{Rozdział Dwudziesty Szósty}

978 145 47
                                    

-Zygmunt, chodź tutaj -na dźwięk głosu ojca poeta przewrócił oczami, l nie zaprzestając jednak pisania z Delfiną.

Delfinę Potocką poznał stosunkowo niedawno i choć dziewczyna była od niego starsza, od razu "coś między nimi zaiskrzyło". Jedynym problemem było to, że dziewczyna była już w związku, ale obaj kochankowie niezbyt się tym przejmowali.

-Zygmunt -powtórzył Wincenty Krasiński stając w drzwiach pokoju syna. -Odłóż ten telefon i rusz się, chcę ci kogoś przedstawić.

-Już idę -westchnął blondyn, odłożył telefon na szafkę ekranem do dołu i niechętnie wstał, po czym przeszedł za ojcem do salonu.

W pomieszczeniu oprócz pani Marii Krasińskiej siedziało jeszcze dwoje dorosłych i nastoletnia dziewczyna, którą blondyn szybko zmierzył wzrokiem.

Była ona dość ładna, na oko w jego wieku. Chuda, wysoka, miała gęste ciemne włosy i duże, urocze czekoladowe oczy.

-Dzień dobry -mruknął chłopak, na co dziewczyna spojrzała na niego.

-Tak jak państwu opowiadałem -wtrącił się pan Krasiński -Mój syn, Zygmunt.

-Eliza Branicka -wyszeptała nieśmiało dziewczyna, szybko wstając i wyciągając dłoń w stronę poety.

Krasiński jeszcze raz uważnie na nią spojrzał, przy okazji dostrzegając krytyczne spojrzenie dwójki dorosłych, jak się domyślał państwa Branickich, padające na zestresowaną dziewczyne. Uśmiechnął się ciepło by dodać jej otuchy i uścisnął jej dłoń.

-Miło mi cię poznać Elizo -powiedział, na co dziewczyna ledwo dostrzegalnie westchnęła z ulgą i szybko odwzajemniła uśmiech.

***

-Adam, co się stało Juliuszowi?

Mickiewicz zagryzł wargi, słysząc pytanie rzucone przez Fryderyka. Nie chciał mówić prawdy, ale gdyby odparł czymś lekceważącym, jego kłamstwo byłoby zbyt widoczne. To, że ostatnio on i Słowacki się do siebie zbliżyli, było oczywistym lecz na całe szczęście nie aż tak oczywistym by można było przypuszczać by byłoby to "coś więcej".

-Odpowiesz mi? -w głosie Chopina było już słychać lekkie zniecierpliwienie. Szaroniebieskooki spojrzał na niego i tylko wzruszył ramionami. -Ty tak na serio? Przecież wiem, że to przez ciebie i tą całą Celinę, nie wiem tylko dlaczego tak to na niego zadziałało.

-Nie chcę o tym gadać -poeta odwrócił wzrok, znowu czując nawrót wyrzutów sumienia. Pianista już miał odpowiedzieć, gdy przerwał mu dzwonek do drzwi.

Fryderyk westchnął i poszedł otworzyć, lecz gdy to zrobił, oniemiał ze zdziwienia. W drzwiach stała średniego wzrostu kobieta o ciemnych włosach, bladej cerze i czarnych oczach, w których wymalowane miała tłumione przerażenie.

-Dzień dobry... -rzuciła szybko. -Czy jest tu może... Juliusz?

-E-em... -Chopin odkaszlnął, odzyskując zdolność mówienia. -Juliusz Słowacki?

-Tak.

-A kto pyta...?

-Ah no tak, wybacz Fryderyku... -kobieta westchnęła. -Salomea Słowacka...

-Nie, nie ma tu Juliusza proszę pani...

-A coś się stało? -spytał Adam stając tuż za Fryderykiem i próbując brzmieć w miarę pewnie.

-Cóż, on... Nie ma go... Zostawił kartkę, ze "idzie spotkać się z jedyną osobą, która go rozumie" i go nie ma. Nie odpisuje, nie odbiera telefonów... Wiem, że może to się wam wydawać dziwne, ale nigdy tak nie znikał bez zapowiedzi... Dzwoniłam do Tadeusza, bo myślałam, że jest u niego, ale okazało się że Kościuszko jest w Stanach... Przyszłam tu, ale jego tu nie ma... -wyrzuciła pani Słowacka na jednym wdechu, wyraźnie hamując łzy.

-A Julek nie ma innych przyjaciół? -spytał nieśmiało Fryderyk. Salomea i Adam nagle pobladli.

-Ludwik... -wyszeptali cicho w tym samym czasie.

Zwiędłe Kwiaty [Modern Alternate Universe] | Zakończone/PoprawaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz