. Świeże powietrze. Trawa. Przyjdzie nam żyć w świecie bez tych wydawało by się pospolitych rzeczy. Wszystko zniknęło w mgnieniu oka gdy atomowy deszcz spadł na ziemię zbierając za sobą krwawe żniwo. Kraj jest w ruinie. Powierzchnia nie jest j...