6

674 47 12
                                    

Następnego dnia normalnie przyszłam do szkoły. Wszystko zdawało mi się takie dziwne, może to przez obecność Caleba w klasie, braku Davida, wrogich spojrzeń rzucanych przez moją byłą drużynę oraz praktyczny brak odzewu ze strony Josepha. Próbowałam jakoś zagadać, ale rozmowa w żaden sposób nam się nie kleiła. Na jednej z lekcji złączyłam nasze dłonie, jednak jedyne z czym się spotkałam z jego strony to krzywe spojrzenie. To był ostatni gest wykonany w tym dniu do niego. Podczas przerw zaczęłam go bacznie obserwować i zauważyłam, że nie zmienił jedynie fryzury czy tatuaży, był całkowicie inny niż zawsze. Jego podniosły ton, patrzenie na innych z góry czy jeszcze częściej poważna mina, wcale nie pojawiały się u niego na co dzień. Z niepokojem przyglądałam się temu jak bardzo się zmienił.

— Caleb — zaczepiłam chłopaka — wiesz dlaczego nie ma Davida?

— Mówił mi, że trochę mu się zachorowało. Chciał się doleczyć przed meczem, który za niedługo zagramy — wytłumaczył siadając na ławce przed klasą.

— No dobra. A mogę dziś nie przyjść na trening? Zaniosę mu zeszyty i w ogóle... — podrapałam się po karku, mając nadzieję, że chłopak przyjmie tą wymówkę, a ja będę mogła dziś przy okazji odpocząć.

— Ha! — zaśmiał się, robiąc przy tym swój wielki, charakterystyczny dla siebie uśmiech. — Teraz to już nie musisz chodzić na treningi.

— Jak to? — popatrzyłam na niego zdziwiona. Nie ukrywam, że takiej odpowiedzi ani trochę się nie spodziewałam, ale to chyba lepiej dla mnie, tak?

— Chyba masz zamiar jeszcze z tego korzystać — rzucił w moją stronę pomarańczowy bidon, dokładnie taki sam jak wczoraj. Kiedy przypomniałam sobie to jaki dało mi to efekt, nie mogłam zaprzeczyć.

— No pewnie — uśmiechnęłam się zwycięsko, trzymając bidon w dłoniach i nie spuszczając z niego wzroku.

— Więc nie mamy się czym przejmować — machnął lekceważąco ręką.

— Inni członkowie też tego używają?

— Nie. Jesteś jedyna, więc proszę, nie chwal się tym — powiedział spokojnie i popatrzył w bok. — Chowaj to. Bramkarz się patrzy — posłusznie wykonałam polecenie i zabrałam się za powtarzanie materiału na kartkówkę, nie patrząc nawet w stronę Josepha.

✴✴✴

— Yuzuki! — zatrzymał mnie nauczyciel po lekcjach. Odwróciłam się w jego stronę z pytającym wzrokiem. — Czy mogłabyś to odnieść do biblioteki szkolnej? Trochę mi się śpieszy i... Chyba, że masz trening.

— Nie, panie profesorze. Dziś idę do Davida dać mu zeszyty — zabrałam delikatnie z rąk matematyka książki, uśmiechając się przy tym do niego ciepło.

— Dziękuję ci bardzo! — uśmiechnął się serdecznie i zniknął za drzwiami sali, z której przed chwilą wyszłam.

Korytarze były już prawie puste. Większość uczniów skończyła już lekcje i ewentualnie można było przyjść na zajęcia dodatkowe. Zawalona stosikiem książek ruszyłam najszybszą drogą do biblioteki. Moje myśli zaczęły krążyć wokół piłki nożnej i tak same odnalazły Jude'a. Nie chciałam poruszać tego tematu, ale coś mi nie dawało spokoju. Odkąd wyszłam ze szpitala nie miałam z nim najmniejszego kontaktu. Nie wiem czy żyje, jak mu idzie, po prostu nic. Ugryzłam się w język karcąc się przy tym, że ostatnimi czasy jestem zbyt nostalgiczna. Skupiłam się na swojej drodze i minęłam ostatni zakręt. Gdy już widziałam mój cel, coś innego przykuło moją uwagę — dokładnie naprzeciwko mnie stał Joseph, który opierał się o ścianę, do której przycisnęła go fioletowowłosa piękność Candy. Oboje jak gdyby nigdy nic całowali się, nie zwracając uwagi na resztę świata. Nie dość, że wszystko się w mnie zagotowało to do tego poczułam się bezsilna. Zatrzymałam się w miejscu upuszczając książki z rąk. Ci jak na zawołanie popatrzyli się w moją stronę. Schyliłam się i zaczęłam zbierać lektury z ziemi.

Na zawsze razemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz