Hallo. Ktoś zainteresowany? Ktoś w szoku? Ktoś jeszcze pamięta Ann?
Wiem, że mówiłam NIE na kolejną część, ale tak jakoś samo wyszło. Zawiedzeni nie jesteście... znaczy chyba... Aa! Przekonacie się sami!
**Cztery lata później**
Szczęśliwy Port, 5 sierpnia, godzina 13:23.
Umówiłam się z Megan i Artemis w kawiarni. Nie rozmawiałyśmy ze sobą od miesiąca. Głównie z mojego powodu. Musiałam sobie... coś... poukładać, przemyśleć, nie chcę o tym rozmawiać, jednak znając swoje szczęście jak i dziewczyny, z którymi szłam właśnie na spotkanie, pewnie będę musiała. Ja to zawsze mam szczęście.
W pewnym momencie do moich uszu dobiegł dźwięk muzyki. Od razu ją rozpoznałam, w końcu ustawiłam ją sobie jako dzwonek do telefonu.
Zatrzymałam się i włożyłam rękę do torebki, a raczej worka bez dna. Ugryzłam się w język, aby nie przekląć na głos, gdy nie mogłam znaleźć tego głupiego urządzenia. Jednak w końcu go znalazłam! *Alleluja.* Wyciągnęłam go i wtedy zobaczyłam kto do mnie dzwonił.
Przed moimi oczami pojawiło się zdjęcie, dobrze mi znanego rudowłosego chłopaka. Ale to nie był mój kuzyn, tylko Roy. I właśnie dlatego nie wiedziałam czy mam odebrać czy też nie.
Byłam zmęczona, poobijana, ostatnimi siłami stałam na własnych nogach. Trening jeszcze nigdy nie był tak bardzo intensywny. Barry dał mi jak i Bart'owi w kość jak jeszcze nigdy dotąd. Nie dziwiłam mu się, w końcu parę tygodni temu prawie Wally zginął, teraz jest przewrażliwiony na punkcie mojego i Barta bezpieczeństwa. Do tego dochodzi jeszcze fakt, że ciocia za parę miesięcy rodzi, przez to wszystko wujek był jak chodząca bomba na skraju wybuchu. I choć bardzo bym chciała, aby się już uspokoił, to wiem, że tego nie zrobi. Bo to Barry.
Ale wracając! Weszłam po schodach na piętro i wtedy usłyszałam jakieś głosy. Pomyślałam, że to u sąsiadów, więc zignorowałam to. Oni zawsze się kłócą o byle co i to tak głośno, aby cały blok to słyszał. Jednak zdziwiłam się, gdy po otworzeniu drzwi do mojego i Roya mieszkania, głosy się nasiliły, a w jednym z nich rozpoznałam głos mojego chłopaka. Drugiego nie rozpoznałam, ale należał do kobiety. Definitywnie to była kobieta, a do jej głosu nie mogłam dobrać z pamięci twarzy. Co ona tam robiła?
Moja podświadomość podpowiedziała mi, że to kochanka łucznika. Ale to nie mogła być prawda. Roy by mi tego nigdy nie zrobił, nie był na tyle głupi, aby mnie zdradzić. Przecież gdyby to zrobił to wujek Barry, Wally, Conner, Kaldur, a nawet Dick i Cisco, zabiliby go, że już nie wspomnę o dziewczynach. Nie chciałabym być wtedy w skórze Red Arrowa.
*Może zaprosił tylko swoją koleżankę z pracy? I nic mi o tym nie powiedział... To w jego stylu. Ale dlaczego wtedy, gdy mnie nie ma? Eh! Ann! Przestań! Zachowujesz się jak jakaś zazdrosna nastolatka.* Z zamyśleń wyrwał mnie krzyk Roya. Był zdenerwowany jak nigdy dotąd. Już nie pamiętałam kiedy był tak na coś lub na kogoś wkurzony. Zwykle był spokojny... dobra przyznaję, że akurat z tym troszeczkę przesadziłam, ale już od bardzo dawna nie wybuchł tak jak przed chwilą. Coś musiało go nieźle wkurzyć.
W końcu postanowiłam wejść. Poszłam do salonu, skąd dochodziła cała ta awantura i wtedy zobaczyłam mojego chłopaka kłócącego się z jakąś czarnowłosą kobietą, która na rękach miała dziecko. Zmarszczyłam brwi. Nawet nie mogłam pomyśleć o tym, że ja to źle widzę, bo kłótnia tej dwójki była tak głośna, że nie słyszałam własnych myśli. Postanowiłam ją natychmiast przerwać.
CZYTASZ
Nad życiem nie nadążysz
FanfictionPamiętacie może pewną rudowłosą dziewczynę? Sprinterkę, która zniknęła na cały rok, dla świata była martwa, a później się pojawiła? Nie? Ann West aka Star, teraz mówi wam to coś? Na pewno! Spytacie teraz: "Co u niej?" No cóż... bywało lepiej, znaczn...