Lucky 13 ♥ Od razu chciałabym naprawdę mocno podziękować wszystkim czytelnikom. Publikując pierwszy rozdział nie spodziewałam się, że to opowiadanie spodoba się wam tak bardzo. Naprawdę, nie sądziłam, że doczekam takiego dnia, w którym moja praca zostanie tak doceniona. Rzadko kiedy piszę coś od siebie w rozdziałach, ale z racji, że ten jest ostatni, musiałam coś dodać. Mam nadzieję, że nie będziecie mieli mi za złe tego, że nie zrobiłam z tego opowiadania tasiemca o 100 rozdziałach. Straciło by swój urok. Mimo wszystko liczę, że spodoba wam się zakończenie :)
Zapraszam do czytania!
Trzydziesty pierwszy grudnia był naprawdę paskudnym dniem. Już od samego dnia, Tom był w parszywym humorze, pamiętając jak bardzo nienawidzi swoich urodzin. Co więcej - nadchodził również sylwester, czyli święto, które uważał za kompletną głupotę.
W końcu co roku wałkuje się to samo. Zmiana cyferki w kalendarzu oblewana ogromną ilością alkoholu i serią wypadków przy bezmyślnych zabawach.
Do tego dochodziły jeszcze puste życzenia urodzinowe, zwieńczone fałszywymi uśmiechami i naprawdę chciało się tylko zaszyć w swoim pokoju i obudzić dopiero następnego ranka. Oczywiście tylko po to, by móc obserwować zniszczonych po całonocnej zabawie rówieśników i cicho cieszyć się z ich niedoli.
Młody Czarny Pan, nie mógł sobie jednak pozwolić na tego typu przerwę. Coroczna impreza w dormitorium, była idealną okazją na zacieśnienie więzi z domownikami i przekonanie ich do przejścia na swoją stronę. Oczywiście, odbywała się w niewielkim gronie, ale nawet ta garstka Ślizgonów, była czasami bardzo cenna.
Tym razem nie miał ochoty nawet na to. Czuł jakby pozyskiwanie zwolenników nie miało większego sensu, podczas gdy osoba, której uwagi najbardziej łaknął, nie chciała z nim rozmawiać.
Standardowo, poszedł na śniadanie, starając się jak najmniej wdawać w konwersacje z innymi uczniami. Całe szczęście, w tych czasach mało kto znał datę jego urodzin i nie musiał się wysilać na zbędną życzliwość.
Zaklął w myślach, gdy siedząc przy stole, uświadomił sobie, że zamiast standardowych kanapek, od kilku dni jadł ulubione tosty Harry'ego. Smakowały paskudnie - bo jak można łączyć dżem z żółtym serem? Mimo to, przyłapywał się na tym, że przygotowywał je z myślą o brunecie, którego tak brakowało u jego boku.
Koniec roku był momentem na rozliczenie minionych miesięcy i przeanalizowanie zmian w swoim życiu. Mimo płytkości tego zwyczaju, Tom przyłapał się na myśleniu w ten sposób.
Dokładnie cztery miesiące temu, wraz z końcem sierpnia, poznał Harry'ego. Niecały miesiąc później potrafił normalnie z nim rozmawiać, a nawet otworzyć się, bez obawy, że jego słowa zostaną użyte przeciwko niemu. Potem zaczęli swoje rutynowe spotkania. Codziennie umilali sobie wieczory swoim towarzystwem. Tak długo, że Tom nie potrafił dłużej bez nich żyć.
Przez równe cztery miesiące, Harry Potter usiłował się do niego zbliżyć. Tylko po to, by na koniec go zostawić.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że Riddle nie miał mu tego za złe. Nie znienawidził go. Wręcz przeciwnie. Ogromnie tęsknił za jego obecnością i całą winą obarczał samego siebie. To powodowało, że zamiast ruszyć do przodu i kontynuować spełnianie swoich ambicji, on pozostawał pogrążony w rozważaniach, dlaczego Harry nie chce go znać. Nie sądził, czy mógłby w ogóle iść dalej. Jego świat zatrzymał się, nie mając już dłużej sensu starania się o cokolwiek.
W ciągu czterech miesięcy Tom Riddle poznał czym są prawdziwe uczucia i zdążył tego pożałować.
Zostawił w połowie niezjedzone śniadanie i ze smętną miną pomaszerował z powrotem do swojego pokoju, ignorując ciekawskie spojrzenia innych uczniów. Czy to było aż tak dziwne, że ktoś mógł nie mieć humoru na świętowanie nadchodzącego nowego roku? Po co miałby to robić, jeżeli kolejne 365 dni zapowiadały się uciążliwie samotne?
CZYTASZ
The Last Chance - Tomarry
FanfictionŚwiat Harry'ego po wojnie był całkiem spokojny. Dosyć przedwcześnie otrzymał posadę nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, bo już w wieku osiemnastu lat, gdy jego rówieśnicy w tym czasie kontynuowali przerwaną edukację. Wszystko układało się całkiem...