To był szósty dzień podróży, a całość miała zająć kolejne dwa tygodnie. Wszystko szło zgodnie z planem - majowa pogada dopisywała, a w międzyczasie nie napotkali żadnych komplikacji. Drogi tylko miejscami były wyboiste, lasy zapewniały podróżującym dużo cienia i dzikich jeżyn, zbieranych po drodze w czasie postojów, mijane strumyki pozwalały odświeżyć się i napoić. Palankin, którym wieziony był książę, zazwyczaj obsługiwany był przez dwóch lub czterech tragarzy. Tym razem, na wyprawę w tak dalekie strony, zaprzęgnięte zostały dwa brązowe konie. Pojazd przypominał teraz bardziej karocę niż miejski transport, ale spełniał swoje zadanie w skróceniu czasu podróży do minimum.
Chińskie miasto Jinan - oddalone o ponad tysiąc pięćset kilometrów od stolicy Joseon - miało ugościć koreańskich podróżnych na początku czerwca. Komnata dla księcia od dawna czekała w gotowości, najlepsze okazy z miesięcznych zbiorów miały zostać wybrane i zaserwowane młodemu członkowi rodziny cesarskiej podczas kolacji, a teatr akrobatów, tancerzy i aktorów w pocie czoła przygotowywał się na to spotkanie i zaprezentowanie najlepszej, chińskiej rozrywki.
Książę drzemał lekko tego popołudnia, ukołysany jednostajnym ruchem dorożki. Z dłoni wyślizgiwała mu się książka, którą aktualnie czytał, a drugą pięścią przytrzymywał brodę, falującą wraz z podrygiwaniem podczas jazdy. Dopiero gdy pojazd przestał się poruszać, a na zewnątrz rozległy się niewyraźne ponaglania i krzyki, młody mężczyzna ocknął się z drzemki.
Odchylił jedwabną, jasną firankę i wychylił głowę za okno. Z tej strony nie widział praktycznie nic, oprócz szamoczącego się z przodu woźnicy. Później owy mężczyzna zeskoczył z wozu i podszedł do koni, a wtedy już nic nie było widoczne.
Młodzieniec wychylił się do przodu i odsunął małą, drewnianą zasłonkę, oddzielającą jego część palankinu od części swoich służących. Przysunął się, by móc spojrzeć na któregoś z nich.
— Co się dzieje? — zapytał nieco podirytowany obecną sytuacją.
— Wydaje się, że konie utknęły i panikują, Wasza Wysokość — odpowiedział Shin Seongin, służący z najdłuższym stażem w pałacu. Wychował całą trójkę synów cesarza i w wielkim stopniu przyczynił się do ich edukacji. Był również tłumaczem, niezbędnym podczas tej ekspedycji.
— Sprawdź swoje przypuszczenia. Lim Bongho, chcę wysiąść, teraz. — Polecił drugiemu z siedzących przed nim słudze, a obaj przytaknęli z głośnym „tak, Wasza Wysokość".
Już po chwili przed drzwiczkami karocy został rozłożony kolorowy, wzorzysty dywanik, na którym książę mógł postawić swoje stopy, nie martwiąc się pobrudzeniem. Wysiąść pomógł mu Bongho, a już sekundę później nad głową szlachcica zawisł papierowy, jasny parasol chroniący go przed słońcem. Razem udali się na przód pojazdu, dostrzegając, że konie ugrzęzły po kostki w mokrym, gęstym błocie i spanikowane nie były w stanie ruszyć przed siebie, w tył czy w jakimkolwiek innym kierunku. Woźnica próbował uspokoić szarpiące się zwierzęta, ale nie przynosiło to na razie oczekiwanego rezultatu.
— Deszcz musiał tu spaść przynajmniej wczoraj. — Odezwał się Seongin, analizujący sytuację. Przed sobą trzymał rozłożoną mapę i śledził na niej ich trasę. — To może wydłużyć naszą podróż, a dopiero niedawno wjechaliśmy na teren państwa chińskiego. Jeśli szybko nie wyciągniemy koni, doda nam to kolejnych kilku godzin i możemy nie znaleźć noclegu przed zmierzchem.
Książę przyjrzał się swojemu służącemu. Patrzył na jego długi, cienki wąs sięgający brody i pajęczynki zmarszczek w okolicy oczu. Przez chwilę w głowie młodzieńca wydawał się on dużo starszy niż w rzeczywistości był i zastanawiał się, kiedy czas tak nagle przyspieszył.
CZYTASZ
spokojny poranek || vmin
FanfictionMłody książę wyrusza w daleką podróż do Chin. Po drodze, ze względu na problemy z powozem, cały jego zespół jest zmuszony do krótkiego postoju. W międzyczasie chłopak zwiedza okolicę, trafiając na niewielką osadę, w której obcy nastolatek porusza je...