3. Bumerang zwany przeszłością

298 7 0
                                    

Było chyba lekko po 20, kiedy prefekci zaprowadzili nowych uczniów swoich domów do dormitoriów i przydzielili im pokoje.Obawiałam się ludzi z którymi będę dzielić pomieszczenie, gdyż prefekt wyczytywał numer pokoju, a następnie przydzielone do niego osoby. Nie zdziwił mnie fakt, że byłam ostatnią osobą która jeszcze nie została przydzielona do pokoju. Pani prefekt spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Nie do końca wiedziałam o co chodzi i czy jest jakiś problem. Dziewczyna podeszła do swojego kolegi i  zaczęła szeptać mu coś na ucho, co jakąś chwilę na mnie spoglądając.

Nadal stałam w pokoju wspólnym, czekając, aż prefekci ustalą co ze mną zrobić, gdyż jak się okazało nie mieli mnie do kogo przydzielić. Jeden z prefektów poszedł po panią profesor McGonagall podczas, gdy drugi siedział wraz ze mną na kanapie w jako takim salonie. Zorra siedziała na moich kolanach, wpatrując mi się prosto w oczy, słodko przechylając przy tym łepek. Wiedziała, że jestem zaniepokojona całą tą sytuacją. W mojej głowie tkwiły dwa pytania :
1. Skoro tiara wiedziała, że wszyscy z mojej rodziny od pokoleń trafiają do Gryffindoru  to czemu przydzieliła mnie do Slitherinu.
I 2. Jak to możliwe, że nie mają mnie gdzie przydzielić?

Po paru minutach do pokoju weszła profesor Minerwa i prefekt. Gdy nauczycielka spostrzegła moją postać, jej twarz wyrażała nie małe zdziwienie.

- Panie Termint, panno Peterson. - Zwróciła się do prefektów czarownica. - Mogą państwo wrócić do swoich pokoi. Zakwateruję panienkę Chesteblood osobiście.

Para nastolatków wyszła z salonu, a ja zostałam sam na sam z profesor McGonagall. Zastanawiało mnie czemu kobieta zdziwiła się na mój widok. Przecież wiedziała, że jedna osoba nie została zakwaterowana. W każdym bądź razie nauczycielka przez chwilę się nad czymś zastanawiała zapewne myślała gdzie mnie przydzielić. Po chwili zwróciła się do mnie:

- Proszę za mną panno Katherine. - czarownica odwróciła się i ruszyła w nieznanym mi kierunku.

Po pewnym czasie zatrzymałyśmy się na najwyższym piętrze jednej z wielu wieży. Przed nami stały drzwi do naprawdę niewielkiego pokoiku. Ściany były w kolorze ciemnego brązu a jedyne meble jakie się w nim mieściły to jednoosobowe łóżko i stoliczek nocny. Nie powiem zdziwiło mnie to, że nauczycielka nie wyglądała jakby żartowała chociaż myśl, że właśnie to będzie pomieszczenie w którym mnie zakwaterują wydawało mi się wręcz niedorzeczne. Kobieta śmiało weszła do pokoiku i usiadła na wysłużonym łóżku. Gestem ręki pokazała abym usiadła obok niej. Niepewnie wykonałam prośbę i spojrzałam na kobietę. Po chwili odezwała się w moją stronę:

- Katherine wiem, że ten pokój nie spełnia twoich oczekiwań względem warunków, ale w tej chwili to jedyny wolny pokój. - Powiedziała ze współczuciem - Zrobię wszystko co w mojej mocy, abyś miała zapewnione godne warunki, lecz na razie musisz poradzić sobie z zaistniałą sytuacją samodzielnie, dopóki ja nic nie wymyślę. Będę do ciebie przychodzić codziennie, aby sprawdzić jak sobie radzisz. Jeśli będziesz miała jakiś problem znajdziesz mnie w moim gabinecie. Wiem także, że masz problemy z komunikowaniem się z innymi czarodziejami, więc jeśli będziesz potrzebować pomocy zawsze możesz poprosić o nią duchy z obrazów. Masz jeszcze jakieś pytania?

-  Dlaczego jestem jedyną 10 letnią uczennicą Hogwartu? - Zapytałam skupiając swój wzrok na moich splecionych palcach.

- Katherine. Każdy czarodziej, który widział twoje papiery stwierdził, że jesteś wyjątkowa i w przyszłości daleko zajdziesz. Musisz uwierzyć mi na słowo, ale naprawdę wielu czarodziei widziało twoje papiery. Nigdy w życiu nie widziałam czarownicy ani czarodzieja który w wieku 8 lat ukradłby różdżkę bratu i zmienił połowę przedmiotów kuchennych w zwierzęta. - Kobieta posłała mi szczery uśmiech. Chyba będzie jedyną osobą w tej szkole poza Matt'em i Taylor'em, którą polubię.

- Kiedy babcia zmieniła je wszystkie z powrotem w szklanki i sztućce było mi naprawdę przykro. - Uśmiechnęłam się pod nosem na wspomnienie tej sytuacji, a po chwili moje oczy zaszły łzami. - Tęsknię za nią.

- Wiem dziecko. Twoja babcia była bardzo odważna tak samo jak ty. Normalne dziecko nigdy nie wzięłoby różdżki swojej dopiero co zamordowanej babci i nie rzuciłoby zaklęcia drętwota bez żadnej nauki w praktyce aż trzy razy tylko po to, aby zabójca trafił do Azkabanu. Znałaś ten czar z książek, ale nigdy wcześniej go nie użyłaś. Nie każdy jest na tyle odważny, aby rzucić zaklęcie bez praktyki wiedząc, że może przez to zginąć. - Mówiła to z pewnego rodzaju podziwem, ale jej słowa były prawdą. Moja rodzina była dla mnie tak ważna, że byłam w stanie poświęcić dla niej wszystko nawet własne życie.

Przyjechałam do babci wraz z Matt'em i Tay'em. Chłopcy wyszli z domu do kolegi mieszkającego parę domów dalej. Siedziałam w ogromnym fotelu, który był jedną z pamiątek po moim zmarłym dziadku. Zmarł na raka płuc. Uwielbiał siedzieć na nim przyglądając się moim zabawom. Tego dnia to ja siedziałam na jego miejscu w spokoju czytając książkę o  niesamowitych zwierzętach ze świata magii Newta Skamandera. Moja babcia piekła w kuchni swoją popisową szarlotkę. Niespodziewanie do domu wpadł nieznany mi człowiek z różdżką w ręce. Postać wypowiedziała tylko dwa słowa ,,Avada Kedavra". Nie zdążyłam nawet mrugnąć, gdy bezwładne ciało mojej babci opadło na terakotę. Czarodziej nie wyszedł jednak z domu zmierzał w moją stronę. Byłam sparaliżowana. W końcu złość zagościła w mojej głowie. Po cichu zeszłam z fotela i przemknęłam do kuchni w której właśnie doszło do morderstwa. Złapałam za dobrze znany mi kawałek drewna. Schowałam się za półścianką i czekałam aż napastnik znajdzie się wystarczająco blisko. W momencie gdy mężczyzna wszedł do pomieszczenia skierowałam różdżkę prosto na niego i rzuciłam zaklęcie drętwota. W gniewie wypowiedziałam je trzy razy, a moje włosy zaczęły zmieniać kolor na czarny. Gdy napastnik zemdlał zrozumiałam, że mogę zrobić mu krzywdę. Stałam akurat naprzeciwko lustra. Moje oczy rozszerzyły się do granic możliwości. Włosy były czarne, a oczy z zieleni stały się białe. Doszłam do swojej normalnej postaci jeszcze przed tym jak czarodzieje z Ministerstwa Magii zabrali morderce do Azkabanu. Mama nie wiedziała jeszcze co się stało gdy zadzwoniono do niej z domowego telefonu i usłyszała, że ma zabrać dzieci od babci.

O tym co się wtedy ze mną stało wiem tylko ja nikt inny. Od tamtej pory ćwiczę panowanie nad złością i smutkiem. Ilekroć coś mnie denerwuję lub zasmuca wyciszam emocje, bo nie wiem jak to na mnie zadziała. Mimo iż cała ta sytuacja miała miejsce już półtora roku temu to nie mogę przestać o tym myśleć.

- Może ma pani rację. - Uśmiechnęłam się lekko w stronę profesor McGonagall. - Mam prośbę.

- Słucham moje dziecko.

- Zaprowadziłaby mnie pani do szkolnej biblioteki?? - Zapytałam nieśmiało, a kobieta odpowiedziała mi tylko szczerym uśmiechem i ruszyła do drzwi.

<●○×○●>

Hejka kochani! Kolejny rozdzialik jak widzicie jest praktycznie jednym wielkim wspomnieniem. Mam nadzieje że się podoba. Jakieś poprawki?
Szybkie pytanko. Jak chcecie być przeze mnie nazywani? Piszcie w komentarzach.

Mysterious SlitherinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz