Rozdział 25

54 9 5
                                    

Kawa spływała jeszcze ciepłem do żołądka, gdy jasna poświata dnia uderzyła mnie po oczach. Piekące ciepło pochwyciło policzki, oślepiając zupełnie już niewidome spojrzenie.

Ciągnął mnie za rękę, jak wtedy gdy szliśmy do kawiarni. Tym razem jednak nie czułam żadnego kroku, żadnego dotyku. Ciepło ulatywało wolno w eter.

Sparaliżowana strachem łania czekała aż rozpędzony samochód na leśnej drodze uderzy w nią z impetem.

Umierająca z głodu mysz wepchnęła się, za wonią sera, w śmiertelną pułapkę. Wiedziona wolą walki o życie.

Jak ja stąpająca wprost w paszczę lwa. Z tą różnicą, że byłam świadoma zła, jakie może mnie tam spotkać. Chaosu przepełnionego skowytem i rykiem potencjalnych zabawowiczów.Doświadczałam dzięki temu silnych napadów dreszczy.

Trzęsłam się, słuchając jak każdy skrawek mojego ciała wrzeszczy, żebym się wycofała. Powinnam była mu powiedzieć, że nie zgadzam się tam iść. Nie chciałam poznawać ani jednej nowej duszy tego dnia.

Ale zamiast tego założyłam na twarz maskę przerażonej nastolatki i dałam się zabrać do auta Nikodema. Biały volkswagen otulił mnie swoimi blaszanymi ramionami, sprawiając, że poczułam się jeszcze bardziej uwięziona.

Zniewolona w puszce, zostawiona sama ze swoimi sprzecznymi uczuciami. Walczyły ze sobą, bo mimo olbrzymiego strachu, chciałam i ufałam Jankowi. Wiedziałam, że nie da mnie skrzywdzić, że z pewnością dotrzyma mi tam towarzystwa... A jednak zapomniałam wspomnieć, jak bardzo aspołeczna byłam.

Nie potrafiłam wypowiedzieć słów świadczących o tym, że to nie jest dla mnie dobry sposób spędzania czasu. Czułam się jakbyśmy właśnie wypływali na pusty, głęboki ocean. Podczas gdy nie umiałam pływać.

Co jeśli się utopię, pomyślałam w panice, wciągnięta we własną metaforę.

Wtem poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Siedzieliśmy właśnie na tylnych siedzeniach auta, gdy kierowca jeszcze szukał kogoś w okolicy. Nie było wątpliwości, że jak tylko się odwrócę, zobaczę swojego chłopaka.

Patrzył na mnie z wyrazem twarzy, który podpowiedział mi, że próbuje przeanalizować mój humor. Dałam mu jeszcze chwilę, aby pobawił się w detektywa, zanim spuściłam spojrzenie. Niby mogłam cokolwiek powiedzieć... ale nie wiedziałam co. Słowa ugrzęzłyby mi w gardle i tak, przez przerażenie jakie siedziało obok.

— Co jest, księżniczko? — zapytał za moment. W tym samym czasie sięgnął palcami po mój podbródek, by znów nakierować wzrok na siebie. Ten dotyk zapiekł mnie, przechodząc falą po całej szczęce.

Uchyliłam usta, aby skusić się na odpowiedź. Kilka sekund przeleciało leniwie między nami, a ja dalej milczałam. Chyba wciąż nie umiałam...

Ale teraz byliśmy tylko we dwoje, w zamkniętej przestrzeni samochodu. Od świata odgradzała nas gruba bariera żelastwa, a ja pomyślałam o zaufaniu.

Musiałam się go w końcu lepiej nauczyć. Pozostawianie władzy nad moim życiem innym nie powinno być moim głównym sposobem wiary w ludzkość. Powinnam jeszcze zadbać o to, by szczerze rozmawiać o swoich wątpliwościach. Szczególnie z kimś, kto jest moją drugą połówką.

To przemknęło mi wtedy przez głowę.

Wzięłam więc głęboki oddech. Dalej, poradzisz sobie.

— No więc... — wymamrotałam. Nagle moich uszu zaczęły dochodzić dźwięki z zewnątrz. Jacyś ludzie już znaleźli się na chodniku blisko nas. Zdaje się, że mieli ochotę wsiąść do środka.

Letnie SzczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz