10. Ciebie chciałam pocałować

127 16 3
                                    

Kiedy zsiadałam z motocykla, chłopak  również zdjął kask. Patrzył na mnie w milczeniu. Ruszyłam w kierunku  drzwi, a potem zatrzymałam się i wróciłam. Było mi już wszystko jedno  czy będę czuła się głupio, czy zbędzie mnie jakimś wrednym komentarzem.  Po prostu musiałam wiedzieć! Cole odłożył obydwa kaski i stanął przede  mną. Od Erica, któremu sięgałam idealnie do ramienia, był wyższy niemal  o głowę, mimo to spojrzałam mu w oczy.

– Cole... – zaczęłam cicho.

– Mhm? – zapytał dając do zrozumienia, że mnie słucha.

–  Czy ty mnie chciałeś dzisiaj pocałować? – zapytałam jeszcze ciszej,  wiedząc, że jeżeli nie chciał, to robię z siebie kompletną kretynkę.

– Tak – odpowiedział po prostu.

Na moment przestałam oddychać, zaskoczona tą prostą i szczerą odpowiedzią.

– Więc dlaczego nie pocałowałeś? – zmusiłam się by ciągnąć to dalej.

Uśmiechnął się ponuro.

–  Jedno zadrapanie na policzku mi wystarczy, nie potrzebuję kolejnych –  oznajmił. – Co prawda Erica potraktowałaś stosunkowo łagodnie, ale  jestem dziwnie przekonany, że ze mną nie postąpiłabyś tak samo...

Zamrugałam. Czy on mówił poważnie?

– Ty nie jesteś Ericem – powiedziałam ostro.

– Nie jestem – przyznał lekko rozbawiony.

– Ciebie chciałam pocałować – dodałam spuszczając wzrok.

W  chłopaku zaszła jakaś dziwna zmiana. Jednym krokiem pokonał dzielącą  nas odległość. Delikatnie uniósł mój podbródek. Czułym gestem odgarnął z  twarzy moje długie, jasne włosy. Przyciągnął mnie do siebie, a potem  pocałował. Gorąco, namiętnie, z pasją. Poczułam jak uginają się pode mną  nogi. Ramionami oplotłam jego szyję. Odwzajemniłam pocałunek.  Przygarnął mnie do siebie zaborczym gestem. Przytulił. Czas się  zatrzymał. Fajerwerki to zdecydowanie za mało, żeby opisać to co czułam.  Było jak w bajce, nie jak w barwnej powieści Science Fiction! Nasz  pocałunek powodował wybuchy gwiazd, powstawanie nowych galaktyk i  konstelacji. Oderwaliśmy się od siebie na chwilę, by złapać oddech. Zbyt  długą chwilę. To Cole nie wytrzymał. Porwał mnie w powietrze i  posadził na kamiennym murku, otaczającym moja kamienicę. Teraz moja  twarz była idealnie naprzeciwko jego twarzy. Stanął blisko. Oplotłam go  nogami. Wróciliśmy co całowania. Wplotłam palce w jego rozwichrzone,  ciemne włosy. Zatraciłam poczucie czasu. Nie mam pojęcia ile to trwało,  ale zaczęłam drżeć z zimna. Cole to zauważył. Odsunął się niechętnie.

– Przejdziemy się? – zaproponował, a ja skinęłam głową.

Kiedy  szliśmy wąskim, brukowanym chodniczkiem, w kierunku parku, wziął mnie  za rękę. Nie było jeszcze widać wschodu słońca, ale niebo z  ciemnogranatowego, zrobiło się teraz raczej szare. Zbliżał się świt. W  parku było zupełnie pusto. Cole usiadł na ławce, sadzając mnie na  swoich kolanach. Wtuliłam się w niego. Objął mnie czule, delikatnie  rozcierając moje zziębnięte ramiona. Dotknęłam jego twarzy. Wpatrywał  się we mnie intensywnie. Przymknęłam oczy, kiedy znów mnie pocałował.

Zabłądziliśmy  w jakimś własnym, cudownym świecie. Kompletnie straciłam poczucie  czasu. Przeklęłam w duchu, kiedy zobaczyłam blady wschód słońca.  Miałyśmy rano z Magdą sprzedawać kwiaty. Niechętnie oderwałam swoje usta  od ust chłopaka. Zsunęłam się z jego kolan. Spojrzał na mnie  zaskoczony.

– Wracajmy – poprosiłam.

Wstał.  Wtuliłam się w jego ramię. Bez słowa objął mnie ręką. Chwile później  staliśmy przy wiśniowym motorze, pod drzwiami mojej kamienicy. Wspięłam  się na palce, pocałowałam Cole'a w policzek i zniknęłam za drzwiami.  Wiedziałam, że jeżeli zrobię cokolwiek innego, to nie będę potrafiła od  niego odejść. Wbiegłam na pierwsze piętro. Wyjrzałam przez okno. Chłopak  stał przy motorze. Nawet z tej odległości zobaczyłam wyraz wściekłości  malujący się na jego przystojnej twarzy. Z całej siły uderzył pięścią w  kamienny mur. Kopnął coś co leżało na ziemi. Potem nałożył kask, drugi  przymocował do bagażnika i odjechał. Patrzyłam w ślad za znikającym  motorem, a w oczach stały mi łzy. Czy aż tak bardzo tego żałował? Wbiegłam  do niewielkiego pokoju. Zdjęłam buty i rzuciłam się na łóżko. Magda  spała jak zabita. Wtuliłam twarz w poduszkę, by stłumiła mój cichy  szloch. W końcu, po wielu ciągnących się w nieskończoność minutach,  zmęczona własnym łkaniem, usnęłam.

~ ♠ ~ ♠ ~ ♠ ~

             Kilka godzin później obudziła mnie Magda. Musiała się mocno  wysilić, żebym wstała z łóżka. Byłam kompletnie nie wyspana. Moja  przyjaciółka, mimo, że niewiele starsza ode mnie, nie uczyła się  nigdzie, pracowała w firmie odzieżowej i łapała wszelkie możliwe  dorywcze prace, w które zazwyczaj dla towarzystwa wciągała też mnie.  Mimo, że starczało mi na skromne utrzymanie, lubiłam na siebie zarabiać,  a ona tego naprawdę potrzebowała. Ubrałam się szybko i po prostym  śniadaniu wyszłyśmy z domu. Odebrałyśmy tulipany oraz żonkile i Magda  żartując, a ja ziewając ruszyłyśmy ulicami miasta.

–  Patrz jakie ciacho – mruknęła moja przyjaciółka, kiedy na chwilę  usiadłyśmy odpocząć, na schodach fontanny, na jednym z placów starego  miasta.

Było południe. Cały rynek  oświetlało jasne słońce. Pod jedną ze sklepowych witryn stał chłopak,  którego wskazała Magda. Wszędzie rozpoznałabym te krótkie, zwijające się  w drobne loki włosy. To był Eric. Miał na sobie błękitną koszulę,  grafitową marynarkę i niebieskie, proste jeansy. Rozmawiał z jakimś  ubranym w ciemny garnitur mężczyzną. Odwrócił się. Nasze spojrzenia się  spotkały. Uśmiechnął się do mnie, pomachał. Magda wlepiła we mnie  pytające spojrzenie.

– To mój kolega z klasy – mruknęłam cicho, ale nie zdążyłam nic więcej powiedzieć, bo chłopak zaczął iść w naszą stronę.

Stanął tuż przed fontanną. Elegancko odziany mężczyzna szedł kilka kroków za nim.

– Cześć dziewczyny – odezwał się do nas. – Jestem Eric Devree – przedstawił się Magdzie, z eleganckim ukłonem.

– Magda Nowakowska – bąknęła rumieniąc się na twarzy.

Chłopak  uśmiechnął się do niej, a ja przez chwilę zastanawiałam się czy  przypadkiem nie będę musiała jej wepchnąć do wody, żeby otrzeźwiała.

–  Morgan, chciałem cię przeprosić za wczoraj... – powiedział pełnym pokory  głosem – zachowałem się jak idiota. Czy mógłbym was zaprosić do  kawiarni?

Mimo nadziei w oczach Magdy, przecząco pokręciłam głową.

– Pracujemy dzisiaj – odpowiedziałam z uśmiechem, żeby załagodzić odmowę. – Sprzedajemy kwiaty.

Na jego twarzy zagościł czarujący uśmiech.

–  A jak to wszystko sprzedacie, będziecie wolne? – zapytał. Niepewnie  skinęłam głową. – Doskonale – mruknął. – Victor – zwrócił się do  mężczyzny. – Zapłać paniom, a potem zawieź kwiaty mojej matce, wróć za  powiedzmy dwie godziny – uśmiechnął się szelmowsko.

Mężczyzna  skinął głową, a ja rozpoznałam w nim kierowcę limuzyny, z którym  jechaliśmy na bal. Rozliczył się z Magdą, a potem Eric pomógł nam wstać i  z moją przyjaciółką po jednej stronie, a ze mną po drugiej, ruszył w  kierunku kawiarni.

Life in ColorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz