Była niedziela. Piękne, słoneczne, kwietniowe popołudnie. Wybrałam się na długi spacer po lesie. Dręczyły mnie wydarzenia z balu. Nie rozumiałam, dlaczego Cole to zrobił, ale jeszcze większą zagadką było dla mnie, czemu nie zostawił mnie na dole razem z innymi. Co właściwie łączyło jego i Erica?
Usłyszałam hałas jadących polną drogą quadów. Nienawidziłam kiedy ludzie zakłócali leśny spokój „tymi rzeczami". Nie miałam nic przeciwko – niech sobie jeżdżą, ale powinni to robić na wyznaczonych torach, a nie tam gdzie popadnie. Zwłaszcza nie tutaj, na wybrzeżu, gdzie teren oznaczony był jako ścisły rezerwat przyrody. Pojazdy zatrzymały się między drzewami. Słyszałam głośne śmiechy chłopaków. Podeszłam odrobinę bliżej, chowając się za drzewami. Nie wiem dlaczego, ale nie chciałam, żeby mnie zauważyli. Zaskoczona rozpoznałam kolegów ze szkoły, a wśród nich szczupłą sylwetkę Erica. Już miałam wyjść, przywitać się z nimi, kiedy zobaczyłam coś jeszcze. Michael i Alan wyciągnęli coś, a raczej kogoś, co spostrzegłam dopiero po chwili, z jednego z zaparkowanych quadów. Bezceremonialnie rzucili chłopakiem o ziemię, jakby był workiem ziemniaków. Zasłoniłam usta dłonią, żeby nie krzyknąć, kiedy rozpoznałam ciemne, niesfornie opadające na oczy włosy. Stałam jak wmurowana w ziemię i ze zgrozą obserwowałam jak moi koledzy kopią leżącego na ziemi Cole'a. Cała moja sympatia do przystojnego, uroczego Erica prysła jak bańka mydlana. Leżący na trawie chłopak próbował się podnieść, nie pozwolili mu na to. Zobaczyłam, że ma związane ręce. Czy oni powariowali? Nogi się pode mną ugięły. Nie miałam pojęcia co mogę zrobić. Czy w ogóle istniało coś takiego? Nie miałam nawet pieprzonego telefonu! Zresztą i tak nie wiedziałabym do kogo mam zadzwonić. Alan przyczepił linę do związanych nadgarstków Cole'a. Chłopaki z powrotem wsiedli do quadów. Ruszyli. Chłopak z początku próbował biec za nimi, ale bardzo szybko potknął się i przewrócił. Spory kawałek pokonał szorując brzuchem po nierównej drodze, a potem Michael odciął naprężoną linę i odjechali, zostawiając go leżącego na drodze.
Byłam w szoku. Chwilę zajęło mi zanim odzyskałam władzę w nogach. Podbiegłam do niego. Z trudem usiadł. Jego elegancka koszula była podarta i pobrudzona w wielu miejscach. Przez policzek chłopaka przebiegało podłużne, nieprzyjemne zadrapanie. Nadgarstki Cole'a były poobcierane do krwi. Kiedy usłyszał moje kroki, podniósł wzrok. Widziałam jak zaskoczenie na jego twarzy zmienia się we wściekłość.
– Zjeżdżaj stąd! – warknął nieprzyjaźnie nieco zachrypniętym głosem.
– Nie! – tym razem dla odmiany nie zamierzałam go posłuchać.
Usiadłam przy nim na ziemi, nie zwracając uwagi, na to, że brudzę swoje jasne jeansy. Pomogłam mu rozwiązać ręce. Boleśnie chwycił mnie za nadgarstki.
– Wynocha! – syknął.
– Nie! – powtórzyłam stanowczo poprzez łzy, które w międzyczasie napłynęły mi do oczu.
Spojrzał mi w oczy. Puścił.
– Nic nie widziałaś, jasne? – odezwał się zrezygnowany.
– Ale... – zaczęłam, jak niby mogłam to zlekceważyć?
– To nasze prywatne sprawy – uciął krótko. – Ciebie to nie dotyczy.
Milczałam. Chłopak wstał. Zachwiał się. Skrzywił się przy pierwszym kroku. Jego twarz była blada jak płótno. Zerwałam się z ziemi. Przysunęłam do niego. Objęłam go w pasie. Spojrzał na mnie tak jakoś dziwnie.
– Odprowadzę cię – wyjaśniłam najspokojniejszym głosem, na jaki było mnie stać.
Wzruszył ramionami.
CZYTASZ
Life in Color
Novela Juvenil- Wiele osób o tym mówi, oczywiście za jej plecami - dodał. - Więc to tylko plotki? - zapytałam natarczywie, a w żołądku przewracało mi się, jakbym jechała kolejką górską, a nie dobrze amortyzowanym samochodem. - Może... Czy to takie ważne? - zapyta...