Rozdział 4

153 15 0
                                    

Woń drewna przesiąkniętego olejem przepełniał ten mały sklepik od lat. Za każdym razem gdy go odwiedzałam mogłam być pewna, że wszystko będzie jak zawsze.

Po prawo od wejścia stały płótna, ustawione od najmniejszego do największego. Dalej za nimi znajdował się wielki regał, naśladujący trochę dziwaczną meblościankę. Miejsce na nim zajmowały wszystkie dostępne tubki z farbami. Zaczynając od olei, przez akryle aż po tempery i akwarele. Tam też na niższej półce leżakowały palety i zestawy pędzli. Te luzem ustawione były w pudełku na biurku po środku pomieszczenia razem ze szkicownikami i ołówkami. Po lewo, na wysokości ogromnego mebla znajdowała się przedziwnie zmodyfikowana komódka z szufladami tak wielkimi, że mieściły się w nich olbrzymie brystole. Wybór kolorów był naprawdę spory. Z tej samej strony, bliżej drzwi stała jeszcze jedna przeszklona szafa cała pełna najdziwniejszych przyborów rzeźbiarskich, zestawów kredek, węgla i innych, nieznanych mi jeszcze rzeczy.

Chłonęłam ten sam widok za każdym razem. Wszystko upchane w jednym pomieszczeniu bez okien z małym wyjściem na zaplecze. Gdy czegoś nie było tutaj, to na pewno było tam. Nigdy nie wychodziłeś stąd z pustymi rękami, chyba że przychodziłeś bez celu.

Klimatu dodawała jeszcze sylwetka Wilhelma. Był uprzejmym sprzedawcą, ale zarazem wspaniałym człowiekiem. Moje wizyty w sklepie zaczęłam w pierwszej klasie gimnazjum, gdy zaczynałam dopiero odczuwać samotność. Ogarniała mnie wtedy ta niechęć do zawierania znajomości, a przesympatyczny starzec zza lady... wydał mi się tak ciekawy, że słowa same pchały mi się na język. Nie mogłam nie zamienić z nim choćby wyrazu.

Nasze pierwsze spotkanie polegało na zwykłej interakcji sprzedawca klient. Weszłam do środka. Aura tego pomieszczenia tak mnie uderzyła, z dźwiękiem dzwoneczka na czele, że aż zaniemówiłam. Wtedy usłyszałam ten sympatyczny głos.

-W czym mogę pomóc?- zapytał. Musiałam się mocno skupić, żeby w stercie przyborów plastycznych znaleźć biurko i kasjera. Patrzył na mnie lekko zmęczonym, ale też przyjaznym spojrzeniem. Wtedy szukałam akurat po prostu kilku ołówków, bo potrzebowałam ich na matematykę.

Nigdy nie rysowałam. Moja twórczość zamykała się w obrębie marginesów, gdy lekcje były zbyt nudne by robić notatki. Wtedy bazgrałam niezrozumiałe kształty po bokach stron. Taka była ze mnie artystka. Żadna.

Szłam do najbliższego papierniczego, bo ponieważ nasze miasto jest stosunkowo małe, ciężko o jakiś większy market. Najbliższy był zdecydowanie za daleko. Papierniczy z resztą też. Akurat wtedy dostałam nowe buty, które obtarły mnie okropnie. Nikt nie lubi chodzić podczas gdy w stopy jakby wbijało mu się milion szpilek. Więc i ja nie miałam ochoty na spacery.

Jakiś dobry duszek podpowiedział mi, że w tej kamienicy, pod szyldem "Kufer plastyków" znajdę sklep z ołówkami. Ba, nie tylko ołówkami. To było przeznaczenie.

Oniemiałam tam. Coś mnie zaklęło, zaczarowało. Owszem, kupiłam ołówki, nawet cały zestaw opatrzony w ładne, kartonowe pudełeczko z kokardką.

Potem pożegnałam się i wyszłam.

Wróciłam już następnego dnia. Na mój widok sklepikarz jakby się rozchmurzył. To tylko zachęciło mnie, do obejrzenia wszystkiego jeszcze dokładniej. Właśnie wtedy zaczęłam wypytywać Wilhelma o rzeczy, które sprzedaje.

Chyba nietrudno zgadnąć, że jako pierwsze napatoczyły płótna. Największe, białe ramy zajmujące prawie pół ściany. Nie da się ich nie zauważyć, wierzcie mi.

Ciągle padało "proszę pana" i "proszę pana". To nie była moja jedyna taka wizyta. Odwiedzałam sklep bez przerwy, mając coraz nowsze pytania. Z czasem przestały one dotyczyć tylko i wyłącznie tego co znajduje się w tym zacisznym miejscu. Zaczęłam malować. Kieszonkowe wydawałam coraz chętniej tylko tam i tworzyłam w domu. To były najpierw malutkie formaty, chociaż muszę przyznać porwałam się od razu na malowanie. Szkice były dla mnie następnym etapem.

Letnie SzczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz