ROZDZIAŁ 6

22 3 0
                                    

Znalazłem się na łące. Zbierałem kwiaty. Moje długie brązowe włosy siegające do pasa były zaplecione w kłosa. Miałem założoną piękną niebieską suknie do kostek. Moje stopy były bose. Poruszałem się z gracją w stronę konia. Denerwowała mnie ta suknia. Nie mogłem się w niej poruszać tak jakbym sobie tego życzył. ~ Walić ją. Walić wszystkich! ~ Ciężko było mi wsiąść na Lenore w tej głupiej kiecce. Potargałem ją. ~ Odrazu lepiej. ~ Popędziłem Lenore jak najszybciej przed siebie. Pędziłem tak szybko, że obraz zamazywał mi się z boku.

Brakowało mi dwóch rzeczy. Zatrzymałem powoli konia. No tak nie rozpuściłem włosów. Były jeszcze dłuższe niż wydawałoby się na początku. Potem posmutniałem. No tak mamy jeszcze brakuje. Uśmiechnęłem się smutno. Popatrzyłem w gwiazdy. Były takie piękne. Miałem nadzieję że moja mama tam jest i teraz na mnie patrzy.

- Mamo, przepraszam. Bardzo cię kocham. Nie chciałam się z tobą wtedy pokłucić. Tak bardzo tego żałuję.

Niestety nie mogłem już cofnąć czasu. Ona już nie żyła. Ruszyłem dalej ale dużo wolniej. Zatrzymałem się przed małym wzniesieniem. Na samej górze było piękne drzewo wiśniowe. Wychodziłem pomału. Gdy wreszcie mi się udało zobaczyłem cudowny widok. Jezioro odbijało wszystkie gwiazdy na niebie. A trzy duże księżyce dodawały uroku temu miejscu.

Obróciłem się twarzą do drzewa. Koło niego było małe wzniesienie. To był grób. Tu została pochowana najważniejsza osoba dla mnie. Papatrzyłem na kwiaty trzymane w ręce. Delikatnie mówiąc lekko się zniszczyły. Zacząłem płakać upadając na kolana zobaczyłem coś wystającego z ziemi.

To był sztylet. Ale nie taki zwykły. Czułem od niego jakąś moc. Coś mnie do niego ciągnęło. Nie potrafiłem tego wytłumaczyć. Wyrzeźbiony był na nim jaguar. Rączka było wykonana z kości słoniowej, a kamień, na którym była wyrzeźbiona podobizna jaguara miała kolor płynnego złota. Samo ostrze było z srebrnej corridorejskiej stali. To najlepiej wykonany sztylet jaki w życiu widziałem. Schowałem go za pasek. Poczułem się lepiej.

Za niedługo miało świtać. Postanowiłem jeszcze podejść do jeziora i napić się wody. Była krystalicznie czysta. Piłem z zamkniętymi oczami. Legenda mówiła, że kto spojrzy w wodę zobaczy swoją przyszłość. Ja wolałem jej już nie widzieć. Nie chciałem tego. Miałem nadzieję, że nic mnie już nie czeka, że znajdę w końcu święty spokój i nikt nie będzie mi rozkazywał. A w szczególności ojciec!

Usłyszałem jakiś szelest za mną. Odwróciłem się pospiesznie i otworzyłem oczy. Stał przede mną jaguar z młodym w pysku. Jeszcze mnie nie zaatakował więc wyciągłam wcześniej znaleziony sztylet. Przygotowałem się do ataku. Cofnąłem się troszkę do tyłu. Moja stopa straciła oparcie. Obróciłem się twarzą w stronę wody i popatrzyłem na swoje odbicie. Zamiast swojej twarzy zobaczyłem inną. Potem wpadłem kolejny raz do wody i zacząłem znów zanurzać się coraz głębiej...

I głębiej.

* * *

Obudziłem się znowu zalany potem. Próbowałem uspokoić oddech ale mi to nie wychodziło. Nie wiedziałem gdzie jestem. Znowu. Znowu przyśniło mi się ten popieprzony sen, że tonę, że się już nie wynurze na powiechrznie. To było okropne uczucie. Miałem wtedy szczęście. Phi. Ogromne szczęście i ta dziewczyna też. Dlaczego mi się przyśniła?

WybraniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz