• XVII •

1.4K 100 52
                                    

   Marylin  nigdy nie chciała dorastać.

   Kiedy inne dzieci w przedszkolu rozmawiały o tym, kim to one nie zostaną w przyszłości, cała uwaga Marylin była skupiona na drewnianym samochodziku, którym beztrosko się bawiła. Dziewczynki pytały ją rozmarzonym tonem czy chciałaby już dorosnąć, za pewnik biorąc odpowiedź twierdzącą. Wielkie było ich zdziwienie, gdy ze skrzywieniem wzruszała ramionami i wracała do zabawy. Marylin nigdy nie ciągnęło do dorosłości. Odpychała od siebie myśl, że ona kiedyś nadejdzie i będzie musiała dojrzeć. Dlatego pewnego dnia obudziła się z ręką w nocniku, bo w końcu przyszedł czas, aby zadbać o własny interes, a ona nie miała żadnego pomysłu na siebie.

   Marylin sobie nie radziła. Nie była gotowa na samodzielne życie i nie raz po powrocie ze szkolenia siadała zmęczona na kanapie, ukrywała twarz w dłoniach i płakała, bo rzeczywistość ją przytłoczyła. Lubiła być dzieckiem i nigdy nie miała z tym problemu. Nagle wszyscy oczekiwali od niej wielkich czynów i odpowiedzialności, gdy dla niej problemem było pamiętanie o zapełnieniu lodówki jedzeniem i po prostu nie była w stanie spełnić tych oczekiwań. Sprostać wyzwaniu, które życie stawiało przed każdym młodym człowiekiem wkraczającym w dorosłe życie. Jedni wychodzili z tego starcia zwycięsko, a inni ledwo wyczołgiwali się z dziury, w którą wpadli. Nienawidziła płacić rachunków, pamiętać o wszystkim i nawału obowiązków, które na nią spadły. Marylin zapomniała jak to jest się uśmiechać.

   Dla Marylin dorosłość nigdy nie była przywilejem i przyjemnością. Niezależność zawsze kojarzyła jej się z przyjmowaniem swoich porażek na klatę, z odpowiedzialnością za własne czyny i z gorzkim smakiem porażki. Nie wyczekiwała przyjścia dorosłości z zapartym tchem, raczej przed nią uciekała. Ale ona i tak ją złapała. Zacisnęła na niej żelazny uścisk, przypominając Marylin, że była przykrą koniecznością.

   Marylin nie lubiła się z dorosłością. To ona zmusiła ją do altruistycznego myślenia i przysłużyła się decyzji o rozstaniu z Albusem, za którym bardzo tęskniła, choć nie dawała tego po sobie poznać. Dorosłość nie raz zmuszała do porzucenia idealistycznej postawy. Odbierała nadzieję na lepszy świat. Marylin była po ludzku smutna i zawiedziona. Zawiedziona, bo czuła się kompletnie bezsilna i nie mogła w pojedynkę zmienić świata.

   Jedynym plusem tej całej dorosłości był fakt możności kupna ognistej whisky, w której raz w miesiącu topiła smutki razem z Jamesem, Troian i czasami Atlantą. Kończyło się to, co prawda bólem egzystenczonalnym następnego dnia, ale byli gotowi się poświęcić.

   Ziewając, zamknęła drzwi od mieszkania, gdy późnym wieczorem wróciła do kamienicy. Chwilę wcześniej wymieniła się zmęczonym uśmiechem z sąsiadem, który szybko zniknął, gdy weszła do siebie. Torba ciążyła jej na ramieniu, więc odłożyła ją na szafkę razem z kluczami. Powoli rozpięła kurtkę, którą odwiesiła na wieszak i poszła do salonu, siadając z ciężkim westchnieniem na sofie i podrapała za uchem Bestię, która radośnie usadowiła się obok niej, machając entuzjastycznie ogonem, chcąc przywitać się z właścicielką, za którą tak strasznie się stęskniła. Pies szybko zbliżył pysk do jej twarzy i polizał po niej, zanim zdążyła się zorientować. Z delikatnym skrzywieniem wytarła twarz, rąbkiem swetra. Nachyliła się, żeby zobaczyć czy Bestia ma w misce jedzenie i picie, ciesząc się, że rodzice pamiętali o tym, gdy odstawiali jej psią córę do domu.

   Machnęła różdżką, włączając telewizor. Nie wyobrażała sobie nie mieć tego urządzenia w mieszkaniu. To był jedyny plus skończenia przez nią Hogwartu. Mogła wieczorem położyć się na sofie i oglądać seriale. Czuła, że to była nastoletnia część życia, z której skorzystać nie mogła i teraz nadrabiała wszystkie zaległości.

   Ze zmęczenia nie miała na nic innego siły. Myśleć o Albusie mogła jedyne w weekendy, bo wtedy miała chwilę oddechu i czasu. Zastanawiała się, co tam u niego. Jak poszły mu SUM-y.

   Marylin była przyzwyczajona do pewnego rodzaju pustki w sercu. Wiele ludzi tego nie rozumiała, ale budowała prawdziwą, emocjonalną więź z bohaterami książek i filmów. Gdy ktoś z nich umierał, czuła się jakby straciła przyjaciela. Członka rodziny, którą wybrała. Pustka, którą zostawił po sobie Albus była znacznie głębsza i bardziej odczuwalna. Umiała się jednak do niej przyzwyczaić.

   Dlatego zawsze powstrzymywała się od sięgnięcia po pióro i napisania do niego listu. Nie wybrała się w tym półroczu do Hogsmeade ani razu, bo nie chciała się na niego natknąć. Nawet patrzenie na zamek i wiedza, że tam jest, wierciłyby jej dziurę w brzuchu.

   Zbliżały się święta i Marylin doszczętnie poczuła ból studenckiego życia, bo jej konto bankowe było raczej na minusie i dziewczyna nie miała jak zapłacić za prezenty. Został tydzień i próbowała wykombinować jakieś wyjście z tej sytuacji. Nie miała jednak pojęcia jak to zrobić. Zupełnie nie przemyślała tej kwestii, gdy rezygnowała z pracy dorywczej, bo szkolenie chłonęło cały jej czas. Z westchnieniem wróciła do oglądania serialu.

   Usłyszała dzwonek od drzwi. Ktoś stał przed jej mieszkaniem o dwudziestej pierwszej. To zdecydowanie przekraczało granicę dobrego smaku i kultury. Bestia z reguły szczekała radośnie na wieść o przyjściu gościa. Tym razem z jej pyska wydobyło się warczenie, które zaniepokoiło Marylin. Podniosła się z sofy, gdy ponownie rozbrzmiał dzwonek. Otuliła się swetrem, częściowo zakrywajàc swój roboczy uniform. Dotknęła swojego i tak zniszczonego doszczętnie warkocza, żeby choć trochę poprawić jego stan. Nie udało się. Podeszła do drzwi i przekręciła zamek. Osoba stojąca przed jej drzwiami zaparła jej dech w piersiach. Zdecydowanie się go tutaj nie spodziewała.  

   Albus stał niepewnie u progu jej mieszkania w czarnym płaszczu, rozczochranym włosami, na których leżał śnieg. Wykręcał sobie palce ze zdenerwowania. Gdy otworzyła przed nim drzwi, uniósł głowę i przełknął ciężko ślinę.

   Urósł i był od niej jeszcze bardziej wyższy. Zaostrzyły mu się delikatnie rysy. Był strasznie blady, nie licząc nierównych rumieńców od zimna na policzkach. Wpatrywał się w nią swoimi zielonymi oczami, które zaiskrzyły na jej widok. Nie spuszczał wzroku z jej twarzy i wyglądał przy tym nieprzyzwoicie dobrze, gdy ona była poczochrana, brudna i spocona. Miała wory pod oczami i wiedziała, że śmierdzi od niej nie tylko zmęczeniem, ale też chorymi czarodziejami. Ona zdążyła przyzwyczaić się do tego zapachu i była tak padnięta, że nie czuła potrzeby, aby wejść pod prysznic. Gdyby wiedziała, kto ją odwiedzi, stałaby teraz ładna i pachnąca, nie próbując zatrzymać Bestii, która starała się przepchnąć między jej nogami, aby poznać nowego człowieka.

   Gdyby nie bardzo silna wola Marylin, już dawno by na niego skoczyła i mocno przytuliła, żeby po chwili przycisnąć swoje usta do tych jego. Dopiero jak go zobaczyła, poczuła jak bardzo za nim tęskniła.

   Na całe szczęście, Albus miał znacznie mniej silną wolę niż Marylin i po krótkiej chwili szybko się do nie zbliżył i przyciągnął do siebie. Pocałował ją, zaskakując tym dziewczynę i zniszczył już kompletnie jej warkocza. Bestia była zdziwiona tak samo jak dziewczyn i zrobiła kilka kroków do tyłu. Marylin po chwilowym bezruchu oplotła dłońmi szyję chłopaka. Albus zamknął za sobą drzwi, nie odsuwając się od niej nawet na chwilę.

   Minął rok.

   Ale Marylin Moore dorosła.

a/n: to miało się wydarzyć dopiero za jeden rozdział, więc się cieszcie. W następnym nastąpi najbardziej krótki skok czasu w tej książce. Mam nadzieję, że wam się podoba i dobrze ociera wszystkie łzy i smutki po ostatnich rozdziałach. Ale to jeszcze nie koniec...
(zostało nam jakieś osiem rozdziałów! kiedy to minęło?!)

• Ten Młodszy • Albus S. PotterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz