Część 5

803 56 6
                                    

- Jest bardzo silny, da sobie radę! 

- Ale jak długo? To dziesięć ton! Nie tylko towar, ale i ludzie. Nie da się wywalić towaru, nie wyrzucając najpierw ludzi.

- Zamknijcie się, on to wszystko słyszy! 

Peter słyszał kłótnię pozostałych członków drużyny. Trzymał dwa kontenery na swojej sieci oplecionej wokół stalowej liny, które na szczęście nie pękały. Jego sieć już dawno by się odlepiła, gdyby co chwilę nie wylewał nowej. Ale w taki sposób trzymało. 

- Jeszcze trochę, Pete! - Peter usłyszał głos Tony'ego. - Już prawie wszyscy wyszli. 

Ludzie. W środku byli ludzie. Musiał poczekać, aż wszystkich wydostaną. Jeśli puści... wszyscy spadną do wody. Peter czuł, że nie może oddychać. Jego skóra na ramionach już zaczynała pękać. Czuł nie tylko pieczenie, ale i rwanie. Mimo, że im więcej ludzi opuszczało kontener... On już przestał czuć ubywający ciężar. 

- Peter, już wszyscy... Możesz puścić. - usłyszał delikatny głos Steve'a. - Sam już po Ciebie leci. 

Puścił sieć, a puste kontenery spadły do rzeki. Zwiesił głowę, starając się oddychać. Poczuł, jak Sam obejmuje go ramionami. Teraz mógł się już rozluźnić. 


- Peter! - usłyszał zamglony głos pana Starka. 

- Połóżcie go. - rozkazał Bruce. - Ostrożnie. Uwaga na głowę. Thor, przynieś koce. Steve, zestaw opatrunkowy. Muszę opanować krwawienie. Peter... słyszysz mnie? 

Thor? A co on tu robił?

Poczuł czyjeś dłonie na swoich ramionach, a później jego głowa spoczęła na szczupłych kolanach. Ktoś zerwał mu maskę z twarzy. 

Otworzył oczy. Zobaczył rude loki Natashy i skupioną twarz doktora Bannera. Leżał na podłodze Quinnjeta. 

- Spróbuj się nie ruszać, dobrze? - poprosił, kiedy dłoń Natashy odgarnęła jego włosy z oczu. - Muszę zatamować krwawienie na Twoich przedramionach. Jak się czujesz? 

- Zimno... - wystękał bezgłośnie, ale wiedział, że zrozumieli, co chce powiedzieć. 

- To przez osłabienie i utratę krwi. Za chwilę dostaniesz koce. Nie zasypiaj. Jeszcze nie... 

Ale zasnął. 

Kiedy się obudził, leżał na noszach w odrzutowcu. Słyszał, że lecą. Czuł, że jest opatulony kocami. Leżał na boku. Czuł, że ma coś na twarzy. 

- Bruce... - zawołała Natasha. Peter dostrzegł jej czarno-czerwony pasek. - Obudził się. 

Usłyszał kroki. Chwilę później zobaczył Doktora Bannera, który się nad nim pochylił. 

- Peter, już dobrze. Jesteś bardzo słaby, ale jak tylko dolecimy do bazy, podamy Ci coś na wzmocnienie. - powiedział wyraźnie, ale nie za głośno. - Masz opatrzone ręce, bo pękła Ci skóra na przedramionach. Nie wytrzymała napięcia. Przestałeś oddychać na kilka minut, dlatego teraz podajemy Ci tlen. Spróbuj się nie nie denerwować, dobrze? 

- P-p-panie S-s-tar-r-rk... - wydyszał. 

- Jestem tu... - powiedział szybko, kładąc dłoń na jego ramieniu. - Już dobrze. Zabieramy Cię do domu. Jesteś z nami. 

Jesteś z nami...


Tony siedział na drewnianym, niewygodnym krześle, wsłuchując się w chrapliwy oddech Petera. Trochę się martwił, nie potrafił tego ukryć, ale wiedział, że musi zachować zimną krew. 

- Ma tak oddychać? - zapytał Bruce'a, kiedy ten wszedł do pokoju. - Co chwilę kaszle. 

- To akurat dobry znak. Płuca się rozprężają. - zapewnił go, zaglądając pod koc. - Dostał silne leki uspokajające. Jest na granicy snu i jawy. Słyszy i czuje wszystko, co się wokół niego dzieje. Kiedy usunę dren i opatrzę ranę, przestaniemy utrzymywać sedację. Nic mu nie będzie. Trochę cierpliwości. 

Tony wziął głęboki oddech, podrywając głowę na kolejny napad kaszlu Petera. Bruce spokojnie położył dłoń na jego czole, odgarniając mu włosy do tyłu. 

- Już dobrze... - powiedział cicho, kiedy Tony objął rękę Petera w swoje obie dłonie. - Osłucham Cię, dobrze? Poczujesz zimno na piersi. 

Założył na uszy stetoskop i przyłożył membranę do piersi chłopca. 

- I co? - zapytał Tony, patrząc na przyjaciela z niepokojem. 

- Już lepiej. Kiedy się obudzi, będziemy utrzymywać tlen. Kiedy jego oddech się poprawi, zmienię maskę na kaniulę. - powiedział. - Zrób sobie przerwę, ja z nim posiedzę. 

- Dobra, pójdę po kawę. - Tony wstał z krzesła, biorąc głęboki oddech. - Ale zaraz wrócę. 

- Prześpij się. - zawołał za nim. - Chyba nie chcesz, żeby się Ciebie przestraszył, kiedy otworzy oczy? Nie zostawię go samego. Później Natasha wpadnie mu poczytać. 

- Tak, ona... Czyta każdemu z nas. - powiedział cicho, zamykając za sobą drzwi. 


- Śpi od piętnastu godzin. Ocknął się na dziesięć minut i znowu zasnął. - powiedział cicho, patrząc na leżącego na boku Petera. Rany na jego rękach jeszcze się nie zagoiły, bo jest na to zbyt słaby, a dziura w jego boku po drenie też będzie potrzebowała trochę czasu. 

- Nie ma powodu do obaw. - zapewnił go Bruce, zmieniając kroplówkę. - Zbiera siły. W przybliżeniu... za pięć dni stanie na nogi. 

Tony zamrugał, przypominając sobie o jednym szczególe. 

- Gdzie miś? - zapytał pośpiesznie. 

- Jaki miś? - Bruce zmarszczył brwi, odrywając spojrzenie od jednego z monitorów. 

- Od Happy'ego. - wyjaśnił. - Chyba jest w jego pokoju. Pójdę sprawdzić. Lubi mieć go przy sobie, kiedy choruje. 

Wybiegł z medycznej części budynku i przeszedł do kwater. 

- Gdzie tak pędzisz? - zawołał Clint, kiedy mijał go przy drzwiach łazienki. Zapomniał, ze ma przyjechać właśnie dzisiejszego wieczora.

- Po misia! - krzyknął. 

- Chciał misia? - zmarszczył brwi, obserwując, jak Tony wpada do pokoju Petera na kilka sekund, a potem wybiega z ogromnym pluszakiem w ręku. 

- Nie, ale będzie chciał. - pokręcił głową, wracając do miło urządzanej sali szpitalnej. 

Bruce ledwo zdołał się ruszyć. Tony słyszał cichą balladę rockową z radia stojącego na jednej z bocznych szafek. Przeszedł przez pokój, stawiając misia w nogach łóżka i zajmując miejsce na swoim krześle. Zdecydowanie musi kupić lepsze krzesła... 

- Dalej śpi. - oznajmił. - Wydalił więcej płynów. Wraca do normy. 

- To dobrze. - wymamrotał. 


Kiedy Peter obudził się z długiego snu wciąż był sztywny i obolały, ale nie za bardzo się z tym przejmował. Był już kiedyś w gorszym stanie. 

- Głodny? - usłyszał głos po swojej lewej stronie. 

Obrócił głowę i zobaczył Tony'ego, który siedział na jednym z krzeseł. 

- Pan Stark... - zaczął trochę zachrypniętym głosem. Odchrząknął. - Był pan tu przez cały czas. 

- Obiecałem, że Cię nie zostawię. - oznajmił, kładąc dłoń na jego ramieniu. - I nie zostawiłem. 

Peter kaszlnął. Oddychanie po zapadniętym płucu wciąż było trochę utrudnione, ale wiedział, że to minie. 

- Wszyscy są cali? - zapytał, mrugając. 

Tony uśmiechnął się do niego i odgarnął mu włosy z twarzy. 

- Po tym, jak spędziłeś nieprzytomny całą dobę tylko to Cię obchodzi? - zapytał, machinalnie, głaszcząc go po głowie. - Tak, wszyscy są cali. Dzięki Tobie.

Między nami Mścicielami | MCUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz