Rozdział 8

1 1 0
                                    

Nazajutrz w szkole zasypiałam prawie na każdej lekcji. Nic dziwnego, w nocy ciągle myślałam o wszystkich śladach zostawionych przez Amandę. Wiele śledztw zostaje zawieszonych z powodu braku jakichkolwiek poszlak. Tu było całkiem inaczej. Mieszkanie pani Puckett, Scott, Luke, kamery, rodzice, nawet ja. Jednak z każdą kolejną wskazówką, czułam, że Amanda wcale nie chce być znaleziona. Pożegnała się z tym życiem i rozpoczeła zupełnie nowe w innym miejscu. Ta myśl przygnębiła mnie bardzo. Nie byłam w stanie się skupić na żadnej lekcji, a na przerwach byłam nieobecna.
- Lily? Jesteś tutaj z nami? Co ci jest? - spytała Miranda wychodząc z łazienki. Była swego rodzaju koleżanką, która jest bardzo miła, ale spotykam się z nią tylko w szkole. Mimo to, doceniałam jej troskę, zapewnie wyglądałam okropnie.
- Ach nic takiego - machnełam ręką i blado się uśmiechnełam. No dobra, nawet ja sobie samej nie uwierzyłam.
- Nic takiego..? - spytała mnie podejrzliwie i podeszła bliżej. - Możesz mi powiedzieć.
- To tylko Amanda, martwię się po prostu o nią. - powiedziałam. Miranda czule pogłaskała mnie po ramieniu.
- Też się martwię, bardzo długo trwa jej zaginięcie. Wiadomo coś?
- Trwa śledztwo, wiem tylko narazie, że jest żywa i przebywa w okolicacg Oxnardu.
- Co?! Czemu nic nie powiedzialaś?! To świetna wiadomość, mam nawet przyjaciółkę w Oxnardzie. Czyli zaraz wróci do szkoły? - Mirandzie aż świeciły się oczy z radości. Smutno pokręciłam głową. Łzy napłyneły mi do oczu, więc szybko spuściłam wzrok.
- Ona... Ja... Policja nie chce od razu... Nie powinnam, przepraszam. - wydukałam i pobiegłam zapłakana w stronę schodów. Słyszałam z tyłu głos Mirandy, ale nie zarejestrowałam co mówiła. Nagle poczułam jak uderzam ciałem w twardy obiekt przede mną. Zachwiałam się, straciłam równowagę i poleciałam do tyłu. Z zaciśniętymi oczami czekałam na ogłuszający, bolesny upadek. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Poczułam silną rękę na moich plecach. Powoli otworzyłam oczy i rozluźniłam pięści. Kilka centymetrów przede mną znajdowała się twarz. Te piękne, zielone oczy i spiczasty nosek uświadomiły mi, że owym wybawcą był Luke Donovan. Oboje ciężko oddychaliśmy, badając zaistniałą sytuację. Nagle poczułam, że jego twarz znajduje się zdecydowanie za blisko mojej. Zmarszczyłam brwi i chciałam się podnieść jednak to on miał całą kontrolę nad moim położeniem. Zauważył moje ruchy i zaczął się prostować trzymając mnie cały czas za plecy. Gdy ustawiliśmy się w pozycji pionowej nadal byliśmy, jak dla mnie, zbyt blisko siebie co bardzo mnie speszyło. Luke niezrażony wpatrywał się w moje oczy, najwyraźniej całkiem pewny siebie. Jak zwykle. Mineło parenaście sekund i oboje odsuneliśmy się od siebie. Spuściłam wzrok na ziemię, paląc buraka.
- Co się dzieje, Lily? - odezwał się. Całe moje ciało zadrżało pod wpływem jego głosu. Chryste, co się dzieje.
- Co? Nic. Ja tylko.. Miranda, ja chciałam tylko.. - jąkałam się. Matko, co za idiotka, ułóż jakieś słowa! - Amanda, to po prostu Amanda.
Luke przytulił mnie do siebie i pogłaskał po plecach. Odwzajemniłam jego uścisk, z każdą sekundą uświadamiając sobie jak bardzo jest mi on potrzebny.
- Znajdziemy ją, jestem pewien. - powiedział. Słyszałam kilogramy nadziei w jego głosie. Bardzo mocno wierzył, w powrót do czasu przeszłego. Ja też tego chciałam, ale wiedziałam, że już w to nie wierzę. - Też już skończyłaś lekcje? Pójdźmy coś zjeść, padam z głodu.
Kiwnełam głową i razem zeszliśmy ze schodów. Gdy dotarliśmy do wyjścia budynku, dopadł nas Scott. Zdyszany klepnął nas po plecach i próbował złapać oddech.
- Słuchajcie, muszę z wami o czymś porozmawiać - powiedział, gdy jego głos już trochę się uspokoił. - Idziecie gdzieś?
- Idziemy coś zjeść, możesz się przyłączyć - powiedziałam szybko. Pierwszy raz poczułam pewną ulgę z obecności Scotta. Po ostatnich wydarzeniach nie chciałam zostawać sam na sam z niby chłopakiem Amandy. Scott kiwnął głową i w trójkę wyruszyliśmy na polowanie dobrego jedzonka.
Uzgodniliśmy, że zjemy w barze u Sama. Zamówiłam burgera z frytkami, a chłopacy wzieli tortille. Gdy czekaliśmy na jedzenie, dostałam wiadomość od mamy z zapytaniem gdzie jestem. Szybko odpisałam i odłożyłam telefon na bok.
- Więc, co jest tak ważnego co musisz z nami omówić? - zaczełam wbijając wzrok w Scotta.
- Myślę, że doskonale wiecie. - stwierdził. Popatrzyliśmy się z Lukiem na siebie po czym znowu na niego. - Chodzi o mnie. Wiem, że ostatnio miałem sporo obowiązków w samorządzie, które przeszły na mnie z Amandy. Jednak nie uważam tego za powód, aby usunąć mnie ze śledztwa, co najwyraźniej zrobiliście.
Scott siedział lekko naburmuszony. W tym czasie kelner postawił nasze zamówienia na stole.
- Stary, nadużyłeś zaufania nas wszystkich i to jedyny powód dla którego nie uczestniczyłeś w naszych poczynaniach. Prawdę mówiąc, nie wiem nawet czy teraz ci ufam. - powiedział Luke.
- Poważnie? Chodzi wam o ten telefon? - Scott spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Kiwnełam głową.
- Namieszałeś. - powiedziałam.
- Próbowałem cię chronić, Lily. Nie wykorzystałem telefonu dla własnych korzyści. Okej, złamałem obietnice daną Amandzie, ale wam nic nie przyrzekałem. Możecie mi ufać i... i chcę być obecny w następnych działaniach. - tłumaczył. Luke spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Wzruszyłam ramionami i wbiłam się w burgera. Niebo w gębie.
- Dobrze, umowa stoi. Ty nie działasz za naszymi plecami, a my włączamy cię w śledztwo. - odrzekł Luke. Scott uśmiechnął się szeroko i również wzgryzł się w swoje zamówienie. Później opowiedzieliśmy mu o wszystkim co go omineło. Zajeło to około godziny, a miałam sporo zadane, dlatego uzgodniliśmy jutrzejsze spotkanie i rozeszliśmy się do domów. Luke chciał mnie odprowadzić, ale odmówiłam.
Ledwo zdążyłam wejść do domu, mama przybiegła z kuchni i zaczeła krzyczeć.
- Gdzieś ty była? Wydzwaniałam do Ciebie z milion razy! Jest już późna godzina a ty szlajasz się po mieście!
- Przecież napisałam Ci, że byłam u Sama na obiedzie, a 17 to nie jest późna godzina. Coś się stało? - uznałam, że obrona na spokojnie przyniesie więcej pożytku. Po tych słowach mama wybuchła płaczem wracając do kuchni. Stałam w przedpokoju z kurtką w ręku i próbowałam skojarzyć fakty. Ktoś umarł? Przejrzałam w pamięci wszystkie starsze osoby w mojej rodzinie. To raczej nie to. Coś się stało tacie? Zaczełam się rozglądać szukając go. Weszłam do salonu, gdzie na kanapie siedział tata z kartką w ręku. Ulżyło mi. Ale w takim razie, co się stało? Zerknełam na telefon. 13 nieodebranych połączeń od mamy i jedno od nieznanego numeru. Zmarszczyłam brwi.
- Słonko? Och jesteś wreszcie. Matka zamartwia się na śmierć. - powiedział tata wstając z kanapy i podchodząc do mnie.
- Co się dzieje? Ktoś umarł? - spytałam. Tata nie odpowiedział i podał mi kartkę. Był to list. Przeczytałam go i obejrzałam obie strony.

Właśnie przeczytałam groźbę śmierci. Mojej śmierci.

AmandaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz