Rozkaz

1.1K 31 1
                                    

Noc rozpływała się po niebie otulając coraz więcej jego skrawków swą ciemną, chłodną kołdrą. Bez wątpienia można było wypatrzeć gdzieniegdzie na ulicach pośpiesznie wędrujących mieszczan. Większość z nich zapewne zmierzała do swoich domostw, marząc o cieple swoich partnerek, uśmiechu dzieci, które z ustęsknieniem czekały na ojców, czy braci. Między tą zbłąkaną, ślepo pędzącą masą ludzkich ciał przedzierał się zakapturzony mężczyzna. Można by było snuć stwierdzenie, że każdy jego krok jest obserwowany przez stado kruków skaczących po dachach gospód, które mijał. Nikt z przechodniów nie podniósł na tyle wzroku, by zwrócić uwagę na niepokojącą ilość drapieżnych ptaków w mieście.
Mężczyzna wiedział, że jest już spóźniony na spotkanie, jednak nie czuł zaniepokojenia z powodu zaistniałej sytuacji.

W końcu czekają właśnie na mnie - pomyślał mężczyzna, przyspieszając kroku.
Na horyzoncie pojawił się cel jego podróży, mała wieża.
Obita zimną, czarną cegłą zdawała się być o wiele bardziej surowa, zwłaszcza w towarzystwie uzbrojonych strażników, którzy czujnie obserwowali przechodniów. Nikt nie mógł się dowiedzieć ani o spotkaniu, które wkrótce miało rzucić nowe karty na stół, a tym bardziej nikt z zewnątrz nie mógł dowiedzieć się jakie decyzje zostaną podjęte. Mężczyzna zwolnił kroku, podnosząc kaptur lewą ręką. Z czarnego materiału na tle granatowego nieba zafalowały na wietrze jego siwe włosy.
Wymienili między sobą spojrzenia. Wyższy z nich miał ciemne, kręcone włosy. Niepewnie zacisnął rękę na swojej broni. Drugi, blondyn kopnął go ostrzegająco w kostkę. Przybysz szedł zbyt pewnym krokiem, aby uznać go za intruza.
Strażnicy z fascynacją przyglądali się mężczyźnie, lekko mrużąc oczy w celu upewnienia swoich myśli, na temat jego tożsamości. Nierozważne byłoby nierozpoznanie go, zwłaszcza w towarzystwie jego pupili, kruków. Podchodząc do nich mężczyzna rzucił wrogie spojrzenie, każdemu z osobna.

- Generale Swain, wszyscy już na ciebie oczekują! - powiedział blondyn.

Strażnik nie powiedział nic, czego by nie wiedział, jednak uznał, że oczekujący na niego ludzie są warci więcej uwagi, niż ten niesforny chłopak.
Od schodów było czuć zapach cygar, oraz alkoholu. Generał był pewien, że jego kompani nie próżnowali w międzyczasie. Kiedy wstąpił do pomieszczenia zapanowała głucha cisza, a wszystkie oczy zostały odwrócone w jego stronę.

- Witajcie, postanowiłem was tu wszystkich zebrać w celu przedstawienia mojej nowej strategii przeciw Ionii. - powiedział, biorąc w dłoń pusty kieliszek i zalewając go do połowy winem - Wielu z was zapewne uzna mnie za szaleńca, jednak zwróćcie uwagę na konieczność tych działań... Planuję... - zamoczył usta w czerwonym napoju, po czym oblizał wargi akcentując dalszą część wypowiedzi - Użyć największej słabości naszych wrogów. Jak sami wiecie, jest to ich litość. Pragnę wcielić do wojska młodych, kruchych, delikatnych chłopców, dzieci.
Po sali rozeszły się gwałtowne szepty.
Swain podniósł rękę z winem, ośmielając się w swoich rozważaniach.

- Nie mam na myśli Noxiańskich chłopców, którzy wciąż się szkolą, mają rodziny, nie pozwoliłbym na tak marnotrawne przelanie noxiańskiej krwi. Mam na myśli wszystkich tych brudnych, pochodzących ze slamsów, lub bezdomnych, którzy i tak marnotrawią swój potencjał, tych którzy są dla nas nieprzydatni!

- Generale, to genialny pomysł - stwierdził jeden z mężczyzn, na co kolejni zaczęli przyznawać mu rację.

- Ilu potrzebujesz ? - zapytała po dłuższej chwili ciszy kobieta.
Swain pogładził się po brodzie, a następnie osuszył zawartość kieliszka do cna.

- Trzydziestu, do końca piątku - odparł, wciąż będąc zadowolonym ze swojego planu.

***

Słońce już dawno zaczęło mu doskwierać, mimo, że wydawało się mu, iż dopiero wzeszło nad horyzont. Upał nie mógł jednak równać się z głodem, którego nie potrafił zaspokoić. Od paru dni nie miał praktycznie nic w ustach. Nie widział innej możliwości, był znów zmuszony ukraść coś z pobliskiego targowiska. Wzdrygął się na samą myśl o mieście, jednak wiedział, że za każdym razem robił to z konieczności, a nie z przyjemności. Przetarł swoje błękitne oczy, przeciągnął się w miejscu i wstał. Zgarnął z czoła swoje czarne włosy myśląc wyłącznie o soczystym jabłku, które ugnie się pod naciskiem jego zębów. Poczuł słodki smak w ustach, na samo wspomnienie o owocu. Pragnął, by fantazja się ziściła. Wiedział, że nie ma czasu do stracenia. Wyruszył w stronę znienawidzonego miejsca.

Próbował za wszelką cenę nie wzbudzać niczyjej uwagi, jednak samym zapachem odpychał od siebie przechodniów. Zrezygnowany podszedł pod stragan, chwycił losowe owoce, po czym zaczął biec. Zamknął oczy i biegł ślepo przed siebie, tak daleko, jak tylko miał siłę. Usłyszał za sobą okrzyki przechodniów, oraz właściciela straganu.

- Łapcie złodzieja! Tam ucieka! Łapcie go!

Po chwili udało się mu ukryć przed tłumem. Ogarnął z czoła włosy, z których wciąż kapały krople potu. Dwa jabłka, parę brzoskwiń, dobre i to - pomyślał z uśmiechem. Nie chciał czekać dłużej, jego dziesięcioletni brzuch domagał się pożywienia. Teraz.
Nie pamiętał już jak to jest, żyć w miejscu, do którego można wrócić. Dla niego każdy kolejny dzień jest walką o przetrwanie. Zazwyczaj miała ona początek w jednym miejscu a finał odgrywał się zupełnie gdzieś indziej.
Zastanowił się, gryząc łapczywie owoc.
Czy ja cokolwiek pamiętam?
Nie wiedział skąd wziął się na ulicach Noxusu, nie pamiętał swoich rodziców, nie wiedział nic, poza swoim imieniem. Starał się za każdym razem wypowiadać je z dumą.
Shieda Kayn.
Podejrzewał, że jedynym powodem, dla którego ją czuł było to, że imię było praktycznie wszystkim, co go określało.

Przechadzając się po wybrukowanych ulicach Noxusu trafił na dwóch żołnierzy. Ci wymienili między sobą rozochocone spojrzenia.

- Ilu? - zapytał jeden z nich na co drugi wyciągnął pergamin i przez chwilę czegoś na nim szukał.

- 25, więc wciąż nie wystarczająco.
Zarechotali między sobą.

- Jak się nazywasz, dzieciaku? - jeden pochylił się nad Kaynem, bacznie się mu przyglądając.

- Kayn... Shieda Kayn - powiedział nie spuszczając wzroku ze swojego rozmówcy.

Postawa chłopca rozbawiła żołnierzy. Wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Kayn zauważył, że jeden z nich coś pisze na kartce.

- A więc... Kaynie, chodź z nami - powiedział mężczyzna, chowając pergamin - Otworzyła się przed tobą szansa na zmianę życia, które prowadziłeś do tej pory. O ile jesteśmy w stanie rozmawiać o jakimkolwiek poziomie życia.

Oczy Lisa  ✓[ZAKOŃCZONE] [Kayn x Ahri]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz