Rozdział 32

30 5 3
                                    

***

Srebrzysta woń spowiła świat

W ustach utkwił szklany smak


Na polu maków stanął czas

Na wietrze drżał jeden kwiat


Pomiędzy światem tym a tamtym

Bujały się czarnej róży płatki

***

Świat spowijała jednolita, okrutnie bolesna pustka. Zżerała swoją nieskazitelną bielą wszystkie myśli, nasuwając mi niewyraźne wspomnienia przed oczy.

Bez emocji.

Śniłam, manipulowana przez własny, sfatygowany umysł. Przez jego opustoszałe korytarze przewijały się wolno, beznamiętnie poszczególne wizje.

Pole pełne traw i kwiatów. Oświetlające światło prażyło niewzruszone kłosy, bujające się koślawo na źle zapamiętanym wietrze. W tle nie rozbrzmiewał żaden dźwięk, poza soczystym śmiechem. Dźwięcznym... Wesołym.

Park. Zielone cienie, artystycznie ułożone na chodniku, niczym plamy farby na palecie. Ciepło brązowe ławki, opustoszałe w promieniach słońca. Parę złocistych kosmyków przysłaniających całą wizję i tylko jedno odczucie... Przyjemne ciepło oplatające palce.

Niezidentyfikowane okno w białej framudze. Ciemne wnętrze pomieszczenia, otulające mnie chłodem. A zaraz potem ostre światło wypalające wspomnienie na korze mózgowej. I dzwoneczek odbijający się echem gdzieś w tle.

Na koniec zatłoczona galeria handlowa. Wieszaki pełne cudownych sukni, połyskujących w doskonale rozplanowanym świetle lamp sklepowych. Tiul walający się pod nogami. Sterty butów. Rozpadające się lustra. Przerysowana rzeczywistość walącego się budynku, w którym wszyscy w koło zdają się być szczęśliwi...

Uporczywy ból wrócił sekundę potem, gdy zdałam sobie sprawę, że nie czuję się częścią ostatniej wizji.

***

Rażący blask uderzył moje źrenice z dziesięciokrotnie większą siłą, niż przypisałabym mu normalnie. Powieki czuły tony, próbując wraz z rzęsami unieść się wyżej o każdy milimetr. Zupełnie jakby prowadziły nieprzerwaną walkę.

Coraz więcej sił budziło się wraz z wymęczonym umysłem, przywracając czucie całego ciała. Każdego opuszka, każdego palca. Wraz z tym wszystkim pojawiał się również ostry ból kończyn i zimne, stalowe odczucie spowijające lewy bok.

Płuca złapały gwałtowny haust powietrza, zapełniając się kojącym chłodem. Zimnem zaczarowanym w upragniony środek przeciwbólowy, rozchodzący się po reszcie nerwów.

Oddech zaczął się regulować, wolno, w momencie gdy spękana farba na suficie wpadała mi do świadomości. Stopniowo. Każda rysa i plama na białej powierzchni, jedna po drugiej. Przybrudzenia przy starej, podłużnej lampie. Żarzyła się nikle.

Nie znałam tego sklepienia. Nie potrafiłam go przypisać do żadnego znanego mi budynku. Żadnego domu. Jej odrębność od codzienności budziła nieprzyjemne wibracje.

Próbowałam poskładać cokolwiek w całość. Myśli rodziły się w mojej pustej głowie, jakbym dopiero co przyszła na świat. Jakbym nie umiała się odnaleźć w nowym świecie, który z zabójczą mocą raził ledwo otwarte oczy.

Letnie SzczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz