Futro

667 30 1
                                    

Lisica dyskretnie przemknęła między zaroślami, skradając się między ludzkimi zwłokami. Jej złote oczy z trwogą patrzyły na wykrzywione twarze dzieci, oraz kobiet, które usiłowały ich bronić. Jej śnieżnobiałe futro szybko przybrało krwistoczerwone plamy. Mimo, że często przyglądała się ludziom nigdy nie widziała czegoś podobnego. Była przekonana, że rasa ludzka ma wyznaczonego naturalnego wroga, to jest przecież zapisane na kartach przyrody. Ona jako lis wzbudza śmiertelny strach wśród królików, a sama trwoży się przed wilkami. Człowiek zdawał się zdominować wszelką zwierzynę, więc jedynym co mogło stanowić dla niego jakiekolwiek zagrożenie... mógł być kolejny przedstawiciel rasy. Lisica dotknęła czarnym nosem ręki jednej z kobiet. Była zimna jak kamień. Dlaczego wobec tego ludzie walcząc o terytorium z innymi przedstawicielami swojego gatunku muszą nas płoszyć? Dlaczego plądrując wioski za każdym razem muszą niszczyć również nasz las? To niedorzeczne. Żyjemy zgadzając się na waszą dominację. Pozwalamy wam polować na naszych terytoriach, odbierając nasze pożywienie. Pozwalamy na płoszenie nas z ziem, które zamieszkiwaliśmy na długo przed wami, tylko po to, byście wycięli idealne drewno do swoich domostw. Wy w podzięce palicie wioski zbudowane na naszych domach, pozwalając by ogień rozprzestrzenił się do lasu, trawiąc jakąś jego część. Za każdym razem tak samo mocno.
Poczuła przypływ dziwnej mocy, która miała swoje źródło właśnie na polu bitwy. Przez swoje złote oczy widziała jak z pobliskich żołnierzy w stanie agonii umyka życie. Ukazało się ono w postaci lazurowego dymu otaczającą daną postać.
Podeszła niepewnie do mężczyzny, leżącego twarzą do trawy. Smyrnęła jego głowę swoim ciepłym nosem, zobaczyła nietypowe wgniecenie na niej. Nieopodal leżał pokaźny kamień. Widząc jak jego energia ulatnia się, lisica zrobiła głęboki wdech. Poczuła, jak lazurowy dym pieści jej nozdrza. Nadał jej siłę, oraz pobudził apetyt, aby pochłonęła go jeszcze więcej. Rozejrzała się. Na środku pola stał mały chłopiec podpierający się jakimś dziwnym, stalowym przyrządem. Wokół niego leżało mnóstwo ciał, lecz niestety, żadnego z nich nie mogła użyć. Ze wszystkich wyparowała energia, do niczego się jej nie przydadzą.

Opuścili mnie? - Kayn rozejrzał się po pobojowisku. Był sam, zbyt słaby aby próbować wrócić do portu. Wiedział, że i tak nic by tam nie zastał. Jeśli ktokolwiek ocalał zapewne byłby już w połowie drogi powrotnej do Noxusu. Nie wiedział dokąd ma się udać. Nikt nie zlituje się nad Noxiańską sierotą, zwłaszcza, jeśli ona dopiero co wyrżnęła połowę niczego nie spodziewającej się ludności wioski. Chłopak dostrzegł w oddali jakieś dziwne zwierze. Lis, ale o śnieżnobiałej sierści. Wyglądał tak dostojnie, pochylając się nad poległymi w boju. Jego spojrzenie było niezwykle przenikliwe, jak na nierozumną istotę. Złote, ale pełne smutku, z powodu poległych i czegoś, co przypominało Kaynowi... Odrazę? To niemożliwe, by rozumiał do czego tutaj doszło, mimo, że ma znaki tego zdarzenia na swoim futrze. Chłopcu zrobiło się żal zwierzęcia. Poszedł do najbliższego domostwa, po czym wrócił z misą pełną wody. Nie chciał, aby lis pozostał zbezczeszczony tą głupią walką.
Przykucnął, nawołując go.
Lisica podniosła głowę w jego kierunku i gdy ich oczy się zeszły zobaczyła w błękitnych oczach człowieka spokój. Ostrożnie zaczęła marsz w jego stronę.

- Chodź, nic ci nie zrobię, maleńki. Jestem Kayn. - powiedział, wyciągając rękę w jej stronę.

Nie wiedząc dlaczego, zaufała mu, podając w jego otwartą dłoń swój pysk.

- Wyglądasz pięknie w swoim naturalnym kolorze, pozwól, że zmyję z ciebie tą krew - zaproponował, a lisica stanęła nad misą.

Chłopak nabrał w ręce odrobinę wody i ochlapał jej futro. Krew szybko ustąpiła, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.
Lisica polizała Kayna w podzięce za przywrócenie jej naturalnego wyglądu, po czym cofnęła się do lasu. Chłopiec westchnął, gdy ta zniknęła w cieniu drzew.

Dwa poranki później na miejsce ataku przyjechali zwierzchnicy Zakonu Cienia, razem z ich mistrzem, Zedem na czele. Mężczyzna zawsze nosił stalową maskę na twarzy. Jego uczniowie snuli domysły, iż został ranny podczas zwycięskiej walki ze swoim mistrzem Kusho a blizny były na tyle przerażające, że wolał codziennie ubierać stalowy hełm, niż pokazać się swoim adeptom.
Sam Zed zdawał się widzieć wiele przejawów okrucieństwa Noxusu, jednak nigdy nie był w stanie wyobrazić sobie makabryczniejszej taktyki, niż wysługiwanie się bezbronnymi, cherlawymi i przede wszystkim, niewyszkolonymi dziećmi.

- Być może nie jest za późno, sprawdźcie, czy ktoś przeżył - rzucił mistrz do swoich uczniów, a ci natychmiast zaczęli sprawdzać domostwa.

- Mistrzu, tutaj! - odezwał się jeden z adeptów po krótkim czasie.

- Dobra robota, Nakuri - Zed poklepał chłopaka po ramieniu. Stali nad czarnowłosym chłopcem, który ledwo słaniał się na nogach.

Widząc Zeda, oraz jego ucznia zacisnął ręce na sierpie.

- Kim jesteście?! - powiedział Kayn cofając się o krok.

- Jestem Zed, mistrz Zakonu Cieni, a to moi uczniowie. Jeden z nich,
imieniem Nakuri odnalazł cię - Zed zrobił krok do przodu.

Kayn wymierzył sierpem w jego stronę.

- Nie zbliżaj się! - krzyknął, lekko się chwiejąc.

Brawura chłopca rozczuliła mistrza. Zed wiedział, że dziecko nie ma z nim najmniejszych szans w pojedynku, jednak, jego postawa, duch walki... Zobaczył w nim oblicze prawdziwego wojownika. Zapragnął przyjąć go do Zakonu. Był przekonany, że chłopiec ma ogromny potencjał, w końcu został sam na polu walki, wygrał...

- A ty? - Zed wyrwał się z zamyślenia. - Masz jakieś imię?

- Jestem Kayn, Shieda Kayn - odpowiedział chłopiec opuszczając swoją broń.

- Mam dla ciebie propozycję, Kaynie - Zed pochylił się nad chłopcem tak, by jego maska była na równi z twarzą dzieciaka - Jeśli odłożysz swoją broń jestem w stanie zaproponować ci naukę technik cienia, zostaniesz moim uczniem, nie potrafię tego wytłumaczyć, ale widzę w tobie ogromny potencjał.

Kayn wpatrywał się w mężczyznę z otwartymi ustami. Nikt nigdy nie powiedział mu, że w niego wierzy. Bez namysłu odrzucił sierp na trawę. Jego błękitne oczy przeszedł błysk, zawitała w nich nadzieja.

- Zgadzam się, mistrzu Zedzie - powiedział, pochylając głowę przed mężczyzną.

Stracił równowagę i upadł prosto w ramiona zaskoczonego mistrza, który lekko zachichotał.
Ten dzieciak ma w sobie coś, przez co nie da się przejść obok niego obojętnie, pomyślał Zed, patrząc na zmarnowanego Kayna powolnie zasypiającego w jego ramionach.

- Nikt więcej nie przeżył, mistrzu - powiedział ze smutkiem w głosie Nakuri.

Zed podniósł się i podszedł do zrezygnowanego ucznia.

- Nie martw się, Nakuri, to w ogóle cud, że ktokolwiek przeżył. Dzięki naszej relacji udało się nam ocalić chociaż jedno istnienie. Mimo faktu, że to Noxianskie dziecko, może nam jeszcze dość dużo zaoferować.

- Racja, mistrzu. Powinniśmy się cieszyć, że kogokolwiek udało się nam ocalić.

Oczy Lisa  ✓[ZAKOŃCZONE] [Kayn x Ahri]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz