1.

1.2K 138 18
                                    

Od śmierci pana Falla minęło już pięć lat, a Azira natychmiast musiał dostosować się do nowej rzeczywistości. Nie miał wyboru- macocha i jej synowie skutecznie uniemożliwiali mu dojście do siebie po tych trudnych chwilach. Chociaż na początku starał się mieć z przybraną rodziną jak najlepszy kontakt to nic to niestety nie dało.

Stopniowo zaczęli wykorzystywać go na każdym kroku, a potem ubliżali mu i poniżali, wykorzystując jego dobroci i chęć pomocy. On jednak znosił to dzielnie- chociaż Anathema cały czas mówiła, że powinien zawalczyć o swoje lub po prostu wyprowadzić się (oferowała mu możliwość zamieszkania wraz z nią i jej przyszłym mężem, Newtem). Zawsze jednak grzecznie odmawiał. To był jego rodzinny dom. Jego obowiązkiem wobec przodków było, aby zostać i opiekować się tym miejscem. Nieważne jak bardzo było to trudne.

Szybko dorobił się również przezwiska. Nie, nie było ono miłe, lecz chwytliwe i złośliwe. Tylko jego bracia mogli je wymyślić. Było to pewnego zwyczajnego popołudnia- Azira podawał do stołu, gdy Uriel zagadał do niego.
-Co ty masz na sobie!?
Rzeczywiście, chłopiec musiał zmienić ubranie. Jego stara odzież była w strasznym stanie, macocha nie była skora do tego, aby pozwolić mu kupić coś nowego.

Wybrał więc coś pasującego z szafy na strychu, w wyniku czego chodził w białej, lnianej koszuli, jasnych spodniach i kamizelce, którą sam załatał. Pamiętał, że te ubrania należały do ich starego parobka. Nie był to strój godny szlachcica, ale należał do dość wygodnych.
-To było modne za czasów mojego dziadka-zaśmiał się Sandalfon.
-A może nasz modniś chce wyznaczać nowe trendy! Ciuszki godne chlewu i świnki!- chrumkał wesoło Uriel. Jasnowłosy zacisnął tylko pięści.
-Och, ja wiem jak możemy go nazywać! Azirapciuszek! Nasze wiejskie guru modowe!
Bracia wybuchnęli śmiechem. Gabriela próbowała udawać mało zainteresowaną, ale na jej twarzy było widać uśmiech pogardy.
-Chłopcy, wróćcie do jedzenia , bo wam wystygnie.-ledwo obdarzyła pasierba wzrokiem- Możesz już iść, jestem pewna, że jeszcze dużo pracy przed tobą... Azirapciuszku.

Chłopiec zacisnął usta w wąską kreskę i poszedł do kuchni. Tam, pośród swoich mysich przyjaciół i tony naczyń w zlewie mógł pozwolić sobie na płacz.

***

Azira był szczęśliwy, ponieważ Gabriela nie mogła zabrać mu wszystkiego- nadal miał swoich małych pomocników. Uwielbiał z nimi rozmawiać: chociaż wiedział, że nie są w stanie mu odpowiedzieć, to czasem wydawało mu się, że próbują to zrobić. Pepper, Brian, Adam i Wensleydale pomagali mu w sprzątaniu i gotowaniu, a w zamian ten dawał im resztki sera i chleba oraz chronił przed Michaelem, który pomiędzy jedzeniem, a spaniem próbował swoich sił w łowach. Nie było to trudne, ponieważ kocur nie był zbyt inteligentny i zbyt leniwy, żeby cokolwiek zrobić. Jak jego właściciele.

Chociaż Macocha próbowała przyuczać Uriela i Sandalfona w wielu dziedzinach- gry na fortepianie(Azira umiał zagrać kilka piosenek, jednak po śmierci Matki, która kochała ten instrument nie mógł się zmusić, aby znowu zagrać), śpiewu, rysunku i szermierki, jednak to wszystko kończyło się z podobnym, tragicznym, skutkiem. Podczas lekcji śpiewu popękały kieliszki z zastawy jego Matki, których Gabriela jeszcze nie zdążyła sprzedać lub wyśmiać. Macocha wymogła na blondynie lekcji szermierki dla swoich dzieci. Każda próba nauki skończyła się jednak podobnie- kłótnią pomiędzy Sandalfonem i Urielem o przeróżne rzeczy, nie zawsze dotyczące lekcji. Azira był cierpliwym nauczycielem, a jego bracia strasznymi uczniami. Oczywiście Gabriela twierdziła, że to wina braku kompetencji chłopaka, a ten, z grzeczności, tylko jej przytakiwał.

***

Każda rocznica śmierci matki i ojca była dla niego trudna. Szedł wtedy na grób rodziców, niosąc ulubione kwiaty matki-słoneczniki. Zazwyczaj wymykał się w nocy lub szedł tam, gdy wracał z miasta, ponieważ macocha nawet nie chciała słyszeć o tych wizytach. Zazwyczaj specjalnie wymyślała mu długotrwałe i ciężkie zadania, aby tylko nie mógł pójść na miejsce pochówku rodziny. I tak było tego letniego dnia, w dzień rocznicy śmierci matki.

Azira specjalnie skończył wszystkie swoje zadania wcześniej, przygotował obiad i w razie, gdyby jego wizyta trwała dłużej, również koalicję. Ubrał swoje wyjściowe ubranie- marynarkę, muszę i kamizelkę, które należały do jego ojca. Podszedł do komody i z małego pudełka po kapeluszu wyciągnął książkę- "Romeo i Julia", którą udało mu się uratować przed Gabrielą.

-A co my tutaj mamy? - włosy zjeżyły się mu na głowie. Delikatnie odwrócił się. Na schodach stała macocha i uśmiechnęła się triumfalnie.
-Ja...yyy, too- wiedział, że kobieta patrzy się wprost na jego rękę. Nie było sensu tego ukrywać.
-Zadałam Ci pytanie. Co tam trzymasz?-powoli zaczęła się kierować w jego stronę.
-To książka. Jaa..dostałem ją..-odruchowo zacisnął palce na okładce.
-Wiem skąd ją masz głupi chłopcze- powiedziała, a w jej głosie było słychać zdenerwowanie. -Czy nie miałeś oddać mi WSZYSTKICH twoich okazów z biblioteki?-wyrwała mu książkę z ręki. Chociaż próbował się szarpać to kobieta była silniejsza.

-BŁAGAM,TO MOJE!- krzyknął Azira- TO PREZENT OD OJCA!

-TWÓJ OJCIEC- wrzasnęła Gabriela, a na jej czole wyskoczyła wielka żyła -NIE ŻYJE, A TERAZ WSZYSTKO JEST MOJE. JESTEM TERAZ TWOJĄ MATKĄ I TO JA BĘDĘ DECYDOWAĆ CO DO CIEBIE NALEŻY AZIRAPCIUSZKU!- wzięła głęboki wdech. Przecież damie nie przystoi się złościć. Popatrzyła na książkę i uśmiechnęła się chytrze. Chłopiec znał dobrze ten uśmiech- to nie wróżyło nic dobrego.

-Myślę, że jednak ta pozycja nie będzie już dużo warta.- Odwróciła się i rzuciła książkę w ogień.

-NIEE!- Azira skoczył, aby wyciągnąć prezent z palącego się kominka. Gabriela próbowała zablokować mu drogę łaską, ale niewiele to dało. Zrozpaczony, próbował wyciągnąć swój największy skarb, ale tylko popatrzył sobie palce. Szybko cofnął bolącą dłoń. Widział jak płomienie liżą stronice jego ukochanej książki. Jedyna pamiątka po jego ojcu właśnie została mu odebrana. Po policzkach zaczęły spływać mu łzy. Nienawidził płakać, ale jego chwilę słabości zdarzały się niestety coraz częściej. Obrócił się na pięcie i wybiegł do stajni. W głowie, jadąc na koniu w głąb lasu, nadal słyszał szyderczy śmiech macochy.



***

Yeah, rozdział pierwszy już jest gotowy. Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze i wyświetlenia. To naprawdę miłe i motywujące! Miłego dnia/nocki ✨

Azirapciuszek《Aziraphale/Crowley》Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz