Rozdział 5

4 0 0
                                    

-Nie. - wyszeptałam. - Nie. To niemożliwe. Niemożliwe!

Zaczęłam krzyczeć. Caraz głośniej. I głośniej. Nie potrafiłam... nie chciałam w to uwierzyć. To tylko sen. Koszmar. Zaraz się obudzę i wszystko będzie normalnie.
To nie może się dziać.
Nagle poczułam ukłucie w ramię. Moje powieki zrobiły się ciężkie.

Od zawsze kochałam sport. Wiedziałam że to z nim chce wiązać przyszłość. Podczas gdy moje koleżanki zastanawiały się kim chcą być w przyszłości, ja miałam wyznaczony cel. Pragnęłam grać w reprezentacji narodowej.
Byłam więc przeszczęśliwa gdy dostałam się do drużyny szkolnej siatkówki. Trener szybko dostrzegł we mnie ogromny talent i mianował mnie kapitanem drużyny. Moje marzenie było coraz bliżej.

Do tego poznałam chłopaka. Arek. Odpowiedzialny, czuły, zabawny, kochany. Po prostu ideał. Szybko się w sobie zakochaliśmy. Zostaliśmy parą. Byliśmy szczęśliwy. On kochał mnie, ja jego. Wszystko układało się wspaniale.
Miałam idealne życie. No właśnie miałam.

Poczułam łzy spływające po moich policzkach. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam płakać.
-Kochanie wszystko będzie dobrze, zobaczysz. - usłyszałam głos mojej mamy.
Popatrzyłam na nią wściekłym wzrokiem.

-Jak będzie dobrze? - wyszeptałam. - Jak będzie dobrze?! - podniosłam głos. - Właśnie zawaliło mi się życie! Moje plany, marzenia cele, ambicje...wszystko na nic! Wszystko szlag trafił! Cała praca, cały trud, wszystko do czego dążyłam legło w gruzach! Już mogę pożegnać się z drużyną! Trener nie potrzebuje w drużynie kaleki! Arek na pewno ze mną zerwie! Po co mu kaleka skoro może mieć normalną dziewczynę! Wszystko, wszystko straciłam a ty my mówisz że będzie dobrze!? - krzyknęłam.
-Kochanie, wszystko się ułoży zobaczysz. - powiedział łagodnie tata.
-Nic się nie ułoży! Nic! Przestańcie mnie okłamywać! - mój głos zaczął się łamać.
-Ale... - mama chciała jeszcze jakoś mnie pocieszyć.
-Wyjdźcie. Chcę zostać sama. - powiedziałam już spokojnym głosem.

Rodzice skinęli głowami i wyszli z sali.

Położyłam się na łóżku. Zaczęłam płakać. Wszystkie moje plany i marzenia legły w gruzach. Przez kilka miesięcy pracowałam by wystąpić w zawodach, które miały odbyć się za miesiąc. Te zawody były dla mnie ogromną szansą. Nie mogłam się ich doczekać. Praktycznie każdą wolną chwilę poświęcałam na treningi. I po co? Żeby taraz to wszystko stracić? Żeby to wszystko poszło na marne? Żeby w jednej chwili zostało to zniszczone? 

Właśnie, w jednej chwili. Gdy to drzewo się zawaliło.
Chociaż... gdybym nie wsiadła do tego samochodu. Gdybym nie dała namówić się Erykowi.
Eryk... moja złość przeszła na niego. Przecież mówiłam mu żeby zwolnił. Dlaczego mnie nie posłuchał? Sam doskonale widział jaka jest pogoda do tego był niedoświadczonym kierowacą. Dlaczego on nie zwolnił? Dlaczego mnie nie posłuchał? Dlaczego!?
To on spowodował ten wypadek. To jego wina. To on zniszczył mi życie. 

Właśnie jak ja mam taraz żyć? Jeździć na wózku i udawać że wszystko jest wspaniale? Że jestem szczęśliwa? Jak mam spotykać się z przyjaciółmi? Będę im tylko przeszkadzać. Zresztą jak wszystkim. Rodzicom też. Niby udają że wszystko w porządku ale wiem że to tylko pozory. Przecież oni są przyzwyczajeni do zdrowej samodzielnej córki. A taraz? Będą musieli mi we wszystkim pomagać. Nawet w najprostszych czynnościach.
Nic już nie ma sensu. Straciłam wszystko i co nieuniknione - stracę wszystkich.

Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi.
Do sali weszła Justyna.

-Hej. - powiedziała. - Jak się czujesz?
-Wyjdź. - odparłam.

Justyna popatrzyła na mnie zaskoczona.

-Co? Dlaczego? - zapytała.
-Dlaczego? To przez twojego brata był ten wypadek! To on nie wyrobił na zakręcie! To on wjechał w to drzewo! To jego i tylko jego wina! - sama doskonale wiedziałam że to nieprawda ale musiałam się wykrzyczeć.
-To nie była jego wina. Policja wszystko sprawdziła. Eryk jechał z odpowiednią prędkością. Po prostu ma mało doświadczenia...
-To po co chciał mnie podwieźć?! - przerwałam Justynie.
-Przecież nie wiedział że zacznie padać deszcz! - taraz Justyna podniosła głos.
-Przez niego nie będę chodzić! Rozumiesz?! Jestem kaleką! 

Justyna popatrzyła na mnie zdziwiona. Cofnęła się o krok.

-Co? Co ty mówisz? - taraz jej głos był bardzo słaby.
-To co słyszysz. A taraz wyjdź. - odparłam.

Justyna patrzyła się jeszcze na mnie przez chwilę. W jej oczach widziałam zaskoczenia ale i ból. Moje słowa musiały ją bardzo zranić. Chwilę później wyszła z sali.

Wieczorem zajrzała do mnie moja lekarka.

-Jak się czujesz? - spytała.
-Jak pani sądzi? - odparłam pytaniem na pytanie. - Przecież doskonale pani wie jaki jest mój stan. - dodałam z goryczą.
-Domyślam się że masz na myśli to że jesteś sparaliżowana. - powiedziała lekarka.
-No właśnie. Co by pani zrobiła gdyby pani się dowiedziała że nie będzie pani chodzić?

Lekarka przyjrzała mi się uważnie.

-Przede wszystkim nie użalałabym się nad sobą. - powiedziała i wyszła z sali.

Jedna chwila Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz