ROK 1269
DOM RODZINNY W SAMUALE, AMRIVOTo był tylko sen... - pomyślałem.
Wyskakując z łóżka i potykając się o porozrzucane ciuch przemknąłem do łazienki i zamknąłem za sobą drzwi. Rozmasowałem mięśnie karku. Ostatnio nie spałem zbyt dobrze. Podszedłem do umywalki i przemyłem twarz lodowatą wodą. Prostując się oczywiście uderzyłem głową o szafkę. Syknąłem. Rozmasowałem miejsce, w które się uderzyłem. Ból szybko minął i wplotłem palce w swoje jasno brązowe włosy. Popatrzyłem na swoje odbicie w szaroniebieskie oczy. Moja starsza siostra zawsze mówiła, że oczaruje nimi każdą dziewczynę. Parsknąłem. Ona zawsze potrafiła mi poprawić humor. A teraz nie żyje.
Usłyszałem kroki na korytarzu, a po chwili głośne pukanie do drzwi.
- Wstawaj, musimy porozmawiać. - oznajmił wujek pospieszającym tonem.
Podszedłem do drzwi i położyłem dłoń na zimnej klamce. Delikatnie uchyliłem drzwi i zobaczyłem swojego wujka. Cóż pracuje jako kowal. To nie znaczyło, że jego sylwetka ma być niezadbana. Ze względu na to czym się zajmował wyglądał prawie jak rycerz. Jego skóra, spalona słońcem, z licznymi bliznami. Szorstkie palce, mocny uścisk dłoni. Samo podanie mu ręki mówiło, że lepiej z nim nie zadzierać. Jego czarne włosy w południowym słońcu miały niezliczone odcienie niebezpiecznych otchłani mórz, a jego harde, niebieskie spojrzenie tylko cię uświadamia, że życie wcale nie jest takie proste.
- Co się dzieje? – zapytałem.
- Jak się ubierzesz to zejdź na dół. - nie mówiąc nic więcej zszedł po schodach w stronę kuchni.Dziwne.
Zaciekawiony ubrałem się i jak najciszej zbiegłem po stromych schodach. Już w połowie drogi słyszałem głosy dochodzące z kuchni. Dopiero na parterze, zatrzymałem się przed drzwiami i przyłożyłem ucho do szpary.- Myślisz, że to dobry pomysł? - dopytywał się wuj Surigan. Nakrywał właśnie do stołu na wspólne śniadanie.
- A masz inny pomysł jak go stąd wyrzucić? - domyśliłem się, że głos należał do cioci.
- Po co go od razu wyrzucać? Przecież ulubieńcem Adama jest Max, Matthew mu nie zagraża...
- Wiesz dobrze, że nie chce go tu, bo...
Dalszego ciągu zdania nie usłyszałem. Ktoś podszedł do mnie i pchnął na uchylone drzwi. Całym swoim ciężarem runąłem na nie. Otworzyły się na oścież i uderzyły w ścianę. Widziałem, że od siły uderzenia, ze ściany lekko odpadł tynk. Zdążyłem jeszcze w świetle świecy zauważyć szyderczy uśmiech na twarzy Maxa. Mojego nieszczęsnego kuzyna. Upadając chwyciłem się obrusu na krańcu stołu i wtedy rozległ się przeraźliwy huk. Wszystko łącznie ze mną wylądowało na podłodze.
- A nie mówiłam ci?! Ten chłopak to same kłopoty! Może w tej szkole się nim odpowiednio zajmą. - krzyczała Irgana do wujka wymachując rękami.
- Możesz już przestać tak krzyczeć? - zapytał.
- A ty chociaż raz pomyśleć o dobru naszego syna?!
Po tym pytaniu nastała cisza. Surigan obrócił się w moją stronę i podał mi rękę. Po chwili wahania objąłem ją i wstałem.
- Trzeba tu trochę posprzątać. - stwierdził - Matt podnieś talerze i szklanki, które się nie potłukły, a ty Max podaj miotłę. Jest koło pieca.
Po wydaniu komend ciocia fuknęła i obrażona wyszła na zewnątrz. Max, który szedł z miotłą w ręce zatrzymał się i rzucił nią we mnie. Wybiegając za ciocią potknął się o wystający próg. Zachichotałem. Niestety Max to usłyszał i rzucił mi mordercze spojrzenie, które mówiło, że policzymy się później.
CZYTASZ
Wybrani
FantasyŻycie tutaj jest normalnie. Do czasu gdy zostaniesz wybrany tak jak ja przez Słońce lub Noc i staniesz się marionetką w ich wojnie. To nie jest taka wojna o jakiej myślisz. O nie... ta jest o wiele gorsza i bardziej zagmatwana. Tutaj nic nie jest...