Rozdział 17

24 2 2
                                    

Rozdział 17


Zabijanie. Zabijanie było kiedyś nieodzownym elementem życia człowieka. I tak naprawdę dużo się w tym temacie nie zmieniło. Może tylko to, że zabijanie przestało być tak powszechne i przeszło na bardziej skryte tory. Jednak instynkt i chęć zabijania pozostała w podświadomości człowieka. Po prostu była uśpiona i czekała na odpowiedni moment żeby się obudzić. A człowiek stworzył jej idealny moment. W godzinie kiedy świat się załamał, a na ziemię spadły pierwsze bomby. Niektórym zabijanie przychodzi łatwo, a jeszcze inni nawet nie chcą myśleć o zabiciu drugiego człowieka. Ale w nowym świecie jedno jest pewne. Zabijasz albo zostajesz zabity...

<><><>

Wciąż mam przed oczami twarz tej kobiety. Ten uśmiech w obliczu śmierci. Jej prośba była niespodziewana. Musiała strasznie cierpieć... A ja tylko skróciłem jej te cierpienie. Niby zabiłem dużo ludzi... Co ja gadam tych ludzi w klasztorze zabił ładunek nie ja. Mogę pochwalić się bogatym "CV" w zabijaniu mutantów, ale ludzi? Zabijanie mutantów jest zupełnie inne. Wiesz, że mutant się nie zawaha, że rozerwie cię na strzępy i skonsumuję. Krótka piłka. Ty albo on. Z ludźmi poniekąd jest tak samo, ale nie jest tak z każdym. Przykładem może być ta kobieta. Nie musiałem jej zabijać. Ale jednak to zrobiłem. Sama oto prosiła, ale... Niczym nam nie zawiniła. Ale jednak ją zabiłem. Z drugiej strony... Jeśli już błagała o śmierć... To większym okrucieństwem nie było zostawić ją i odejść nie spełniając jej prośby?

<><><>

Zostawiliśmy w tyle kolonie zarażonych. Wyszliśmy z przemysłowej części miasta i byliśmy coraz bliżej centrum miasta. Świadczyły o tym na wpół nadpalone albo zniszczone szyldy i budynki różnych zakładów. Z jednego szyldu udało mi się odczytać pojedyncze litery. S...EP SPO.Ż...ZY ŻA.B..

Znajdujemy się około pięć kilometrów od ratusza. Jeśli nie natrafimy na kolejne przeszkody powinniśmy dotrzeć do ratusza jeszcze dzisiaj. Kiedy wkroczyliśmy do centrum miasta jednorodzinne domki, które były w około na przedmieściach zamieniły się w wielkie blokowiska. No może teraz nie takie wielkie bo większość górnych pięter zniknęło. Ocalały tylko niższe piętra. W około walały się wielkie sterty gruzu. Pewnie pozostałości wyższych pięter. Z trudem przeciskamy się przez zwały gruzu. Naszym oczom ukazuję się niegdysiejsza ulica Mościckiego i liczne odchodzące z niej odnogi. Niestety większość od nóg jest także zawalona gruzem. Tak samo jak główna droga. Próbowaliśmy z Sołtysem i paroma innymi chłopakami przesunąć zwały gruzu na tyle by dało się przejść, ale marnie nam to poszło. Jedyną drogą, którą dało się przejść była Ulica Dembowskiego z, której jeśli dobrze pamiętam da się przejść na Ulicę Szujskiego. Trzeba mieć nadzieję, że będzie dało się nią przejść.

Wkroczyliśmy w wąską uliczkę. Nad nami wiszą pordzewiałe balkony. Sprawiają wrażenie jakby miały nam za chwilę spaść na głowy i zapewnić nam wieczne spoczywanie pod ciężkim żelastwem i betonem. Nie mamy dużo pola do manewru. Ulica nie należała do szerokich. Niemal co chwile ktoś obijał się o ściany starych budynków. Nagle coś zaskrzypiało. Zamarliśmy w miejscu. Wszyscy zaczęli nerwowo spoglądać ku górze. Dopiero po chwili zauważyłem, że jeden z balkonów prawie wyrwał się z mocowań i wisiał teraz ledwo trzymając się ściany, która też wyglądała jakby miała na nas w każdym momencie runąć. 

Zaczęła się nerwowa krzątanina. Wszyscy zaczęli się przepychać. Zaczęliśmy dobijać się do wszystkich drzwi. Niestety żadnych nie udało nam się otworzyć. Napięcie narastało. Było słychać coraz głośniejsze skrzypienie. Wszyscy zebrali się w okół ostatnich drzwi których nam pozostały. Zacząłem z całej siły kopać w nie starając się je wyważyć. Kopałem kilkanaście razy, a drzwi nadal stawiały uparty opór. Nagle skrzypienie ustało. Zastąpiło ją jedno głośne trzaśnięcie. 

Droga ku NadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz