*Ann*
Gotham City, 14 sierpień, godzina 17:32.
Mogąc biegać tak szybko jak Flash, to ma swoje zalety, ale i ciemne wady. Uciążliwość tych drugich najbardziej widać kiedy się czegoś oczekiwało. Podczas różnych misji udawało mi się to uczucie zdusić w sobie, jednak kiedy w grę chodziło odczuwanie tego uczucia w codziennym życiu, Liga mi świadkiem że było to niedoniesienia. Czas płynął niemiłosiernie wolno, tak że chciałam znaleźć jego źródło i zmusić do szybszego biegu. Tkwicie w bańce, w której tylko ty poruszasz się normalnie, a wszystko inne jeden ruch wykonuje przez tysiące sekund - zawsze kiedy to uczucie napadało mnie w codzienności przypominałam sobie, że moja moc to nie tylko możliwość ratowania miast, ludzi czy czasami aż całego świata od zagłady - to było też przekleństwo. Kara za to, że miałam w sobie za dużo energii. Za dużo obowiązków, a za mało czasu. Teraz kiedy miałam go pod dostatkiem, marzyłam aby powróciły dawne dni, gdy byłam normalna.
Dla mnie stara normalność zakończyła się lata temu. Odkąd ja i Wally wylądowaliśmy w szpitalu po pamiętnej próbie odtworzenia wypadku wujka, stworzyliśmy dla siebie nową normalność. Głupota mnie do tego zaprowadziła. Wcześniejszej tego nie pojmowałam, ale teraz tak - teraz aż nad to.
Czy żałowałam? Nie. Nawet kiedy obudziłam się w szpitalu i pierwsze co zobaczyłam to twarz mamy - wygiętą w gorzkiej mieszaninie smutku i ulgi, jej drżące usta wypowiadające moje imię z wdzięcznością, że się obudziłam, oraz zmęczone, czerwone od ciągłego płaczu oczy - nie żałowałam. Byłam dzieckiem ślepo zapatrzonym w to, aby zostać bohaterem tak jak wujek Barry. Zatem nie, nie żałowałam tego.
Szczerze żałowałam jednak czegoś innego. Że nie mogłam swojej mocy przekazać na moment komukolwiek, po to aby mógł wykonać szybciej swoje zadanie. A mówiąc 'komukolwiek' miałam oczywiście na myśli Dicka.
Od kilku dni nie mam z nim żadnego kontaktu. I to nie tylko ja, ale wszyscy. Cudowny Chłopiec zapadł się pod ziemię. To nie był pierwszy taki raz. Nie powinno mnie to dziwić, ale martwiłam się. Może ta sprawa to było dla niego za wiele? Znałam go, wiedziałam że jest dobry. Szkolił go sam Batman, gość będący lepszym detektywem niż sam wielki Sherlock Holmes. Jednak z każdym kolejnym dniem coraz bardziej zaczynałam się bać do jakiego stanu Dick może się doprowadzić, jeśli ciągle nie udało mu się niczego znaleźć, a - znając jego - ciągle uparcie szukał rozwiązania sprawy.
Dni mijały mi wolno. Utknęłam w powolnej pułapce czasu martwiąc się albo o swoją przyszłość jeśli nie złapiemy mojego klona, albo o Dicka który oczywiście nie przyjmował pomocy w rozgryzieniu zagadki. Raz byłam tak wściekła na niego, że nie odbiera jak do niego dzwonię, że włamałam się do jego mieszkania. Zastałam je puste. Nic. Żadnego śladu po Nightwinie. Eh, ten gość już jako nastolatek irytował mocno, teraz wyrósł z niego prawdziwy wrzód na dupie w dodatku jeszcze bardziej irytujący.
Tę noc planowałam spędzić na mieście. Z początku chciałam spędzić ten czas z mamą, jednak ta miała randkę z tym swoim tajemniczym chłopakiem. W ogóle nic nie chce mi o nim powiedzieć. Próbowałam ją co nie co wypytać, ale ona od razu wyczuła dziennikarski podstęp - najpierw namówię ją do niewinnego gadania, a później będę ciągnąć za język dopóki wszystkiego mi nie wyśpiewa. Cóż, przynajmniej próbowałam. Niczym tym nie wskórałam tak teraz pozostało mi jedynie czekać.
Czekać.
Znowu muszę na coś czekać.
Od tego wiecznego czekania oszaleję.
Nie mogłam dłużej wytrzymać w domu z samą sobą i pędzącymi donikąd myślami. Świrowałam tam. Ciągle zataczałam błędne koło. Musiałam się wyszumieć, odreagować i przede wszystkim przestać myśleć. Nie znałam na to lepszego sposobu niż 'wyjście na miasto', a mówiąc to miałam na myśli spory podskok adrenaliny.
CZYTASZ
Nad życiem nie nadążysz
FanficPamiętacie może pewną rudowłosą dziewczynę? Sprinterkę, która zniknęła na cały rok, dla świata była martwa, a później się pojawiła? Nie? Ann West aka Star, teraz mówi wam to coś? Na pewno! Spytacie teraz: "Co u niej?" No cóż... bywało lepiej, znaczn...