Rozdział 7

149 9 6
                                    

Wróciłam do domu i od razu, nie odpowiadając na jakiekolwiek pytania rodziców pomaszerowałam do pokoju. Walnęłam się na łóżko i tak zastygłam. Moja torba wylądowała na podłodze, niedbale na nią rzucona.

Miałam dość jakichkolwiek wrażeń na ten dzień.

Dziewczyna z parku była dużą kroplą która przelała kielich codzienności. Wisienką na torcie.

Najpierw ten mega przystojny chłopak na przystanku, którego imienia dalej nie znam. Wciąż miałam wątpliwości co do całego zdarzenia, więc zadręczały mnie myśli.

A później ona. Nieznajoma ze szkoły, jakaś postać od ulotek.

Nie chciałam mówić na nią złego słowa, nie miałam pojęcia kim jest i jakie są jej zamiary. Muszę przyznać, że gdy się uśmiechała pytając czy może się dosiąść wyglądała na bardzo sympatyczną. Potem może sytuacja przerodziła się w ciut przerażającą...

Dziwnie było skupić się na rysowaniu, gdy z zainteresowaniem wgapiała się w kartkę. Czułam jej spojrzenie, mimo że bałam się upewnić co robi. Dopiero po kilku długich minutach odważyłam się wrócić do malowania drzewa. Szło mi zdecydowanie mozolniej niż zwykle.

Zdaje się, że zjadał mnie stres.

Dodatkowo nienaturalności tej scenie dodawał fakt, że nie potrafiłam zacząć tematu, choć parę razy chciałam. Jej najwyraźniej wystarczyło to, że siedzimy w milczeniu i może poobserwować. Miałam do niej kilka naprawdę nurtujących mnie pytań, ale skoro zdecydowałyśmy się na ogólne milczenie... To tak już zostało.

W końcu po... no nie wiem... może nawet godzinie... I mówię to w pełni poważnie, dopiero wtedy dostała jakaś wiadomość i oświadczyła, że musi iść. Mruknęłam coś o tym, że ja też będę się zbierać. Spakowałam farby, a ona stała tam, jakby czekała.

Pomyślałam jak dziwna jest i stwierdziłam, czym sama siebie zaskoczyłam, że chciałabym ją lepiej poznać. Do wyjścia zamierzała iść ze mną, ale okazało się że zmierzamy w dwie różne strony.

Wtedy pożegnała się machnięciem dłoni wraz z promiennym uśmiechem. Rzuciła też "do zobaczenia" i ruszyła w swoim kierunku, zanim zdążyłam przeanalizować jej słowa. Nie chciałam jednak stać jak idiotka na środku alejki tępo patrząc się w przestrzeń, więc poszłam na przystanek.

W ten sposób, bez większych niespodzianek dotarłam pod dom, a stamtąd moją drogę do łóżka już znacie.

Ponieważ dosięgałam stopą włącznika wiatraka, uruchomiłam go. Potrzebowałam zimnego powietrza na karku. Analizowałam cały dzień kawałek po kawałku. Każdy szczegół brałam pod możliwie jak najdokładniejszy mikroskop.

Najpierw zastanawiały mnie zamiary chłopca w samochodzie... A później motywy dziewczyny. Czy bezinteresownie po prostu chciała zobaczyć mój rysunek? Skojarzyła mnie z ulotkami i domyśliła się co robię? Życie nauczyło mnie, że ludzie nie podchodzą do mnie od tak bez powodu. Jakiś zawsze był, wystarczyło go znaleźć.

Ale byłam chyba zbyt zmęczona, żeby dłużej to drążyć. Nie potrafiłam wymyślić niczego sensownego więc się poddałam. Zrezygnowałam właściwie nie tylko z tego.

Przebranie się w piżamę było za trudne i tak jak upadłam na łóżko... tak zasnęłam.

***

Następnego dnia nie miałam już zaćmienia umysłu i z łatwością przypomniałam sobie, że w planach mam dalsze szkicowanie. Po pojawieniu się czarnowłosej nie byłam w stanie stworzyć nic sensownego. Stres działał zbyt mocno. Dlatego też postanowiłam zrobić drugie podejście.

Letnie SzczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz