Rozdział 61.

277 10 0
                                    

Rano obudziło mnie coś dziwnego, no może nie coś, a raczej ktoś. A tym kimś był mój mały brat, który leżał obok mnie razem ze swoim nieodłącznym miśkiem w ręce i niesamowicie głośno chrapał. No co jak co, ale tego po nim bym się nie spodziewała, żeby aż tak bardzo chrapał. Aby nie obudzić mojego szkraba lekko przekręciłam się na plecy i jedną rękę podłożyłam sobie pod głowę i patrzyłam w sufit. Zastanawiałam się jak to dalej z nami będzie. Zamieszkamy z Louisem razem w naszym pierwszym, wspólnym mieszkaniu. Codziennie będę się budzić i spotykać te niebieskie i hipnotyzujące mnie oczy, od których nie można oderwać wzroku. Będziemy jeść razem śniadania i kolacje, bo nie wiadomo co z obiadami, ponieważ możemy różnie kończyć zajęcia. Ale myślę, że nie będzie tak źle i nie tylko ja będę gotować, a Louis także.

Wczoraj, gdy przyjechałam do domu od razu wpadłam w wir pytań moich rodziców. Pytali się jaka jest uczelnia, a przede wszystkim jak wygląda mieszkanie. Tak się wciągnęłam w opowiadanie im wszystkiego, że gdy skończyłam na zewnątrz było już ciemno, a zegarek wskazywał pierwszą w nocy. Rodzice bardzo cieszyli się z mojego szczęścia i zapewnili mnie, że wszystko będzie dobrze. Nie powiedziałam im nic o tej dziwnej sytuacji, jaka miała miejsce na uczelni. Nie chciałam nic mówić, bo wiem że Louis nie byłby z tego powodu szczęśliwy i nie chciałby abym rozpowiadała wszystkim o tym, że płakał. Wiem, że zamartwia się tym co się teraz w naszych życiach dzieje, ale nie powinien, naprawdę. Wszystko jest na dobrej drodze i nie powinien się martwić. No chyba, że coś przede mną ukrywa, to inna sprawa.

Dzisiaj ma trening piłki nożnej, którą uwielbia. Czasem nawet zastanawiam się czy zamieniłby mnie na piłkę, ale myślę że raczej nie. Bo jak twierdzi to ja daję mu mnóstwo szczęścia, a nie jakaś rzecz. To człowiek jest najważniejszy, a nie rzeczy materialne.

Gdy tak sobie leżałam spokojnie i co prawda nieruchomo, aby nie obudzić Maxa drzwi do pokoju się otworzyły, a w nich stanął tata i ruchem ręki zawołał mnie do siebie. Ostrożnie wstałam, a następnie przykryłam małego pod samą szyję. Zaczął coś tam mruczeć pod nosem, a ja na chwilę zamarłam, bo bałam że się obudzi. Na szczęście spał i dalej chrapał. Na paluszkach wyszłam z pokoju i stanęłam na przeciwko taty na korytarzu.

- Jo, zajmiesz się dzisiaj Maxem. - oznajmił mi tata.

- Ale ja dzisiaj jadę na trening Louisa, obiecałam mu to. Nie róbcie mi tego, błagam. - odpowiedziałam. Oni to zawsze mnie z czymś załatwią.

- Trudno. Albo bierzesz małego ze sobą, albo zostajesz z nim w domu. - jęknęłam na to co powiedział. Zawsze tak jest, że jak mam coś zaplanowanego to ktoś musi mi to zepsuć. Super i co ja mam teraz zrobić.

- A nie możecie go wziąć ze sobą? - zapytałam i przestąpiłam z jednej nogi na drugą.

- Nie. - odpowiedział.

- Dlaczego? A gdzie wy w ogóle jedziecie? - dopytywałam.

- Do mojego kolegi.

- Super, jedziecie sobie na imprezkę do kolegi, a ja mam się młodym zajmować. - wybuchnęłam.

- Nie krzycz tak, bo go obudzisz. - tata wskazał ręką na drzwi do mojego pokoju. Ja tylko kiwnęłam głową i mruknęłam ciche ok. - Po za tym jedziemy na jego pogrzeb, a nie jak powiedziałaś imprezkę. - dodał, a mi szczęka opadła.

- Mogłeś tak od razu powiedzieć. Jedźcie, pewnie że jedźcie, ja zajmę się młodym. Wezmę go ze sobą, może wyrośnie z niego mały piłkarz albo kibic. - odpowiedziałam. Tata podziękował i poklepał mnie po ramieniu, a następnie zszedł na dół. Ja wróciłam do pokoju i usiadłam w okrągłym fotelu i napisałam do Louisa smsa.

Jo: Możesz spodziewać się dzisiaj większej ilości kibiców.

Can we be together? (Louis Tomlinson fanfiction, PL)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz