5

5.1K 371 114
                                    



Nigdy nie sądził, że bycie nauczycielem jest takie męczące. Po zaledwie tygodniu pracy, był tak wykończony, że nawet nie miał siły by iść na kolacje. Skończywszy pracę, lądował w swoim własnym łóżku i zapadał w sen.

Nie mógł jednak powiedzieć, że mu się nie podobało. Uczenie dzieciaków było bardzo inspirujące i napawało go dumą. Zarówno z nich, jak i z własnych umiejętności. Słuchali go z pełnym zafascynowaniem. Dawno nikt nie widział czarodzieja, który z taką pasją opowiadałby o sztuce magii. Ostatnim razem, taki przypadek zdarzył się pięćdziesiąt lat temu i ci, którzy go znali, twierdzili, że Harry był do niego bardzo podobny. Owy ewenement również tak myślał.

Po kolejnym wyczerpującym dniu, Wybraniec wracał właśnie do swoich komnat, gdy otoczyły go dobrze znane sylwetki przyjaciół. Hermiona rzuciła w niego oskarżycielskim spojrzeniem, a Ron przybrał na twarz swój przyjacielski uśmiech, ciesząc się, że w końcu widzą się na neutralnym gruncie.

- Minął tydzień, a ty ani razu się do nas nie odezwałeś poza lekcjami, Harry Potterze. - powiedziała nadąsana dziewczyna, zakładając ręce na piersi i unosząc surowo głowę, by zrównać się wzrokiem z wyższym chłopcem.

- Wybaczcie mi. Miałem zamiar zabrać was gdzieś w weekend, ale miałem wypracowania do poprawienia. - wytłumaczył się.

Ron objął przyjaciela ramieniem i zaczął kierować do jego gabinetu.

- Więc teraz jest idealna okazja, żebyś pokazał nam jak się urządziłeś. - oznajmił wesoło, nie znosząc sprzeciwu. - Och, ale tu jest niemiło.

Lochy nie były przyjazne Gryfonom. Zimne i ciemne korytarze, przeplatane srebrno zielonymi ornamentami wpisywały się w estetykę domu Slytherina. O ile Harry zdążył już przywyknąć do specyficznej ich aury, tak jego przyjaciele nie potrafili przejść tędy bez skrzywienia się z obrzydzeniem.

Młody profesor przepuścił swoich gości w drzwiach, wcześniej ujawniając im hasło do komnat. Nie było potrzeby trzymać go w tajemnicy, bo wiedział, że i tak będą tu często przychodzić.

- Rany, masz straszne poczucie estetyki. - mruknęła Hermiona, po czym wyciągnęła różdżkę i nie pytając o zgodę, zaczęła kombinować coś przy wystroju pokoi.

Podczas, gdy zaaferowana szatynka zniknęła w sypialni, Ron i Harry usiedli na kanapie. Było tyle pytań, które chcieli sobie nawzajem zadać, ale kryła się w nich niewypowiedziana uraza, teraz objawiająca się niezręczną ciszą.

- Czemu nie powiedziałeś, że wcisnęli cię do Slytherinu? - spytał Weasley, przełamując się w końcu.

- Nie było okazji.

Oczywiście skłamał, bo zanim na stałe wprowadził się do Hogwartu, wiele razy rozmawiał z rudzielcem o swojej nowej pracy. Zawsze jednak pomijał ten jeden fakt, nie wiedząc jak tamten zareaguje. Poza tym nie mógł przecież wyjaśnić, że jest w tym miejscu przez Toma Riddle'a, który jest niedoszłym Voldemortem i musi go pilnować, by nie powybijał reszty czarodziejskiego świata. Pieniądze też nie stanowiły wymówki, bo Potter miał ich tyle, że do końca życia mógłby nie pracować i spokojnie z nich żyć.

- Kto wpadł na ten pomysł? - dopytywał.

- McGonagall. Nie miała nikogo innego na to miejsce. To tak tymczasowo. - odparł. - Wiedziała o Tiarze, więc uznała, że wyzwolę swojego wewnętrznego Ślizgona.

Gdy Ron się zaśmiał, brunet odetchnął z ulgą. Nie był na niego zły. Był po prostu zdezorientowany i słaby żart Harry'ego wystarczył, by się rozluźnił.

- Harry, a... co się stało z twoim Patronusem? Nie przypominał w ogóle jelenia.

Wybraniec zamarł. Właściwie nie zastanawiał się nad tym. Jego myśli przysłaniała rozmowa z Tomem, którą przeprowadził chwilę po tamtym zdarzeniu. Faktycznie. Jego Patronus, zanim zakończył zaklęcie, chciał przybrać nową formę. Dobrze wiedział, co to była za postać, ale nie chciał dopuścić do siebie tej myśli. To był wąż.

The Last Chance - TomarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz