Rozdział 2

11 2 0
                                    

Tydzień później cała moja rodzina odbywała przesłuchanie w domu rodziny Amandy. Wypowiedź mojego taty raz po raz przerywało ciche szlochanie pani Brightly.
- Amanda zawsze mogła się czuć w naszym domu jak we własnym. Nigdy nie zauważyłem problemów psychicznych... Wydawała się szczęśliwa i radosna. - opowiadał mój tata. Rzadko kiedy z nią rozmawiał, dlatego czułam jakby opisywał całkowicie inną osobę. Jestem przekonana, że moja przyjaciółka miała szereg objaw depresji czy innego gówna.
Rozejrzałam się po salonie przypominającym królewską salę bankietową. Trzy zwisające kryształowe żyrandole, ściany mieniące się srebnymi i złotymi ozdobnikami oraz oczywiście wiszące na nich prawdziwe dzieła sztuki. Wszyscy zebrani usiedli przy sześciometrowym stole wykonanym z litego drewna. Od białej posadzki bił przeraźliwy chłód, przypominający ten w muzeum. Reszta pokoi nie różniła się zbytnio od salonu, może poza wyjątkiem kuchni, gdzie cały zastęp kucharzy pracował w pocie czoła by zadowolić podniebienia swoich pracodawców. Amandzie brakowało rodzinnego ciepła. Chłód pięknego mieszkania i wieczna praca rodziców powodowały, że nie miała oparcia w trudnych sytuacjach. Wtedy właśnie przychodziła do nas. Mimo małej powierzchni domu, zawsze można u nas poczuć niesamowite ciepło rodzinne. Jestem z tego okropnie dumna, moja rodzina mogłaby stanowić wzór dla innych, w czasach gdy tak powszechnie rozpadają się małżeństwa i rodziny.
- Myślę, że mamy już wszystkie potrzebne informacje - odparł policjant zatrzaskując swój dziennik. Wsadził długopis do przedniej kieszonki swojego munduru i podszedł do państwa Brightly. - Proszę nie panikować, znajdziemy pańską córkę.
Promienny uśmiech funkcjonariusza wywołał słaby uśmiech na twarzy rodziców Amandy. Policjanci wyszli odprowadzeni przez służbę, a kelner przyszedł z babeczkami i postawił je na stole. Moi rodzice zaczeli pocieszać swoich sąsiadów. A ja? Czułam się nieobecna, patrzyłam przez okno na odjeżdżający radiowóz.
Nie płakałam.
Już dość łez wylałam przez Amandę. Wiedziałam, że nic nie wiedząc o karteczce, zadanie policjantów będzie utrudnione, dlatego od tamtego dnia, rozpoczełam własne śledztwo.

W szkole starałam się zachowywać jakby nic się nie stało. Jednak wiedziałam, że to nie jest prawda. Amanda była częścią naszej szkolnej społeczności, a w zasadzie w pewnym stopniu jej liderką. Czynnie działała na rzecz samorządu szkolnego, zawsze podkreślając jego rolę w poprawie życia uczniów, czy jakoś tam podobnie. Często pilnie ją obserwowałam z tylnych siedzeń szkolnej auli. Zabierała głos w ważnych dla szkole sprawach. Podziwiałam jej pewność siebie i sposob w jaki mówiła. Potrafiła przekonywać do siebie ludzi. Równie dobrze mogłaby mówić o zaletach noszenia skarpet w kratkę, a ludzie przytakiwali by jej i masowo kupowali owe skarpety. Urodzona liderka. Aż dziwne, że nie udało jej się wygrać stanowiska przewodniczącej samorządu. Wiem, zadziwająca sytuacja, ale w naszej szkole był jeszcze ktoś, kto potrafił równie jak Amanda zaskakiwać siłą perswazji. Scott Hemprey. Moim zdaniem, niedorozwinięty głąb, mający głupie szczęście w wielu kwestiach swojego nudnego życia.
Kojarzycie maniaka władzy, syndrom Balladyny? Aha, to właśnie Scott. Czułam, że od zawsze rywalizował z Amandą, niestety czystymi metodami. Próbowałam go nakryć na nielegalnej działalności, wsadzaniu większej ilości kartek ze swoim imieniem do urny wyborczej, rozpowiadaniu plotek o rywalce, ale nic z tego. Nie robił nic podejrzanego, co wzbudzało moją nienawiść do niego. Amanda krytykowała moje poczynania, tłumacząc, że Scott po prostu ma lepsze pomysły. Była również całkowicie przeciwna, ku mojemu zdziweniu, nazywaniu go rywalem. Nie wierzyłam w ani jedno jego słowo, ten chłopak po prostu musiał mieć coś za plecami.
Jednak był jedyną osobą, która spędzała z Amandą podobną ilość czasu co ja. Prowadziłam śledztwo, więc nie mogłam pominąć tak ważnej osoby. Ciężko westchnełam, zatrzaskując szkolną szafkę. Idąc przez korytarz czuło się napiętą atmosferę. To była kwestia czasu nim policja zjawi się w szkole i rozpocznie przesłuchanie. Musiałam ich wyprzedzić. Popędziłam do sali spotkań samorządu, gdzie Amanda spędzała większość wolnego czasu. Wślizgnełam się do pomieszczenia próbując nie zdradzić swojej obecności. Trwało właśnie spotkanie zarządu, na którym Scott prezentował nowe rozwiązania dla szkolnej stołówki. Nie wyglądał najgorzej, zaczesane do tyłu ciemne blond włosy, obcisła koszulka ukazywała jego wysportowaną sylwetkę. Nosił wytarte dżinsy i markowe buty Adidasa.
- W tym miejscu - pokazywał na mapie szkoły - możemy ustawić kosz na naturalne odpady. Dzięki temu nie trafią one do śmieciarki lecz stworzą naturalny kompost, który możemy użyć w szkolnym ogródku. Zmniejszy to nakłady finansowe na utrzymanie ogródka i będzie stanowiło praktyczną lekcję o kompoście.
Po sali rozległy się głośne brawa, popierające nowy pomysł. No dobra, musiałam przyznać, był odrobinę tak dobry jak Amanda.
Gdy sala opustoszała podeszłam do Scotta.
- Cześć Lily, dawno się nie widzieliśmy - krzywo spojrzałam na jego promienny uśmiech. Nie mógł być prawdziwy. Zmusiłam się do lekkiego wygięcia warg. Auć, to bolało.
- Hej. Słuchaj, muszę z tobą porozmawiać... - zaczełam.
- O moim nowym pomyśle? - przerwał mi.
- Nie! - krzyknełam lekko poirytowana. Wdech i wydech. Dasz sobie radę z tym pacanem. - O Amandzie.
- No tak, nie ma jej od tygodnia. - odparł. Gromkie brawa dla tego pana! Jeśli jest ktoś bardziej irytujący od Scotta, możecie mnie uszczypnąć.
- Słuchaj, prowadzę śledztwo w sprawie jej zaginięcia, to już nie są żarty. Czy od momentu jej zniknięcia kotaktowała się z tobą w jakikolwiek sposób?
- Nie.. to znaczy, tak. Ale w sumie to nie. - jąkał się niezdecydowany. W tej chwili chciałam go uderzyć, zabić, posiekać i pogrzebać głęboko w ziemi. Wydałam z siebie jęk poirytowania, kierując w jego stronę błagalny wzrok.
- Uważam, że nie powinnaś zajmować się jej zaginięciem. Odpuść, policja na pewno ma jakieś poszlaki. - tłumaczył Scott unikając mojego wzroku. Wyraźnie coś przede mną ukrywał. Zaczął pakować swoje materiały do teczki i wyłączać sprzęt do prezentacji.
- Jeśli cokolwiek o niej wiesz, musisz mi natychmiast powiedzieć. Tylko ja mogę ją odszukać - powiedziałam z determinacją w głosie. - Proszę, zaufaj mi choć trochę, zawsze chciałam dla niej jak najlepiej, wiesz o tym.
Scott przez chwilę się wahał, po czym wyciągnął telefon i dał mi go.
- Nigdy nie umiałem zatrzymać sekretu - przyznał zakłopotany - Zależy mi, aby jak najszybciej się odnalazła, mamy masę spraw do omówienia.
Wziełam telefon i przeczytałam wiadomość od Amandy. Otworzyłam usta z zaskoczenia i szybko zakryłam je rękoma.
Świat wokół zacząl dziwnie wirować, słyszałam tylko fragmenty słów wypowiadanych w panice przez Scotta. Dotknełam ręką czoła, a później nastała kompletna ciemność.

Obudziłam się... Nie. Brutalnie obudzono mnie ‚lekko potrząsając' za ramiona.
Zaczełam mrużyć oczy pod wpływem ostrego światła odbijającego się od białych ścian i białego sufitu. Spróbowałam unieść głowę, jednak przytłoczona ilością bieli i światła zrezygnowałam z tego pomysłu.
Moje próby zauważyła jakaś kobieta w białym fartuchu.
- Lily Watson? Jak się czujesz? - zapytała z troską w głosie prawdopodobnie pielęgniarka. - Jestem szkolną pielęgniarką. Zemdlałaś w sali spotkań samorządu uczniowskiego.
- Yygh - wydałam cichy jęk. Czułam jakby całe moje ciało było obolałe. Nie pamiętałam tylko co się stało, dlaczego tu jestem. Użyłam wszystkich swoich sił do przypomnienia sobie swoich ostatnich wydarzeń. Scott. Prezentacja. Coś o stołówce. Rozmowa. Telefon. Amanda.

AmandaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz