Rozdział 96.

226 4 0
                                    

Perspektywa Louisa

Dopiero co zaczął się nowy tydzień, a my już mamy po dwie godziny treningu. Czasem zastanawiam się, gdzie nasz trener ma mózg i jak on to ustawia, że praktycznie co drugi dzień mamy męczące treningi. Nie mówię, że mi to przeszkadza, bo tak wcale nie jest, ponieważ lubię sobie pobiegać po boisku za piłką i pośmiać się z chłopakami, ale żeby tak na początku tygodnia? W dodatku do naszej drużyny dołączą jakieś pierwszoroczniaki i pewnie trzeba będzie ich nauczyć i powiedzieć co i jak. Nienawidzę tego robić, a to zawsze trener mi zleca, jako że jestem kapitanem drużyny i takie tam.

Gdy tylko po zajęciach pożegnałem się z Jo, która pojechała do domu pobiegłem do szatni, aby się przebrać i przygotować do treningu.

Nie ma to jak mieć dziewczynę w domu, która zawsze przygotuje ci strój na trening. Jo jest idealna, wiem że już o tym mówiłem, ale jeśli chodzi o te sprawy to lubię się powtarzać. Doceniam to, że Jo tak bardzo o mnie dba. Naprawdę kocham to w niej, bo jako jedyna osoba troszczy się o mnie i nie patrzy na to jak się zachowuję, po prostu mnie kocha. Wariatka moja. Lubie ją tak nazywać, bo jest lekko walnięta, ale w pozytywnym sensie rzecz jasna. Kocham ją nad życie i gdybym miał teraz raz wybierać, czy być samemu czy z nią oczywiście że wybrałbym ją. W końcu się jej oświadczyłem tak? Dlatego bardzo mi na niej zależy i wiem, że ona również mnie kocha.

Wszedłem do szatni, gdzie byli wszyscy "moi" chłopcy. Moi to znaczy, że moja drużyna i moi kumple z zespołu.

- No siema. - odezwał się Stan, gdy tylko zobaczył mnie jak wchodzę do szatni. Każdemu z chłopaków przybiłem piątkę i usiadłem na ławce postawionej na środku pomieszczenia. Torbę rzuciłem przed siebie i zacząłem po kolei wyciągać z niej spodnie, koszulkę, buty, butelkę z wodą.

- Jak tam pierwszaki? Przyjdą? - zapytałem wstając i ściągając z siebie koszulkę.

- Stoją już na boisku. - oznajmił Stan zawiązując swoje korki.

- No co ty? - zaśmiałem się. - Przecież trening zaczyna się dopiero za dziesięć minut. - dodałem zakładając krótkie spodenki.

- Wiem, ale jak im o tym powiedziałem to odpowiedzieli, że nie chcą się spóźnić. - powiedział wstając i poprawiając swoją sportowa koszulkę z logiem uczelni.

- A ilu ich jest? - zapytałem wpychając pustą torbę do szafki i zamykając ją na klucz.

- Jakaś czwórka. - odpowiedział Stan chowając swój kluczyk od szafki do spodni.

- To dobrze, bo nie chce mi się dzisiaj tłumaczyć im wszystkiego. A im ich mniej tym lepiej. - odpowiedziałem. Ruszyliśmy ze Stanem na boisko, a przed nami szła reszta chłopaków. Wszyscy pogrążeni w rozmowach i z uśmiechami na ustach wyszliśmy na boisko, gdzie słońce świeciło wysoko na niebie, a lekki wiatr dmuchał na nas. Niby już jesień przyszła, ale i tak jakoś nie było jej zbytnio czuć. Lepiej, żeby jeszcze słońce długo świeciło, niż żeby było zimno.

- Gdzie oni są? - zapytałem przyjaciela, a ten wskazał palcem na ławkę stojącą przy boisku. Siedzieli tam, cała czwórka. Wyglądali jak jakieś sieroty. Zaśmiałem się i zostawiając Stana z resztą chłopaków siedzących na zielonej trawie podszedłem do tak zwanych wcześniej przeze mnie "sierot".

- Cześć chłopaki. - przywitałem się ze wszystkimi podając im rękę, ale przy ostatnim chłopaku coś mnie ruszyło, że skądś go znam. Marszcząc brwi i przypatrując mu się uważnie, próbowałem przypomnieć sobie kim on jest i skąd go kojarzę. Chłopak zrobił podobną minę do mojej, ale chwilę później otworzył szerzej oczy, chyba mnie skojarzył, ale ja za cholerę nie mogłem sobie przypomnieć skąd on jest i kiedy pierwszy raz go widziałem.

Can we be together? (Louis Tomlinson fanfiction, PL)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz