Ostatnie okrzyki bojowe przedzierały się przez szum deszczu i jęki konających na polu bitwy. Kolorowe błyski migały w ciemności, rażąc swoją intensywnością. Ciężko było cokolwiek ujrzeć, nie będąc oślepionym ich jasnością. Krew mieszała się z brudną deszczówką, spływając w dół gruzów wyburzonej wieży zamku. Musiał uważać, by nie potknąć się o śliską cegłę i tym samym rozbić sobie głowy na jej kancie. Makabryczny widok dopełniały bezwładne ciała, pokonanych w walce czarodziejów. Tych jasnych, oraz tych mrocznych. Nie było czasu by ubolewać nad stratą. Bitwa zmierzała do kulminacyjnego punktu. Zwycięstwo jasnej strony było pewne. W końcu mieli Pottera.
Nagle wszystko zniknęło.
Obejrzał się wokoło, ale wszędzie była tylko bezkresna pustka i ciemność. Był sam, ale czuł na sobie tysiące spojrzeń. Dokładnie tak, jakby sięgały wgłąb jego duszy, krok po kroku odkrywając jego najskrytsze myśli.
- Przez ciebie Hannah nie żyje. - rozległ się cichy szept jakiejś nieznajomej dziewczynki. Nie widział jej tu, ale był pewien, że na jej twarzy malował się ból.
- Wszystko zniszczyłeś. - usłyszał. Rozpoznał głos Remusa i mógł niemal poczuć, jak serce łamie mu się na miliony kawałeczków.
- Spieprzyłeś. Mama nie chce cię więcej widzieć, wybacz, stary. - powiedział niewidzialny Ron. Gdyby tu był, posłałby mu pocieszający uśmiech.
Tysiące oczu. Ofiar, ich rodzin, jego przyjaciół oraz wrogów. Wszystkie przenikały go swoim smutkiem, cierpieniem i uczuciem zawodu. O tak, zawiódł ich. Gdyby mógł tylko cofnąć czas...
- Zabiłeś go! - krzyknął ktoś, głosem łudząco podobnym do jego własnego. Odwrócił się i spojrzał w oczy swojemu lustrzanemu odbiciu. W odróżnieniu do tych prawdziwych, były zaczerwienione i opuchnięte. Dotychczas rażące zielenią tęczówki były przygaszone, wyblakłe. Tak, jakby nie miały w sobie tchnienia życia.
- Nie zabiłem nikogo. - Wreszcie zdobył się na wydobycie z siebie głosu. Odpowiedział zgodnie z prawdą. Bezpośrednio nie uczestniczył w żadnych walkach. Był zajęty szukaniem horkruksów, więc z jego ręki nie zginęła żadna istota.
- Zabiłeś Toma! - warknął sobowtór, pozwalając łzom popłynąć po zapadniętych policzkach. - Teraz pora na ciebie. Zdechniesz, tak samo, jak uczyniłeś to jemu.
- Morderca.
Nim Harry zdążył wycofać się, zaprzeczyć, lub zrobić cokolwiek innego na swoją obronę, spojrzenia zbudziły się ponownie. Tym razem były jednogłośne.
- Morderca.
Szept tysięcy zranionych dusz dudnił mu w uszach, wbijając swoje szpony w najgłębsze punkty jego zmaltretowanego umysłu. Maleńkie igiełki raniły go od środka, powodując palący ból, jak gdyby chciały zakorzenić w jego głowie przekonanie, że jest mordercą.
Był nim. Faktycznie nim był.
Nie ważne jak zły był człowiek, którego zabił. Nie ważne ile niewinnej krwi miał na rękach. Nie zasłużył na śmierć. Odebrał mu najcenniejszy dar, którego nie sposób zwrócić. Ukradł mu ostatni oddech, szansę na zmianę. Kierując się pozornym dobrem, uczynił dokładnie to samo, co niegdyś starał się zwalczać. Stał się tym, kogo z całego serca nienawidził.
- Morderca.
Ręce wyciągały się ku niemu, chcąc pochwycić go i rozszarpać. Ukarać za grzechy. Poczuł, że nie może oddychać. Tonie.
- Stary, obudź się. - usłyszał jak przez mgłę.
Natychmiast zerwał się do pozycji siedzącej, wracając do pełni zmysłów. Och, tak. Miał koszmar. Cholernie realistyczny, bo do tej pory niewidzialna dłoń zdawała się zaciskać na jego szyi. Włosy zlepione miał od potu, a z wysuszonego od krzyków gardła nie mógł wydobyć się najcichszy dźwięk. Jego serce waliło jak oszalałe, chcąc prześcignąć nierówne, płytkie i krótkie oddechy.
CZYTASZ
The Last Chance - Tomarry
FanfictionŚwiat Harry'ego po wojnie był całkiem spokojny. Dosyć przedwcześnie otrzymał posadę nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, bo już w wieku osiemnastu lat, gdy jego rówieśnicy w tym czasie kontynuowali przerwaną edukację. Wszystko układało się całkiem...